poniedziałek, 31 grudnia 2012

XI Rozdział

"Człowiek wędru­je po świecie w poszu­kiwa­niu te­go, cze­go mu trze­ba i wra­ca do do­mu, by tu­taj to znaleźć."
George Moore

***


***

Joey Fieldes, 
15.05.1994r.
Śmierć przyszła niespodziewanie, choć wyczekiwałem jej już od kilku miesięcy. Zapukała do drzwi jak złodziej w nocy. Dotarła do celu dokładnie trzeciego maja tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego roku o piątej nad ranem. Zbudziła uśpionych lokatorów szpitala. Wścibska i nieproszona. Bezczelnie odebrała mi mój najcenniejszy skarb. Było zbyt mało czasu na nieskończoną ilość pożegnań. 
Żałuję, że nie było mnie przy niej, gdy to się zaczęło. Siedziałem w szpitalnej kafejce, zmęczony czekaniem. Sen omijał mnie szerokim łukiem już od kilku dni. Tępo wpatrywałem się we wcześniej zamówioną porcję sałatki. Wiedziałem, że nawet jeden kęs nie przejdzie mi przez gardło. Termin porodu miał minąć już jutro. W pewnym momencie przyszła do mnie jedna z pielęgniarek. Powiedziała, że Bella zaczyna rodzić. Pobiegłem w bardzo szybkim tempie w kierunku sali, gdzie wykonywano zabieg. Drzwi były już zamknięte. Czekało ją samotne umieranie, które sam jej zafundowałem. Spóźniłem się. Śmierć była sprytniejsza, wykorzystała jeden moment nieuwagi. 
Wykonano cięcie cesarskie ze względu na komplikacje przy porodzie. Usłyszałem płacz niemowlęcia. I zdałem sobie sprawę, że już nigdy nie usłyszę śmiechu mojej ukochanej. Gdy lekarz wyszedł z sali operacyjnej, widziałem lęk w jego oczach. Nie miał pojęcia, czy poinformować mnie najpierw o śmierci Belli, czy raczej o narodzinach Grace. Kiwnął jedynie głową, posyłając mi specyficzne spojrzenie. Zrozumiałem.  Niektórych rzeczy nie można wyrazić za pomocą słów. 
Marzę o tym, by móc ją obudzić. Chociaż na krótką chwilę ujrzeć błękit jej oczu. Tęsknię za kimś, kto już nigdy nie wróci. Wiem, że nie nauczę się żyć z tą myślą nawet za kilkanaście lat. Wspomnienia powracają do mnie w postaci niepełnych migawek. Pragnę zbudować na ich podstawie całą rzeczywistość. Nie potrafię. Zbyt bardzo ją kocham, by zamknąć się w przeszłości. Muszę dotrzymać obietnicy. Ona by tego chciała. Nauczyła mnie, że w życiu nie ma rzeczy niemożliwych. 
Poszedłem obejrzeć Gracie.  Bella czasem nazywała ją maleńką kruszynką. Miała całkowitą rację.  Ta jasnowłosa dziewczynka, obecnie leżąca w inkubatorze, wprost przypomina swoją mamę. Na temat taty nie mogę się wypowiedzieć. Nigdy go nie poznałam, a wszelkie informacje wysnute z różnorakich opowieści mojej ukochanej ukazywały go w negatywnym świetle.
Muszę dorosnąć. Moje dzieciństwo dobiegło końca. Najwyższa pora, by zacząć podejmować samodzielne decyzje, by zadbać o kogoś innego. Nie jestem już małym chłopcem, który, w chwilach słabości, ucieka do swoich rodziców. Spadł na mnie wielki obowiązek. Nie wiem, czy będę w stanie sobie z nim poradzić, jednak nie mam wyboru. Nie mogę się poddać. Pocieszam się myślą o Belli i jej zaciętości w walce. 
Nie znam się na dzieciach. Nie potrafię zmieniać pieluch, karmić, śpiewać kołysanek na dobranoc. Ona wiedziałaby, co robić. Marzyłem o założeniu rodziny. Póki co nie jestem na to gotowy. Tak łatwo jest dać za wygraną. Teraz czeka mnie długi proces adopcyjny. Będę musiał przejść przez szereg niezbędnych procedur. Obym jeszcze zdążył nauczyć się bycia dobrym ojcem. 
Stoję nad jej trumną w dzień pogrzebu i po prostu milczę. Patrzę, jak drewniana skrzynia jest opuszczana w głąb i przysypywana ziemią. Nie wierzę, że w środku znajduje się niegdyś żywy człowiek, którego tak bardzo kocham. Chcę krzyknąć, zacząć płakać. Otwieram usta, lecz ponownie je zamykam, nie wypowiadając żadnego słowa. Dociera do mnie fakt, że już nigdy jej nie zobaczę. Wszystko, co kiedyś mnie cieszyło, straciło sens. Pragnę położyć się teraz obok niej i również zasnąć na wieki. Mam wrażenie, że tylko w ten sposób znów mogę być szczęśliwy. 
„Kocham cię” szepczę, a moje słowa stają się jej ostatnią kołysanką.

Ciekawiło mnie, jak wyglądało życie rodziców największych zbrodniarzy. Czy utrzymywali kontakt ze swoimi potomkami, czy raczej woleli się ich wyrzec?  Być może każdego dnia budzili się z nadzieją, że wszystko będzie jak dawniej. Chcieli znów rozmawiać ze swoimi pociechami, nie myśląc o zniszczonej przeszłości. Ale koszmar się powtarzał. Musieli uzbroić się w cierpliwość, gdy ludzie zewsząd atakowali ich nieprzyjemnymi spojrzeniami. Przecież nie zrobili nic złego, tylko mieli dzieci. Czy byli zdolni do przebaczenia? 
Nie prosiłam o więcej. Powrót taty byłby spełnieniem moich najskrytszych marzeń. Przyniosłam mu wystarczająco dużo wstydu. Byłam jak Alicja w krainie czarów po spożyciu pomniejszającego eliksiru. Coraz słabsza i bardziej niepozorna. Bałam się, że z czasem zniknę i nikt tego nie zauważy. Nawet on.
Zaskakujące, że jeszcze niedawno chciałam, by to Joey mnie przepraszał. Jak widać, teraz zamieniliśmy się rolami. 
- Gdzie jesteś, słoneczko? – powtórzył pytanie, zwracając się do mnie jak do małego dziecka. Miał całkowitą rację w tej kwestii. 
- W Brooklynie, niedaleko szpitala. Obok jest jakaś włoska restauracja i supermarket – mówiłam drżącym głosem, próbując określić swoje położenie. Nie mogłam jednak skupić myśli. Nerwy szastały mną jak marionetką. Musiałam być silniejsza. 
- Spokojnie, Gracie. Powiedz mi, jaka to ulica – poprosił.
Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu tabliczki z nazwą, którą później podałam Joey’owi. 
- Zaraz u ciebie będę. Tylko się nie denerwuj. Poczekaj dosłownie sekundę, dobra? 
- Jasne – odpowiedziałam, przeczuwając, że będzie to najdłuższa chwila w moim życiu.
Rozłączył się. Jakby odcięto mi dostęp do tlenu. Wciąż jednak w swoich dłoniach kurczowo ściskałam słuchawkę.  Modliłam się o sen. Gdy spałam, nie odczuwałam upływu czasu. Krążyłam gdzieś między wiecznością a nicością. Niestety, ból nie pozwolił mi nawet na zmrużenie oczu. 
Czekałam.
Wiatr wiał coraz mocniej. Księżyc manifestował swoje piękno na rozgwieżdżonym niebie. Do moich uszu dochodziły różnorakie szmery. Od czasu do czasu przejeżdżał samochód. Wtedy wstrzymywałam oddech. Przecież jeden z nich musiał należeć do mojego rodziciela. 
Mijały sekundy, minuty, a on nie przyjeżdżał. Nie mógł o mnie zapomnieć, nie wierzyłam w to. Nachodziły mnie różnorakie myśli. A jeśli po prostu kłamał? 
Moje wątpliwości zostały rozwiane, gdy granatowy chevrolet z piskiem opon zaparkował  przy jednym ze sklepów. Otworzyły się drzwi samochodu, z którego wysiadł wysoki, brodaty brunet. Szybko pobiegł w moją stronę. Podniosłam nieznacznie głowę, by móc na niego spojrzeć. Ujrzałam twarz pełną troski, zmartwień i miłości. Twarz mojego prawdziwego ojca. 
- Tato! – załkałam głośno, gdy mnie przytulił. Jego ramiona dały mi bezpieczeństwo. Już nie musiałam obawiać się własnego cienia. – Tatusiu! – powtórzyłam. 
Zaczęłam kołysać się w rytm nieistniejącej muzyki. Regularne ruchy na chwilę mnie uspokajały. I on, moja ostatnia deska ratunku. 
Początkowo sama nie potrafiłam uwierzyć, że to wszystko działo się naprawdę. Czyżbym odnalazła własne miejsce na ziemi? Miejsce, gdzie istnieje człowiek, który wciąż nie przestaje mnie kochać? Otrzymałam wymarzoną drugą szansę. Grzechem byłoby z niej nie skorzystać. 
- Już tutaj jestem, nie bój się – mówił. Widział przerażenie w moich oczach. Utwierdzał mnie w przekonaniu, że nie jest tylko nocnym widmem, urojeniem. – Kto ci to zrobił? – zapytał.
- Jacyś bandyci.
 Nastała dłuższa chwila ciszy. Jeszcze raz spojrzałam na tatę. Wtedy zrozumiałam, że nie miał na myśli mojego okaleczonego ciała. 
- Ach tak… zrobiłam to sama sobie – wyszeptałam. 
Brunet, biorąc pod uwagę moją bezradność, wziął mnie na ręce i zaniósł do pojazdu. Tam usadowiłam się na miejscu dla pasażera.  Gdy usiadł obok, uparcie mu się przyglądałam. Kodowałam każdy szczegół jego twarzy, na wypadek, gdybym znów zaczęła tęsknić.
- Tato? Mogłabym cię o coś prosić?  - zapytałam nieśmiało.
Mój rodziciel kiwnął głową potwierdzająco, jednocześnie zapalając silnik.
- Nie jedźmy do szpitala ani na policję – odrzekłam.  Przeczuwałam, że Joey nie będzie z tego zadowolony, lecz ja byłam w stanie znieść ból. Nie obchodzili mnie także żałośni bandyci, którzy po pijaku bili niewinne dziewczyny. Pragnęłam tylko znów znaleźć się w domu. Brakowało mi codziennej rutyny, której niegdyś tak bardzo nienawidziłam. Chciałam jeść śniadanie razem z tatą, zwykle zaabsorbowanym czytaniem porannej prasy. Chciałam położyć się we własnym łóżku, iść przez ciemne korytarze bez konieczności zapalania światła, wiedząc, że znam je na pamięć. Po prostu żyć swoim życiem.
- Gracie… a jeśli coś ci złamali? Lekarze powinni przynajmniej zrobić  prześwietlenie – nalegał. 
- Najbardziej boli mnie prawa noga. Przecież mogę ją usztywnić, zawinąć w bandaż. Do tego nie potrzebuję doktora. 
Tata westchnął ciężko, po czym zamilknął. Być może rozumiał powód mojego pośpiechu. 
Jechaliśmy w szybkim tempie. Samochody, światła i neonowe reklamy przebijały się przez mrok, jakby chcąc stworzyć dzień w nocy.  Hipnotyzowały ludzi spragnionych odpoczynku. 
- Co ty ze sobą zrobiłaś? – Z otępienia wybudził mnie jego głos. Odwróciłam głowę w stronę Joeya i popatrzyłam na niego z zaskoczeniem. Najwyraźniej znał mnie lepiej niż ktokolwiek inny. 
- O co ci chodzi? – zapytałam. Nie przypuszczałam, że tak trudno będzie mi przyznać się do winy. 
- To ty mi powiedz. 
- Jeszcze bardziej upodobniłam się do mamy – odrzekłam. Słowa „alkohol” i „narkotyki” nie chciały mi przejść przez gardło.
- Dlaczego? – powiedział, zmartwiony.
Wypuściłam powietrze z ust.
- Bo byłam głupia – wykrztusiłam z siebie. 
- Kiedy wyjeżdżałaś, wiedziałam, że możesz wpaść do najgorszego bagna. Jednak ufałem ci. Nie chciałem, byś przeżywała ten koszmar. Wydawało mi się, że jesteś  wystarczająco mądra i dojrzała, by zacząć samodzielne życie...
- Ale ja wciąż byłam małym dzieckiem – dokończyłam za niego. 
Dlaczego nie krzyczał? Jego bezgraniczny spokój zaczął mi przeszkadzać. Myślałam, że eksploduję. Cisza była głośniejsza od wrzasku. Nie wiedziałam, jak bardzo się gniewał. Nie zdradzał swoich uczuć. Był zamknięty w korytarzu myśli, których nie potrafiłam zrozumieć. 
Westchnęłam, po czym oparłam głowę o fotel i wyjrzałam za okno.  Razem z kolejnymi kilometrami oddalaliśmy się od Brooklynu. Przyglądałam się ulicom, które stawały się nieco bardziej zatłoczone. Wieżowcom dosłownie rosnącym w oczach. Ludziom  pełnym zakłamania, ludziom pełnym prawdy. Świat się zmieniał. I nie trzeba było dotrzeć na jego kraniec, by móc to zauważyć. 
Gdy docieraliśmy do domu, miałam wrażenie, że jego mury czekały na mnie przez cały ten czas. Na zewnątrz nic się nie zmieniło. Byłam  za to niezmiernie wdzięczna.  Tata wiedział, że wrócę. Nie naprawił nawet płotu, który od dawna chylił się ku upadkowi.  Czułam się częścią tego mieszkania, razem z jego tajemnicami, radościami i troskami.  Nic, nawet najwspanialsza willa, nie mogła mi go zastąpić. 
Joey pomógł mi wysiąść z pojazdu, po czym zaniósł mnie do środka i posadził na łóżku. Gdy przechodziłam przez próg, ogarnęło mnie poczucie bezpieczeństwa. Niemal od zawsze, kiedy niebo spadało mi na głowę, zamykałam się w swoim pokoju razem z marzeniami i dziecięcą wyobraźnią. Nikt nie był w stanie wstąpić do mojego osobistego królestwa. 
- Zaraz przyjdę. Przyniosę tylko jakiś bandaż – oznajmił, uśmiechając się spokojnie, po czym zniknął z mojego pola widzenia. Wrócił po krótkiej chwili oczekiwania z wodą utlenioną, opatrunkiem, innymi lekami i paczką plastrów w ręku. Próbowałam zaciskać zęby, by nie odczuwać bólu, który powiększał się, gdy kolejna warstwa maści lądowała na moim czole, czy kolanie.  Z mojego gardła od czasu do czasu wydobywał się bezgłośny dźwięk. Zwykle jednak bywało tak, że wszelkie dobro pojawiało się dopiero po sporej dawce cierpienia. 
- Jak to się stało? – pytał przerażony Joey, gdy pokazywałam mu rany na moim ciele i wspominałam niemiłe wydarzenia z ostatniego miesiąca, nie pomijając żadnego szczegółu.  Kiedy skończyłam, tata przemyślał moje słowa. Czułam się jak na spowiedzi. Pragnęłam oczyszczenia, odpuszczenia win. Wstyd stopniowo mijał, ustępując miejsca skrusze. 
- Najważniejsze, że postanowiłaś wrócić. – Westchnął. - Witaj w domu, Gracie – powiedział cicho, a na mojej twarzy mimowolnie pojawił się delikatny uśmiech. 
Nie zasnęłam tej nocy. Leżałam w SWOIM łóżku wśród tak bliskich mi pluszaków, będących niegdyś moimi nierealnymi przyjaciółmi. Mój pokój od zawsze był królestwem pięciolatki. Nigdy nie chciałam tego zmieniać. Jego nieme ściany szeptały  mi, że jestem bezpieczna. Tak było i tym razem. Samotność znikała, nawet kiedy byłam jedyną prawdziwie żyjącą mieszkanką tego domu, jeszcze nie pogrążoną w błogim śnie. 
To moja droga wolność. Tylko jej szukałam. Była tuż obok. Ciepło, zimno, zimno, ciepło. Dlaczego wyjechałam? By zatęsknić za chlebem powszednim, odkryć jego życiodajny smak. Teraz byłam w stanie błagać na kolanach o choć jedną kromkę.  

***
Dziękuję summer-sky za ocenę mojego bloga :) Jak widać, trzeba będzie nieco pozmieniać pierwsze rozdziały. Póki co, Grace ma sklerozę i zostawiła swój samochód xD
Jestem także niezmiernie wdzięczna Oli za wykonanie tego szablonu!
 Co do tego rozdziału, jest on chaotyczny.
Życzę wam wszystkim udanego sylwestra!
Zapraszam także do przeczytania e-booka Marty Tarasiuk:
http://marta-tarasiuk.blogspot.com/


8 komentarzy:

  1. Szablon bardzo mi się podoba, bo znakomicie pasuje do tego opowiadania. Ale bardziej podoba mi się sam rozdział. Mnie wcale nie wydał się chaotyczny, wprost przeciwnie; płynęłam przez niego lekko, a moja wyobraźnia po raz kolejny miała pole do popisu.
    Urywek z przeszłości sprawił, że łza zakręciła się w moim oku. Naprawdę. Było mi aż ciężko czytać o cierpieniu Joey'a, który nie dał rady być przy odejściu ukochanej, z czym zapewne gryzie się po dziś dzień. Musiał pożegnać Bellę i zająć się swoją małą przybraną córeczką, a wiadomo, jak ogromną odpowiedzialnością jest posiadanie dziecka. Myślę, że mimo wszystko Joey wywiązał się z tego trudnego zadania. Wychował Grace tak, jakby był biologicznym ojcem, zresztą kocha ją z równą siłą.
    Naprawdę się cieszę, że Gracie wreszcie opuściła Brooklyn. Ta wyprawa wcale nie była dobrym pomysłem, ale chyba nikt nie spodziewał się, że dziewczyna tak szybko zbłądzi z właściwej drogi. Zastanawia mnie tylko: co z Evą? Ta postać jest dla mnie najciekawsza i liczę na to, że jeszcze o niej usłyszymy. Mam też nadzieję, że Grace wróci do swojej rutyny, odnajdując szczęście.
    Rozdział naprawdę przypadł mi do gustu. Uwielbiam mądre sentencje, które zawierasz w opowiadaniu - nie wiem, czy robisz to celowo, w każdym bądź razie poza samą przyjemnością czytania, mogę się też czegoś nauczyć.
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Śliczny masz ten szablon :)
    Jesteś kolejną osobą, której zazdroszczę talentu. Czasami, jak czytam Twoje opowiadania i innych, to zastanawiam się, po co ja w ogóle piszę. Nigdy wam nie dorównam.
    To z perspektywy Joey'a też było częścią pamiętnika? Bardzo mi się podobał ten fragment. Był naprawdę poruszający. Aż mi się smutno zrobiło, tak pięknie to przedstawiłaś. Szczególnie zauroczyła mnie końcówka, jak Joe stał nad tą trumną. Trudno mi jest sobie wyobrazić, jak bardzo musiał cierpieć. Cóż, wychowanie Grace może nie wyszło mu znakomicie, ale zrobił wszystko, co mógł. Postarał się, mimo że zdarzały się ciężkie chwile. Powinien jednak być z siebie dumny, bo w końcu do niego wróciła. Do niego. Mam nadzieję, że teraz będzie już dobrze i że Grace zacznie na nowo żyć, normalnie. Bez narkotyków i innych używek.

    OdpowiedzUsuń
  3. Na początku chciałam powiedzieć, że bardzo podoba mi się szablon.
    A teraz, jeśli chodzi o sam rozdział, to jestem zachwycona. Ostatnio wspomniałam, że fragment pamiętnika w poprzednim rozdziale był najlepszy ze wszystkich, które napisałaś. Teraz zmieniam zdanie - to ten fragment, osobiste przeżycia Joey'a, był najlepszy, zdecydowanie. Nie wiem, czy po prostu rozwijasz się z rozdziału na rozdział i piszesz coraz lepiej, czy najzwyczajniej w świecie miałaś nagły przypływ weny, ale zdecydowanie możesz być z siebie dumna. W tym fragmencie było coś poruszającego, prawdziwego i po prostu pięknego.
    No cóż, Gracie zaczyna wychodzić na prostą. Zrozumiała, że jej ojciec ją kocha i że biologiczne powiązanie jest niczym w porównaniu z miłością. Ciekawa jestem tylko jak teraz dziewczyna odnajdzie się w nowej sytuacji, w tej całej rutynie, z dala od alkoholu, narkotyków i imprez.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Szablon po prostu śliczny! Według mnie idealny to tej historii, a jeśli chodzi o sam rozdział: genialny! Świetnie poszło ci pisanie z perspektywy Joeya. Co prawda trochę dziwne wydało mi się przeskoczenie z pamiętnika Belli na jego, ale po zapoznaniu się z tekstem jak najbardziej udane:) Chyba zwyczajnie umiesz oddać emocje każdego, niezależnie w jakiej sytuacji, by się ta osoba nie znajdowała, bo czytając to, co piszesz mam wrażenie, że nie jestem jedynie obserwatorem tych wszystkich wydarzeń, a ich uczestnikiem, który może poczuć to wszystko, co dana postać.
    Cieszę się, że ta rozmowa telefoniczna nie skończyła się jednak zbyt szybko i wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej. Chociaż te chwile, w których wciąż nie pojawiał się samochód ojca Grace były dla mnie chwilami całkowitego napięcia i niepewności. Gdy w końcu Joey się jednak pojawił zwyczajnie poczułam ulgę i jakoś tak czułam, że wszystko nareszcie zmierza ku lepszemu. Powrót do domu. W takim wypadku nie pozostaje mi nic innego, jak pogratulować Grace takiego zakończenia. Według mnie miała ona naprawdę wielkiego farta,że może wrócić do swojego azylu i że opiekuje się nią taki ktoś, jak Joey. Zastanawia mnie tylko, co w takim wypadku z Evą? Czy dziewczyna ją jeszcze odwiedzi, a jeśli tak to, czy dowiemy się, co z jej zdrowiem i czy się obudziła? Nawet ją polubiłam i mam nadzieje, że dla niej też szykujesz jakieś pozytywnego zakończenie. Cóż będę oczekiwać ciągu dalszego. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapraszam na rozdział trzeci [wolanie-duszy]

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj!
    Zostałaś nominowana do Liebster Award na www.oceny-opowiadan.blogspot.com
    Serdecznie zapraszam i gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
  7. Wreszcie skończyłam czytać Twojego bloga. Zanim go skomentuję, powiem Ci, że ja też bardzo żałuję, że urwał nam się kontakt, ale co poradzić, takie życie. Jakby co to zawsze możesz napisać na moje gg, które masz od dawna.
    Dobra, pora skomentować.
    Passato futuro wygląda mi na wzruszającą opowieść. Cieszę się, że połączyłaś pamiętniki Belli z życiem jej córki. Tak ładnie Ci to wyszło. Wszystkie notatki wspaniale obrazują uczucia rządzące Bellą. To dlaczego starała się wyjśc z nałogu, dlaczego załamała, miłość do Joeya, a nawet jej śmierć, co już napisał sam Joey. Piękny i pełen emocji obraz.
    Co do Grace to npodoba mi się, jak przedstawiasz jej losy, chociaż nie są usłane różami. Zastanawiam się tylko czemu podążyła tą samą drogą co jej matka? Dobra, wyprowadziła się do Brooklynu, ale musiała lądować się w bagno.
    Co do tego rozdziału, ogromie się cieszę, że Grace porozmawiała z ojcem i że wraca do domu. Może bynajmniej tam znajdzie swoje szczęście. No i czekam na dalsze losy Evy.
    Pozdrawiam serdecznie.
    P.S. Przepraszam za rozmiar komentarza, ale mam chore dziecko, a już nie chciałam dłużej zwlekać.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nadal nie zniknął problem, który pojawił się jakiś czas temu i obserwatorzy nie widzą, że na moim blogu ukazał się nowy wpis. W każdym razie zapraszam na nowy rozdział na koszmar-na-jawie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń