sobota, 25 sierpnia 2012

V Rozdział

"Żyje­my bo­wiem w epo­ce straszli­wej, ja­kiej dotąd nie znała his­to­ria ludzkości, a tak za­mas­ko­wanej pew­ny­mi ideami, że człowiek dzi­siej­szy nie zna siebie, w kłam­stwie się rodzi, żyje i umiera i nie zna głębi swe­go upadku."
Stanisław Ignacy Witkiewicz

***

***
Rozdział V
Drogi Pamiętniku!
Jacy jesteśmy? Jacy będziemy?
                      Twoje kartki kiedyś będą zżółkniałe, wybrudzone, pozlepiane potem, moimi łzami. Będziesz spokojnie odpoczywać na dnie mojej szuflady. Być może już nikt więcej ponownie nie dotknie tego papieru, który teraz jest dla mnie wybawieniem, jedyną nadzieją, przyjacielem.
                      A ja? Kim będę za kilkanaście lat? Czy nadal będę uznawana za bezwartościową narkomankę? Czy ktoś mnie naprawdę pokocha?
                      Chciałabym mieszkać w swojej własnej bajce. Czasem zdarza mi się marzyć. Wyobrażam sobie wtedy szczęśliwą rodzinę, małą dziewczynkę biegającą dookoła, wołającą mnie z tak wielką czułością w głosie, mnie -matkę, prawdziwie dorosłą i odpowiedzialną, dojrzałą do rzeczywistej wolności i mężczyznę, z którym będę gotowa spędzić resztę życia, w dużym domku z kolorowym ogródkiem.
                      Każdy ma swój czas. Czuje wtedy, że jest najbardziej potrzebny, nie wie, czym jest bezużyteczność. Potrafi się cieszyć wbrew szarości świata, któremu nadaje własne, przyjemne dla oczu kolory. Ale w  końcu nadchodzi moment, gdy zostaje obdarty z wszelkich sił. Znów stara się wspiąć na sam szczyt, jednak wie, że to już nie to samo. Jest ciężarem dla innych, świata, wkrótce również siebie. Przestaje dostrzegać sens życia. To uczucie nazywane jest śmiercią, drogi Pamiętniku. Ona jednak nie oznacza, że nie można odżyć na nowo. Potrzeba do tego nieposkromionej siły, lecz wierzę, że nie ma rzeczy niemożliwych. 
                      Nigdy wcześniej nie myślałam o śmierci w duchowym aspekcie. To, czego nie uznajemy, jest jednak naszym największym wrogiem.  
                      Umarłam, lecz wracam do życia.
                      Cztery dni temu znów odwiedził mnie Joey. Pytał o moje zdrowie, o to, dlaczego znalazłam się w szpitalu. Popatrzyłam na niego z przerażeniem. Czułam, że nie mogę go okłamać. Mam nieznośny talent do ranienia ludzi, którzy są dla mnie ważni. Sama nie wiem, dlaczego to robię. Być może chcę ukarać samą siebie, a przecież samotność jest największą torturą.
                      Tym razem postanowiłam zrobić wyjątek. Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam prawdę.
                      Nie potrzebuję niczyjej litości czy współczucia.  Wiem, że wyznanie drugiemu człowiekowi własnych słabości nie przyniesie mi ulgi. Jedynie kolejna osoba będzie mogła wykorzystać to na moją niekorzyść. Poznałam zbyt wielu ludzi, by móc któremukolwiek zaufać, dlatego przez długi czas tylko Ty, Pamiętniku, byłeś moim jedynym powiernikiem.
                      Skończyła się słodka sielanka.
                      Klucz do mojego serca wręczyłam Joeyowi, w gruncie rzeczy zupełnie nieświadomie. Teraz może zachować go na pamiątkę lub wyrzucić. Pozostało mi jedynie czekać na jego reakcję. Mógł uciec, wybuchnąć śmiechem, przestraszyć się. Zamiast tego nastała dłuższa chwila ciszy. Popatrzył na mnie, po czym ujął moją dłoń i zaczął delikatnie gładzić kciukiem po jej powierzchni. Nie ukrywałam zdziwienia. Po chwili dodał z uśmiechem: „Wiesz, że nie jesteś nieomylna, to już połowa sukcesu”. Zaśmiałam się, a z moich oczu popłynęły łzy. Były jak ożywczy deszcz po suszy trwającej prawie rok. Joey otarł je z moich policzków. Mogłam zacząć oddychać świeżym powietrzem. Miałam wrażenie, że wszystko dookoła budziło się do życia. Wzięłam głęboki oddech, nadal nie mogąc uwierzyć, że fikcja stała się rzeczywistością. Poznałam prawdziwego człowieka. Poznałam człowieka, którego oczy są szeroko otwarte.
                      Dzisiaj wypisują mnie ze szpitala. Nie mam innego wyboru – muszę zamieszkać z Janet.

Bella,
19.12.1993r.
                      Byłam królewną Śnieżką śpiącą w szklanej trumnie. „Żyłam”, niezdolna do podniesienia się. Widziałam ludzi, którzy przewijali się jak mrówki obok mnie, nie spoglądając nawet na moją twarz błagającą o natychmiastowy ratunek. Chciałam zacząć krzyczeć: „Pomocy!”, lecz głos zatrzymywał się w moim gardle.
                      Nie przypuszczałam, że momenty oglądania zniekształconego świata przez szkło staną się moją codziennością.
                      Imprezy odbywały się bardzo często. Na arenę wkrótce wkroczyły również narkotyki. Wydałam na nie większość pieniędzy, które zabrałam ze sobą do Brooklynu, dlatego śmiało można było mnie zaliczyć do grona głodujących. Czekałam, aż jedna porządna dawka używek przestanie działać, a ja zacznę odczuwać jej negatywne skutki, by zażyć kolejną. Przez cały dzień byłam nietrzeźwa. Wydawało mi się, że jeśli skończę z takim życiem, po prostu umrę z bólu. Bałam się.
                      Było południe, gdy obudziłam się po kolejnej nocnej balandze. Przetarłam oczy rękoma, jednak obraz pozostał zamazany. Zobaczyłam Evę szperającą w lodówce.
                      - Chcę spać! – warknęłam sama do siebie, jednocześnie przyciągając uwagę dziewczyny. Ponownie położyłam głowę na podłodze. Stopniowo zaczynałam uważać kuchenną posadzkę za własne łóżko.
                      - Nie widzę przeszkód – odrzekła, udając dyplomatyczny ton, co niezbyt dobrze jej wychodziło. – Chleb się skończył. Nie mamy też cukru, dżemu, wody – krótko mówiąc – nie mamy niczego – skwitowała.
                      - Ja jestem spłukana – powiedziałam bez entuzjazmu, licząc na to, że Eva znajdzie jakieś wyjście z sytuacji. Zawsze to robiła. Była jak iluzjonista. Wyjmowała ze swojego „magicznego” kapelusza „lekarstwo” na wszystko.
                      Kobieta odwróciła się w moją stronę.
                      - Ja też.
                      Znalazłam się w samym środku ciemnego dołu. Widziałam dokładnie jego ściany, gładkie, wręcz wypolerowane, odbijające słońce. Najwyraźniej zbudowane były z jakiegoś metalu. Widziałam grząskie podłoże, podobne do bagna. Musiałam co chwilę przestępować z nogi na nogę, by nie utonąć. Widziałam olbrzymią, żółtą gwiazdę, światłość. W środku było gorąco. Gdy dotykałam ściany, zostawałam poparzona. Nie mogłam spać, by przeżyć, choć nieruszanie się z miejsca również nie było życiem. Ludzie w tak skrajnych przypadkach podejmują abstrakcyjne decyzje, które rzekomo mają im pomóc w wydostaniu się z dołu, jednak w rzeczywistości tylko pogarszają ich sytuację.
                      - Do tego jestem głodna jak wilk – dodała Eva, gdy do pokoju wkroczył Harley. Ledwo trzymał się na nogach. Oparł łokcie o blat stołu.
                      - Wybierzemy się na małą wycieczkę do pobliskiego sklepu – mruknął.
                      - W takim razie macie jakieś centy – stwierdziłam, gdyż to wydawało się być dla mnie najbardziej oczywistą rzeczą pod słońcem.
                      - Nie – odrzekł Harley.
                      Dobrze wiedziałam, co szykują. Miałam jedną chwilę na ucieczkę. Mogłam zrobić wszystko, podczas gdy biegłam w kierunku olbrzymiego dołu. Stoczyłam się. Pozostało mi tylko czekać na linę podaną przez jakiegoś pomocnego człowieka lub przypływ zdrowego rozsądku. Nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić, jak w fatalnej sytuacji się znalazłam. Mogłam znaleźć pracę, lecz z pewnością wyrzuciliby mnie po pierwszej zmianie.
                      Nikt mi nie mówił, co powinnam robić. Reszta z pewnością przerabiała to już nie raz. Widziałam tę władczość w im oczach. Smutne – chlubili się czynieniem zła.
                      W krótkim czasie znaleźliśmy się przed sklepem spożywczym.  Harley oddalił się od nas, znikając z zasięgu naszego wzroku.
                      - Zagaduj sprzedawcę, ja zajmę się resztą. W razie czego pamiętaj, że nie mamy ze sobą nic wspólnego – szepnęła Eva, udając, że przypadkiem na mnie wpadła, mówiąc: „przepraszam, nie chciałam.  Mam nadzieję, że nic się nie stało”.
                      Stałam zagubiona jak małe dziecko, które właśnie przeżywa swój pierwszy dzień w szkole. Nikogo nie zna, nie wie, jak powinno się zachować. Przeczuwa, że jeden zły krok może zadecydować o jego reputacji. Musi jednak zrobić wszystko, by nie wyjść na tchórza.
                      Weszłam do budynku słabo zaopatrzonego sklepu. Właściciela nie było stać nawet na monitoring. Mimo że bardzo się starałam, nie dostrzegłam wokół ani jednej kamery.  Rozejrzałam się uważnie po półkach. W rogu stało pieczywo, po mojej lewej stronie regał z innymi artykułami spożywczymi, obok lady znajdowała się prasa.
                      - Dzień dobry! – krzyknął do mnie sprzedawca. Jego siwe włosy wystawały spod czerwonej czapki z daszkiem. Miał na sobie starą koszulkę i przetarte jeansy.  Zwiotczała skóra na twarzy i rękach wskazywała na to, że mężczyzna z pewnością skończył już pięćdziesiąt lat. Miał duże, niebieskie oczy i długi nos.
                      Powitałam go, odważnie podchodząc do kontuaru. Błagałam w myślach, by szybko znaleźć jakiś sensowny temat do rozmowy.
                      - Strasznie dzisiaj gorąco – zagadnęłam, kątem oka próbując dostrzec Evę, która schowała się za jednym z regałów.
                      Z trudem walczyłam z bólem głowy.
                      - Tak, panienko. Czasem człowiekowi się żyć odechciewa, a wiadomo, trzeba rano wstać, iść do pracy, zająć się kilkoma sprawami. Muszę jakoś wyżywić rodzinę. - Zaśmiał się.
                      - Ja obecnie jestem studentką korzystającą z wakacji oraz kelnerką w jednej z nowojorskich restauracji – przedstawiłam się. W gruncie rzeczy kreowanie nowej osobowości nie było trudne. To tak jak ze szkolną klasówką. Przed rozdaniem arkuszy egzaminacyjnych uczniowie trzęsą się ze strachu. Później nerwy stopniowo mijają.
                       Słowa same cisnęły mi się na usta niczym rwący potok. Kłamałam jak z nut, a na mojej twarzy widniał udawany uśmiech. – Poza tym szukam pewnego czasopisma. Problem w tym, że nie pamiętam jego nazwy – mruknęłam. Z pewnością wzbudziłabym podejrzenia sprzedawcy, gdybym teoretycznie przyszła do sklepu tylko, by z nim pogawędzić.
                      - Może powie mi panienka, jakiego typu czasopismo ma panienka na myśli?
                      - Kobiece pisemko z różnymi poradami, nowinkami ze świata  gwiazd – tłumaczyłam, podczas gdy mężczyzna wygrzebywał coraz to nowe magazyny spoczywające wcześniej na metalowym stojaku. Każdą jego propozycję odrzucałam przeczącym kręceniem głowy.
                      Stawałam się coraz bardziej nerwowa wiedząc, że Eva, zamiast zakończyć kradzież, nadal wybierała  potrzebne artykuły. Nie wydawało mi się jednak, że kasjer mógł ją dostKasjer jednak nie mógł jej dostrzec.  Na szczęście, gdy wyjmował  jedną z ostatnich gazet, brunetka przemknęła niezauważalnie po przeciwnej stronie lady.
                      - Przykro mi, ale nie mam już niczego więcej. – Rozłożył ręce w geście bezradności.
                      - Trudno, poszukam jeszcze w innym sklepie. – Zrobiłam zatroskaną minę.  Podeszłam do drzwi, gdy do głowy przyszedł mi  kolejny pomysł na zyskanie dodatkowego czasu.
                       Na chodniku przed sklepem leżał niewielki, czarny pies. Wskazałam na niego palcem, odwracając głowę w kierunku sprzedawcy.
                      - Może mógłby mu pan jakoś pomóc? Wygląda na chorego – stwierdziłam, coraz bardziej brnąc w tę kłamliwą otchłań. Zło potrafiło uzależniać. Było gorsze niż narkotyki. Pozbawiało ludzi wyrzutów sumienia, zmieniało ich sposób patrzenia na świat, zatracało wszelką moralność. Można było wpaść po same uszy – pomylić dobro ze złem. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak łatwo popełniłam ten karygodny błąd.
                      Kasjer wyszedł na zewnątrz wraz ze mną. Spokojnie podszedł do zwierzęcia, próbując przyjrzeć mu się nieco uważniej.
                      - Biedaczyna, najwyraźniej potrącił go samochód – odrzekł. W tej samej chwili pies jakby odżył, uciekając w lewo.  Mężczyzna oparł ręce na kolanach, delikatnie się pochylając. – A niech to! Niezły z niego aktor. – Zaśmiał się,  próbując podążać za czworonogiem, który zdążył już przedostać się na drugą stronę ulicy.
                      – Ej, ty! – krzyknął nagle. Wydawało mi się, że nadal chce gonić zwierzaka.  Tymczasem jego oczy były skierowane na przerażonego blondyna trzymającego w dłoniach dwie wypełnione po brzegi siatki.
                      Harley.
                      Siwiejący mężczyzna zaczął za nim biec. Pospiesznie wyjął z kieszeni telefon komórkowy i niemal na oślep wybrał jakiś numer. Byłam pewna, że dzwonił na policję. Przyłożył słuchawkę do ucha. Po chwili podał już wszystkie istotne szczegóły. Wydawało mi się, że w tych minutach nie myślał nawet o sklepie, który pozostał otwarty i stanowił dodatkową atrakcję dla złodziei-amatorów. Pragnął ratować konkretne skradzione przedmioty, choć, szczerze mówiąc, zapewne mógłby się bez nich obejść. Musiał udowodnić sobie i innym, że jest silny, zdolny do pokonania zła. A ja? Przez cały czas chciałam czegoś dokonać. Wmawiałam sobie, że nie jestem tchórzliwą idiotką, ułożoną kobietą, która ma idealne życie. Tylko unieszczęśliwiałam się na siłę. Pokonywałam wszelkie dobro, które we mnie pozostało.
                       Tak łatwo było coś zburzyć, tak trudno odbudować.
                       Gdy kasjer był już bardzo zmęczony i wiedział, że nie zdoła dotrzymać kroku Harleyowi, po prostu się zatrzymał. Wierzył, że funkcjonariusze aresztują chłopaka. Ja tymczasem ustawiłam się kilkanaście metrów za sprzedawcą, niczym jego cień.   Patrzyłam, jak chłopak Evy biegnie, zabierając ze sobą dorobek właściciela sklepu. Patrzyłam, jak szansa na zjedzenie czegoś przyzwoitego znika wraz z naciśnięciem czerwonej słuchawki na telefonie kasjera. Patrzyłam, jak chłopak dostawał za swoje, podczas gdy ja, kolejny winowajca, uchodziłam za przyjaciela. Przecież wyrzuty sumienia nie były wystarczającą karą. Patrzyłam na niepowodzenie całej akcji i byłam szczęśliwa, gdyż dobro odniosło triumf.  Szkoda, że tym razem ustawiłam się po przeciwnej stronie.
                      Gdzie podziali się ci ludzie, którzy wydawali się być uosobieniem prawdy? A jeśli tak naprawdę nigdy nie istnieli, tylko potrafili dobrze kłamać?



***
Wakacje powoli się kończą :( Trzeba więc jak najlepiej wykorzystać tę końcówkę! Przepraszam za wszelkie opóźnienia. Nie było mnie przez dłuższy czas. 
Co do rozdziału, to muszę się przyznać, że bardzo dobrze mi się go pisało. Grace narobiła niemałego zamieszania, czego konsekwencje będą naprawdę duże.
Dziękuję Aivalar za informację o szablonie :* Teraz blog wygląda jak należy :) 
Pozdrawiam was wszystkich :*

środa, 15 sierpnia 2012

IV Rozdział


"Nikt nie jest tak bar­dzo zniewo­lony jak ktoś, kto czu­je się wol­nym, pod­czas gdy w rzeczy­wis­tości nim nie jest. "
J.W.Goethe

***
Drogi Pamiętniku!

                      Włóczę się korytarzami placówki prawie niewidzialna- jak duch. Jestem własnym cieniem. Każdy oddech jest niezauważalny, czuję, jak rozpływam się w powietrzu. Tak trudno jest mi oddychać, by nie udusić się wyrzutami sumienia. Wiem, że spadam, staczam się w nieskończoną przepaść, wypatrując czyjejś pomocnej dłoni. Wymachuję rękami, próbując zdjąć opaskę spoczywającą na moich oczach, przysłaniającą resztę świata. Codziennie rano cudem zwlekam się z łóżka.
                      Żyję, by doczekać kolejnego dnia, który przeminie równie beznadziejnie, jak poprzedni. Odliczam sekundy, minuty, w końcu godziny pozostałe do zachodu słońca. Szkoda, że w ten sposób wszystko wydaje się być jeszcze bardziej odległe.
                      Ośrodek terapii uzależnień to ponure miejsce. Pełno w nim cierpienia, ludzi czekających na ratunek. Cicho, niemal niesłyszalnie wołających o pomoc, choć jedno słowo otuchy. Znajdują się tacy, którzy bez najmniejszego oporu potrafią udzielić im rady. A ja jestem zbyt słaba, by uśmiechnąć się delikatnie, kącikami ust. Milczę, ale to tylko przykrywka, kolejna maska. Przepełnia mnie myśl, że ten dzień nic nie zmieni. Będzie taki sam, jak poprzednie. Kolejny wschód, zachód słońca, niekończąca się rutyna. Czekam na gwiazdkę z nieba, która odmieni moje życie jak w bajce z happy endem. Szybko, zważając na moją umierającą cierpliwość. Ujrzę ją jednak tylko wtedy, gdy będę spoglądać w górę.
                      Wczoraj mój krzyk samotności został przerwany.  Dziwiłam się sama sobie, że wystarczyło tylko kilka zdań, bez konkretnego przesłania czy sensu.
                      Wyglądałam przez okno – pogoda pozostawała niezmienna – gromadziły się tabuny burzowych chmur, gdy pewien brodaty brunet trafił do mojego pokoju. Oznajmił, że szuka swojej mamy, psychiatry, która zapomniała z domu śniadania. Powiedziałam, że pomylił pokoje. On odwrócił się, szedł przed siebie, lecz zatrzymał się po kilku krokach. Spojrzał na mnie z dziwną litością, po czym usiadł na krześle, obok mojego łóżka. W jednej chwili ogarnął mnie spokój, jakbym wierzyła, że, wbrew wszystkiemu, trafił do właściwej sali. Uśmiechnęłam się nieznacznie. Pierwszy raz od kilku tygodni. Rozmawialiśmy. Dowiedziałam się, że ma na imię Joey, jednak woli, gdy zwraca się do niego Joe i przepada za czekoladowymi ciasteczkami. Poczęstował mnie. Stwierdził, że zjadłby wszystkie zanim znalazłby pokój, w którym leży jego matka, dlatego wolał podzielić się nimi z kimkolwiek. W gruncie rzeczy cieszyłam się jak małe dziecko na gwiazdkę, gdy dostaje wymarzony prezent. Dla mnie tym prezentem był jego głos, pocieszenie. Wychodząc, obiecał, że jeszcze tu zajrzy.
                      Do tej pory nie wiem, co go skłoniło tego, by zostać. Być może byłam w tak opłakanym stanie, że zrobił to tylko i wyłącznie z litości.  Nie patrzyłam w lustro od bardzo dawna, mając nadzieję, że dzięki temu zdołam powstrzymać skutki zażywania narkotyków. Jak bardzo byłam naiwna…
                      W zasadzie sam powód jego przyjścia nie jest dla mnie aż tak ważny. Żyję, czekając, aż Joe ponownie mnie odwiedzi. To jest  jak siła napędowa. Pragnę spotkania z nim tak, jak głodny pragnie chleba. Muszę  na nowo napełnić się czyimś dobrym słowem. Jest naprawdę ciężko. Póki co, ograniczają mnie mury ośrodka – nie mam dostępu do prochów, lecz wiem, że jeśli będę naprawdę zdesperowana, znajdę jakiś sposób na tę absurdalną ucieczkę od rzeczywistości.
                      Dodam jeszcze, że mojej córeczce nic nie jest. Być może myślisz, dlaczego ciągle upieram się, mówiąc, że urodzę dziewczynkę. Czuję to. Nie wyobrażasz sobie, jaka to niezwykła łaska. Wydaje mi się, że wiem o niej wszystko. Nie chcę narażać jej na kolejne nieprzyjemności przez moją słabość. Nie jestem już niezależna. Wolna? Również nie, lecz mam coraz większe szanse, by  to zmienić.
Twoja Bella,
01.12.1993r.
                     
                      Szłam obok Evy i Harleya prowadzących mnie do wnętrza swojego domu, które, po pierwszych oględzinach, zaczęłam nazywać „przyczepą”.
                      -Jak twoje nowe mieszkanie? – zapytała brunetka, kontynuując temat naszej poprzedniej rozmowy.
                      - Całkiem ładne. Nieduże, w kameralnym klimacie – odpowiedziałam.
                      W międzyczasie dotarliśmy do salonu, gdzie znajdowały się dwa drewniane fotele i niewielki stolik. Uważnie lustrowałam wzrokiem również wyblakłą ścianę.  Nie wisiał na niej żaden obraz czy zdjęcie, była po prostu pusta. Patrząc na nią poczułam obrzydzenie. W zasadzie bez konkretnego powodu. Ta część Brooklynu już taka była. Cicha, niepozorna, pozwalająca człowiekowi na walkę z własnymi myślami. Pusta.
                      - Cieszę się, że ci się podoba – mruknęła bez entuzjazmu. Usiadła na fotelu, prosząc, bym zrobiła to samo. Wykonałam jej polecenie. Materiał w krowie łaty, którym obite było siedzenie, śmierdział papierosowym dymem.  – Napijesz się czegoś?
                      - Wody – odpowiedziałam. W międzyczasie brunetka otworzyła puszkę piwa. – Choć alkohol też może być – zmieniłam zdanie.
                      Znałam ludzi, którzy upijali się do nieprzytomności. To było ich życie. Dzień i noc byli własnymi cieniami, jakby egzystując w ciele kogoś innego. Opowiadali, jak wspaniale czują się podczas każdej z imprez, że są w stu procentach zrelaksowani. Tak naprawdę szczerze im zazdrościłam. Ja byłam kontrolowana w dzień i w nocy. Nie mogłam wracać po dwudziestej trzeciej czy nawet nocować u znajomych. Tęskniłam za ogromem możliwości. Kierowała mną chęć pokazania „tacie”, że nie ma na mnie żadnego wpływu. Pragnęłam złagodzić cierpienie. Przez osiemnaście lat ludzie serwowali mi steki bzdur. Żyłam według ich zasad. Moje zdanie było jak składnik powietrza nie wywołujący w nim żadnych zmian - zupełnie bezużyteczne. Chciałam wreszcie poczuć się jak członek prawdziwej rodziny. Mimo że moja mama już nie żyła, a ja wciąż nie potrafiłam jej pokochać, dążyłam do jej poznania.
                      Eva wstała, podchodząc do czarnego odtwarzacza płyt CD. Nacisnęła guzik. Rozległa się muzyka. Ostry rock. Po chwili dołączyli do nas jeszcze Harley i kilka innych osób, których imion nawet nie zdążyłam zapamiętać. Byłam zbyt zajęta pogrążaniem się we własnych słabościach.
                      Nie mogłam powiedzieć, że od razu dobrze czułam się w ich towarzystwie. Byłam obca jak osobny puzzel, zupełnie nie pasujący do układanki. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że każdy z tych ludzi był tak samo zagubiony. Gdybym mogła połączyć ich w spójną całość, z pewnością stworzyłabym coś porównywalnego z potworem, który był zmorą mojego dzieciństwa.
                      Większość osób wstała, zaczynając tańczyć. Inni rozmawiali ze sobą, prawie krzycząc. Nie mogli się usłyszeć. Harley pobiegł do kuchni. Obserwowałam go kątem oka. Nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca. Chłopak wyciągnął z lodówki dwie kryształowe butelki z wódką w środku. Poczułam to nieznośne kucie w sercu, które pojawia się zawsze wtedy, gdy wiesz, że robisz coś nieodpowiedniego, a jednak nie możesz się wycofać.
                      - Zaczynamy! – krzyknął chłopak, powracając do salonu.
                      Eva postawiła przede mną niewielki kieliszek, po czym nalała do niego trunku. Poklepała mnie po ramieniu, prosząc, bym się napiła. Popatrzyłam na nią trochę przerażonymi oczami jak zagubione dziecko. Nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić. Pójść za głosem rozsądku czy kierować się w stronę, którą podążała brunetka. Wybór należał do mnie, lecz był on zbyt trudny, bym mogła zdecydować sama. Sugerowałam się podpowiedziami. Głos w mojej głowie ciągle powtarzał: „pokaż mu, że nie ma nad tobą żadnej kontroli”.
                      Zaczęłam naśladować resztę. Upiłam się po raz pierwszy w życiu. Poczułam gorzko-słodki smak różnorakich silnych trunków, który z każdym kolejnym łykiem zmieniał się z obrzydliwego na przyjemny. Do bólu związanego z pieczeniem w gardle można było się przyzwyczaić. Stopniowo stawał się coraz mniej uciążliwy.
                      Kolejne butelki mnożyły się na podłodze jak przezroczyste mrówki - otoczyły mnie dookoła. Wzięłam do ręki jedną z nich i uniosłam na wysokość oczu. Świat, który zobaczyłam przez grube szkło, był zupełnie inny, zniekształcony. Nie widziałam wyraźnie żadnego szczegółu. Mogłam tak żyć – ślepo, nie licząc się z drobnostkami, nie wiedząc, jak bardzo mogą one wpłynąć na moje życie.
                       Postanowiłam pożytecznie wykorzystać ten absurdalny przypływ energii. Jakiś mężczyzna poprosił mnie do tańca. Zawiesiłam mu ręce na szyi, gdyż ledwo trzymałam się na nogach. Tonęłam. On był jak kłoda, dzięki której wciąż utrzymywałam się na powierzchni. Niestety nie był na tyle silny, by być dla mnie stałą podporą. Nawet nie zdążyłam zapamiętać jego imienia.
                      Zaczęliśmy się całować, gdy nagle rozbolał mnie żołądek. Odskoczyłam od blondyna jak oparzona i pobiegłam do łazienki, która niestety okazała się być kuchnią. Położyłam głowę na zimnej posadzce, szukając ukojenia. Po chwili jednak znów pojawiło się to nieprzyjemne uczucie. Zwymiotowałam na podłogę.
                      Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jakie konsekwencje pociągnie za sobą znajomość Evy. Nie chciałam zrobić nic złego. Po prostu miałam już dość samotności. Nie przypuszczałam nawet, że dam się tak łatwo wciągnąć w czarną dziurę. Jednak mogłam być z siebie dumna. Coraz bardziej przypominałam swoją matkę.
                       Leżałam, pogrążona w błogim letargu. Nareszcie skutecznie uciekłam od własnych myśli. W końcu poczułam się zupełnie tak, jakbym tańczyła. Tyle tylko, że nie odrywałam ciała od podłogi. To była niesamowita, a jednocześnie najgorsza rzecz, która mogła mi się wtedy przydarzyć. Wydawało mi się, że nie istnieje nic, co jest w może przerwać ten stan. Wszystkie moje obawy, zmartwienia zniknęły, niestety zabierając ze sobą również wszelkie radości i powody do szczęścia. Odpłynął cały świat otaczający mnie ze wszystkich stron. Istniałam w nicości. Nie dostrzegałam przemijającego czasu. Bawiłam się w najlepsze.
                      Od pewnego momentu nie pamiętałam już nic, żadnego szczegółu. W mojej głowie nie budował się nawet zarys tamtejszych wydarzeń. Prawdopodobnie śmiałam się jak skończona idiotka. Żałosne, gdyż nawet nie byłam w stanie podnieść się z podłogi.
                      Obudziłam się, a raczej odzyskałam świadomość następnego dnia w południe. O dziwo, byłam jedną z pierwszych osób, które otworzyły oczy. Miałam wrażenie, że moja głowa lada chwila pęknie na pół. Raziło mnie światło, które, z niepowtarzalną siłą wpadało do pokoju przez jedno niewielkie okno umieszczone w kuchni. Podniosłam się na rękach. Byłam brudna. Obok mnie leżała jakaś blondynka. Pomieszczenie wypełniał duszący smród. Zatkałam nos dłonią. Miałam ochotę ponownie się położyć. Byłam bezsilna.  Mimo wszystko, nie żałowałam. Wydawało mi się, że rozumiem, jak czuła się mama. Zasmakowałam jednak tylko „przyjemnej” części tego życia zaskakującej mnie na każdym kroku, dawała poczucie wyjątkowości i wolności. Po raz kolejny dałam się oszukać samej sobie.
                      Dotarłam do salonu na czworakach. Eva również już nie spała. Leżąc na kanapie, odwróciła się twarzą do mnie.
                      -  Aspiryna jest w dolnej szafce w kuchni, pierwszej od strony lodówki – wyszeptała zachrypniętym głosem, jakby była uwięziona przez jakiegoś zbira, który ją dusił, z całych sił trzymał ją za kark.
                      Kiwnęłam głową. Chciałam czym prędzej zażyć lek. Wróciłam do pomieszczenia i po krótkich poszukiwaniach odnalazłam opakowanie z pastylkami w środku. Połknęłam cztery. Przedawkowywałam w każdym aspekcie mojego życia. Byłam człowiekiem pozbawionym cierpliwości.
                      Nagle przede mną ukazała się postać brunetki.
                      - Rzuć mi jedną – mruknęła.
                      Wykonałam jej polecenie.
                      - I jak noc? – zapytała, gdy wreszcie doczołgała się do mnie.
                      - To było niesamowite – powiedziałam krótko. – W życiu nie bawiłam się aż tak dobrze.
                      Moja nowa znajoma zrobiła zatroskaną minę, wzdychając głęboko, jakby chciała zrzucić przytłaczający ją ciężar.
                      - Witaj w moim świecie – odrzekła.
                      Bunt człowieka wzrasta wraz z wiekiem, który otwiera swoje oczy, dostrzega już nie tylko pozytywy, ale i negatywy życia. Trzeba jednak uważać, by nie popaść w skrajności. Można być zamrożonym przez opinie innych i brak asertywności, jak i uduszonym nienawiścią do świata. Wybór należy do nas.



***
Proszę was o pomoc w znalezieniu szablonu. Nie umiem ogarnąć blogspotu, a widzę, że na waszych blogach pojawiają się układy szablonów podobne do tych, które ustawiałam na onecie. Z jakich stron je pobieracie i jak je ustawiacie?