środa, 27 czerwca 2012

II Rozdział


"Widzi­my współcześnie od­na­wiający się głód ludzi praw­dzi­wych. To znaczy żyjących w praw­dzie i miłości; ludzi jas­nych, przej­rzys­tych, którzy mają ob­licza praw­dzi­we, a nie zniek­ształco­ne kłamstwem."
Stefan Wyszyński
***
Drogi Pamiętniku!
                      Wiesz, że się boję, prawda? Boję się wielu rzecz. Tego, czy moja córeczka mnie znienawidzi, czy przeżyje, mając taką matkę. Czy ja przeżyję. Czy zdołam wytrwać w swoim postanowieniu. Przepłakałam całą noc. Z bezradności, ze strachu. Nie mogę przewidywać przyszłości. Dobrze byłoby czasem mieć taką maszynę. Obiektyw, przez który można by spojrzeć i zobaczyć to, co czeka cię za kilka lub kilkanaście lat. Niestety, pozostały mi tylko marzenia. Uśmiecham się za każdym razem, gdy widzę ją oczyma wyobraźni. Nawet mi się śniła. Biegała razem z innymi dziećmi na placu zabaw, bujała się na huśtawce, skakała. Była do mnie podobna. Wiedziałeś o tym, Pamiętniku, że osoby występujące w naszych snach to ludzie, których już kiedyś spotkaliśmy? Ja ją znam. Jestem tego pewna. Budzi się wtedy, gdy ja się budzę. Śmieje się, gdy ja się śmieję. Nawet płacze w tym samym momencie. To dziwne, ale czuję się przy niej bezpiecznie. Wiem, że to ja powinnam ją chronić. Jednak to ona strzeże mnie. Jest jak dobry anioł stróż. I nigdy mnie nie opuści. Moja mała córeczka. To wspaniałe, że mogę kogoś nazwać w ten sposób. Bez względu na to, co powiedzą inni ludzie, tacy jak jej ojciec -  Henry Stown,  skończony idiota, którego nigdy nie kochałam. Byliśmy ze sobą tylko dlatego, by zabić samotność. Naszego skończonego wroga. Wiem jednak, że nie zwyciężyliśmy go ostatecznie. Jedynie uciekliśmy na tyle blisko, by mógł nas odnaleźć i prędzej czy później dopaść jak lew. Uwierz mi, że czasem człowiek potrafi zrobić wszystko tylko po to, by oddalić się od tego uczucia. Teraz jednak nie będę musiała się tym dłużej martwić.
                      Powiedziałam mu o wszystkim. O tym, że wkrótce na świat przyjdzie mała dziewczynka – nasza córka. Nie chciałbyś widzieć jego reakcji. Był… wściekły. A potem zaczął nazywać ją tak, jak nazywa się kruche, bezużyteczne rzeczy. Mnie traktował w podobny sposób. Ja natomiast nie robiłam nic, tylko godziłam się na wszystkie jego żarłoczne jak kwas obelgi, dostające się do wnętrza mojego serca. Wypalały je od środka, nie mogłam ich powstrzymać, mimo gwałtownego wymachiwania rękami i ciągłych kłótni. Być może to przez nie czuję się tak podle.
                      W takich chwilach możesz liczyć tylko na siebie (włączając w to oczywiście tę małą istotkę, która jest częścią mnie). Straciłam wiarę w ludzi. Po tym wszystkim, co mi zrobili, nie jestem w stanie ponownie im zaufać. Mam nadzieję, że wytłumaczysz mi, co robię źle, drogi Pamiętniku. Obecnie siedzę na zewnątrz. Jest bardzo zimno, dlatego te bazgroły nie powinny Cię zdziwić. Ręce mi się trzęsą. Ale wiedz, że nie mogłam dłużej wytrzymać z tą świnią. Podjęłam słuszną decyzję. Ograniczam branie już od tygodnia. To wielki sukces  jak dla mnie. Co prawda czuję się, jakby wypompowano mnie z wszelkich sił. Mam wrażenie, że wystarczy chwila, a polegnę na zimnym chodniku i już nigdy nie otworzę oczu. Ale muszę to zrobić. Zrobię to – dla niej. Nawet jeśli będzie bardzo bolało. Dopiero teraz widzę, jak namieszałam. Moje decyzje mają okropne konsekwencje. Początkowo byłam oślepiona pozornym pięknem, zakazanymi owocami życia, bo te podobno smakują najlepiej. I są najlepszą trucizną. Obecnie przechodzę proces odtruwania. Przeczuwam, że trzymasz za mnie kciuki. Oby tak dalej. To już koniec na dziś. Przepraszam za tak długą przerwę. Ten czas jednak nie był zmarnowany. Prowadziłam zażartą walkę z moimi myślami, moralnością i sumieniem. Jestem pewna, że dobro wygrało. Liczę na to, że uda mi się gdzieś przenocować. W przeciwnym razie zamarznę na śmierć.
Twoja Bella,
17.11.1993r.
                      Nawet nie wiesz, jakim dziwnym uczuciem jest być obcym w domu, gdzie mieszkało się przez osiemnaście lat. Wystarczy tylko spojrzeć na własne fotografie porozwieszane na ścianach i już masz wrażenie, że to sześcioletnie dziecko, którego mleczaki wyraźnie rzucają się w oczy, nie jest tobą, choć zaledwie kilka dni temu wydawało ci się, że prawda jest zupełnie inna.
                      Kim więc byłam? Wiedziałam, że miałam na imię Grace, moje oczy  przypominały bezchmurne niebo, a włosy łany zboża. „Babcia” tak często mówiła. Byłam też tancerką, lubiłam fotografować. W tym przypadku nie mogłam jednak powiedzieć, że znałam samą siebie.  Nadal stanowiłam wielki znak zapytania. Zagadkę nierozwiązaną przez żaden genialny umysł. Chciałam to zmienić, bez względu na cenę, jaką zapłacę. Czym prędzej.
                      Rano obudziłam się dość wcześnie. Denerwowało mnie, że w wakacje nie potrafiłam wypełnić swoich postanowień związanych ze spaniem do południa. Przeczesałam włosy ręką, gdy do pokoju wpadło letnie słońce. Świeciło bardzo intensywnie. Prawie oślepiało. Być może to przez nie niektórzy ludzie nie mogli myśleć racjonalnie. Gdy dotarłam do kuchni, „tata” już tam był. Siedział, wpatrując się tępo w ekran laptopa. Usiadłam obok niego na jednym z krzeseł.
                      - Wstałaś już? – zapytał ze strachem, jak gdyby każdy jego ruch był przez kogoś kontrolowany.
                      - Jak widać – spojrzałam na niego trochę jak na idiotę, biorąc pod uwagę jego bezsensowne pytanie zadane tylko po to, by przerwać ciszę. 
                      Dało się słyszeć westchnienie.
                      „Tata” odwrócił laptopa w moją stronę. Ujrzałam wnętrze schludnego mieszkania. Na obrazku widniała sypialnia. Podłużne łóżko ustawione obok dużego okna, z którego rozpościerał się widok na most.  Nie musiałam nawet czytać adresu do końca. Wystarczyło tylko jedno słowo, bym podjęła decyzję. Wyraz, w którym mieściło się większość moich myśli i uczuć. Brooklyn.
                      - Kupujemy? – Zerkał na mnie wymownie.
                      Kiwnęłam głową w potwierdzeniu.
                      Zdążył wykonać zaledwie jeden telefon. Był agentem nieruchomości, prawie najlepszym w mieście, dlatego zakup małego mieszkania nie był dla niego żadnym problemem. Gdy odłożył słuchawkę, z jego twarzy można było wyczytać następujące stwierdzenie: „Jesteś wolna”.
                      Kilka dni później nadszedł czas na pakowanie.  Otworzyłam moją dużą szafę, po brzegi wypełnioną różnorakimi ubraniami  i innymi drobiazgami: fotografiami, figurkami oraz maskotkami z dzieciństwa.
                      Zaczęłam wyjmować wszystko po kolei, uważając, by przypadkiem nie stłuc jednego z porcelanowych słoni. Naprzeciwko mnie znajdowała się ogromna walizka. Wolałam nawet nie myśleć, czy zdołam ją udźwignąć. Wrzuciłam do jej wnętrza strój baletowy, bieliznę, buty, spodnie i kilka bluzek, które lądowały w niej jak puch na poduszce. Nie ukrywałam, że było to dość męczące zajęcie, zwłaszcza gdy trzeba było analizować, które ubrania powinnam zabrać ze sobą w podróż.  
                      Musiałam wreszcie odpocząć. Usiadłam, podpierając głowę rękami. Cały świat na chwilę zawirował. Zasłabłam. W tempie natychmiastowym położyłam się na walizce. To było najłatwiejsze rozwiązanie. Nerwy potrafiły dostatecznie wykańczać człowieka.
                      Przewróciłam się na prawy bok. Byłam niemal pewna, że większość ubrań jest już wygnieciona. Wzięłam głęboki oddech, stopniowo się uspokajając.  Dopiero wtedy to poczułam.
                      Dom pachnie. Mieszają się w nim zapachy mlecznych ciasteczek pieczonych przez mamę każdej zimy, kwiatów, przynoszonych przez dzieci jako prezent urodzinowy dla taty,  zapachy miłości. Przepełniają one cały budynek i wszystkich jego mieszkańców.
                      Mój „dom” nie pachniał. Był neutralny, niczym się nie wyróżniał, a ja pragnęłam zmienić to w natychmiastowym tempie. Sprowadzić do niego nowe, orientalne zapachy. I wiedziałam, że nie zrobię tego będąc cały czas w jednym miejscu.
                      Zastanawiałam się, czy będę tęsknić, a jeśli tak, to czego będzie mi najbardziej brakowało. Tańca. Taty. Wszystkiego. Myślałam, czy to miłość, czy tylko fakt, że życie nie będzie już takie, jak dawniej. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do niektórych osób, że nie wyobrażałam sobie bez nich życia. Jednak pytanie brzmiało: Czy naprawdę ich kochałam? Dwa podobne do siebie uczucia zlewały się w jednolitą całość. Czy istniała miłość, czy była ona tylko związana z rutyną, codziennym rytuałem dnia?
                      Czekałam na ten moment tyle lat. Zdziwiłam się, gdy „ojciec” nie próbował mnie zatrzymywać. Stał i patrzył, jakbym była kamiennym posągiem, tak bardzo niedostępnym, że czasem miało się wątpliwości co do jego istnienia. Być może tata wolał, żebym nigdy się nie narodziła. Nie musiałby cierpieć, wyobrażając sobie wtedy skończoną pustkę. Patrzeć w przestrzeń jest zdecydowanie łatwiej, niż oglądać żegnającego się z tobą człowieka.
                      Gdy kogoś kochasz, pozwól mu odejść.
                      Walizki były już spakowane. Z trudem ciągnęłam za sobą dość ciężkie bagaże. Stanęłam na podjeździe, gdy po raz kolejny zatęskniłam za kimś, kogo nigdy nie znałam. Byłam szczęściarą, gdyż tamta nieświadomość właśnie dobiegała  końca. Odwróciłam się o chwili, by już więcej nie patrzeć za siebie. To uzależniało.
                      - Kiedy masz zamiar wrócić? – zapytał „tata”.
                      - Za jakiś czas – odpowiedziałam bardzo mało precyzyjnie. W gruncie rzeczy sama nie znałam odpowiedzi.
                      Otworzyłam drzwi od samochodu, próbując wpakować do niego jedną z toreb. „Ojciec” nie ruszył się z miejsca, co niemal mnie uszczęśliwiło.  Dopiero, gdy skończyłam, podszedł do mnie wolno, po czym wsiadł do pojazdu.
                      Pożegnałam swoje życie, by żyć życiem kogoś innego.
                      Usadowiłam się na miejscu dla pasażera. Joey zapalił silnik. Ruszyliśmy w drogę. Znałam ją bardzo dobrze. Przestudiowałam dokładnie każdy zakręt, choć nie musiałam prowadzić. Bałam się, że zabłądzimy. W końcu nawet banalnie prosta ścieżka nie dawała gwarancji dotarcia do celu.
                      Słońce raziło mnie w oczy. Okulary przeciwsłoneczne również nie pomagały. Nie pozostało mi już nic innego, jak czekać na noc. Musiałam zająć czymś swoje myśli.
                      Taka sama pogoda panowała podczas jednych z  wakacji spędzonych w domku rodzinnym „babci”. „Tata” ułożył mnie właśnie do snu. Leżałam w łóżku, przykryta kołdrą po same uszy. Nie miałam idealnego życia, lecz jeszcze nie zdawałam sobie z tego sprawy. Istniałam w swojej małej powłoce, nie wychodziłam na zewnątrz, by przekonać się o bytowaniu innych.
                                - Martwię się o ciebie – usłyszałam głos dobiegający zza drzwi. Należał do Cindy, mojej „cioci”. Byłam wtedy niewinną dwunastolatką, nie spodziewającą się tego, że za chwilę dowie  się czegoś, co nieodwracalnie zmieni jej życie.
                      Na takie momenty nie można się przygotować. Przychodzą niespodziewanie jak grom z jasnego nieba. A nasze reakcje są skrajnie różne. Zazwyczaj zaczyna się od nieświadomości, która przeradza się w nienawiść do własnej osoby. Zataczamy błędne koło. Krążymy w korytarzach naszych myśli, próbując znaleźć jakiekolwiek wyjście. Nawet jeśli miałoby nas porządnie zaboleć, chcemy się wydostać. Zapomnienie jednak nie przychodzi tak szybko, a my uczymy się żyć ze świadomością, że nie możemy wrócić do przeszłości i codziennej nieświadomości, która była tak bardzo przyjemna.
                      - Dlaczego? – zapytał tata wyraźnie zdziwiony słowami cioci.
                      - Boję się, że nie dasz rady. Nie zrozum mnie źle. Wierzę w ciebie, ale Grace… jest młoda, jeszcze o niczym nie wie. Okłamujesz ją. Wiem, że chcesz ją chronić, ale gdy prawda wyjdzie na jaw rozpęta się prawdziwa burza. Nie przeżyłeś tego. Nie rozumiesz, jak to jest, gdy cały twój świat rozpada się na drobne kawałki. Teraz i tak już tego nie unikniesz. Powinieneś przygotować się na ten moment. Grace jest taka sama, jak Bella – zawsze dąży do z góry ustalonego celu. Sam o tym wspominałeś.  A co, jeśli przez to, co jej zrobiłeś zechce zepsuć tobie i sobie resztę życia?
                      - Mogłabyś przestać? Panuję nad sytuacją – dodał szorstkim głosem .
                      I wtedy poczułam to nieznośne kłucie w sercu. Czym było „kłamstwo”?
                      Kierowała mną dziecięca intuicja. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Wahałam się. Nie byłam pewna, czy chcę znać odpowiedź. Przyrzekłam sobie jednak, że bez względu na wszystko będę dążyła do poznania prawdy.
                      Z trudem wstałam z łóżka. Chyba nigdy nie byłam bardziej zdenerwowana. Podeszłam bliżej drzwi prowadzących do kuchni. Przyłożyłam ucho do ich drewnianej powierzchni, przy okazji opierając się o nią, by nie zemdleć po usłyszeniu wyroku. Przysłuchiwałam się reszcie ich rozmowy. Słyszałam wyraźnie każde słowo. Niektóre były kojące i przyjemne, inne wręcz przeciwnie – sprawiały mi niepowtarzalny ból.
                      - Bella była wspaniała. Grace ją przypomina. A ty nie próbuj uczyć mnie życia. Co ma być, to będzie. Kocham moją córkę i nie liczy się dla mnie to, że nie jestem jej prawdziwym ojcem. Rodzicielstwo to coś znacznie więcej niż geny. Powinnaś to wiedzieć – podniósł głos. 
                      - W takim razie nie będziesz mógł jej uchronić, jeśli wpadnie w nieodpowiednie towarzystwo. Zacznie nałogowo pić, ćpać i robić wiele innych zakazanych rzeczy. Skłonność do uzależnień ma we krwi. Jeżeli się o dowie się o tym, że Bella była narkomanką…
                      - Nie nazywaj jej tak! – przerwał gwałtownie. 
                      Stopniowo zaczynałam rozumieć. NARKOMANKA. Nie byłam taka głupia jak na swój wiek.  Dotarło do mnie, że wszystko, w co wierzyłam, po prostu przestało istnieć, a raczej nigdy nie istniało. Ufałam  nierealnym bajkom o idealnym życiu, które w końcu musiały się skończyć. Przecież niebo nie było ziemią. Wciąż do niego dążyłam.
                      Wyobraź sobie, że leżysz na trawie. Nad tobą rozpościera się bezchmurna niebieska przestrzeń. Obok ciebie pełno kwiatów, kolorowych motyli. Wszystko jest żywe jak nigdy. Myślisz sobie, że tak właśnie wygląda raj, gdy ktoś nagle mówi ci, że to tylko zwykły obraz, którego jesteś częścią. Ściąga kurtynę, odsłania rzeczywistość. W jednym momencie wszystko szarzeje. Z nieba spadają duże krople deszczu, a ty nie masz pojęcia, czy wypada płakać.
                      Zauważyli mnie. Wlepili we mnie swoje przerażone spojrzenia, by zrozumieć, że kłamstwo nie popłacało.
                      Uciekłam i być może zrobiłam największy błąd w swoim życiu. Chciałam sprawić, by poprzednie słowa taty nigdy nie zostały wypowiedziane. Pragnęłam nauczyć się prawdy na nowo. W bezkresie bezradności wybiegłam na zewnątrz. Zatrzymałam się przed taflą jeziora. Odbijał się w niej duży, biały księżyc. Był tak niesamowicie prawdziwy. Chciałam sprawdzić, czy moje wyobrażenia nie są jedynie dziwnym wytworem. Dotknęłam dłonią odbicia. Moje palce zanurzyły się w zimnej wodzie.  Pragnęłam się rozpłakać, jednak kierował mną olbrzymi strach. Oddychałam głęboko, utrzymując moje bijące serce. Było zbyt ciężkie. Stopniowo traciłam siły. Wpadłam do jeziora. Czułam, jak stawałam się coraz bardziej ciężka i powoli opadałam na dno. Nie widziałam innego wyjścia z sytuacji. Nie potrafiłam myśleć. Woda dostawała się do wnętrza moich ust, uniemożliwiając mi oddychanie. Miałam nadzieję, że zdoła wyprać wszystkie niepewności. Dalej pamiętałam tylko tyle, że przeżyłam. Szkoda, że nie widziałam w tym najmniejszego sensu.
                      Gdy o tym myślałam, przeszedł mnie dreszcz. Życie bywało brutalne i nie miałam zamiaru od niego uciekać. Wręcz przeciwnie – pragnęłam wybiec mu naprzeciw.
                      W połowie trasy zatopiłam się we własnych myślach i nawet nie zdążyłam się zorientować, gdy Joey zaparkował samochód przed dużą kamienicą. Miałam wrażenie, że jej ściany zdążyły się zestarzeć, jednak odpowiedni ludzie postarali się o ich renowację.  Niewielkie, podłużne okna usytuowane były w niewielkich odległościach obok siebie, a mosiężne drzwi doskonale komponowały się z pozostałymi częściami budynku.
                      Wysiadłam z auta, wzdychając przy tym głęboko. „Ojciec” zrobił to samo.

                      - Do zobaczenia – odrzekliśmy równo, stojąc naprzeciwko siebie. I zamiast przytulić się jak tata z córką, jedynie podaliśmy sobie ręce. To był swoisty znak zgody. On wiedział, że nigdy nie zaakceptuję swojego fałszywego pochodzenia. Byłam też pewna, że nigdy nie zrozumie mojego wyboru. Chciałam jednak odejść z ludzką godnością. Przecież miałam uczucia. Człowiek, z którym żyłam pod jednym dachem nie był mi obojętny.  Kochałam go, ale w zupełnie inny sposób. W sposób, jakiego on nie miał zamiaru przyjmować do wiadomości. Był moim przyjacielem. Miałam nadzieję, że to mu wystarcza.
***
Przepraszam, że tak długo zwlekałam z czytaniem nowych rozdziałów na waszych blogach. Teraz na szczęście mam długo wyczekiwane wakacje :D Nareszcie!
Zgłaszam swoją nieobecność: 30.06.2012r. - 16.07.2012r.

niedziela, 10 czerwca 2012

I Rozdział


"Wo­da w naczy­niu lśni, wo­da w morzu jest ciem­na. Małe praw­dy wy­rażają się jas­ny­mi słowy. Wiel­kim praw­dom to­warzyszy wiel­ka cisza."
 Rabindranath Tagore


Drogi Pamiętniku!
To dziwne, że dwoje ludzi znajdujących się na dwóch różnych krańcach świata potrafi zobaczyć  tę samą gwiazdę. To dziwne, że pogoda w Anglii zmienia się tak szybko. To dziwne, że zaczęłam pisać ten pamiętnik. Jestem szalona. Można się tego łatwo domyślić spoglądając na to, w co zmieniłam swoje życie, dlatego wylewanie moich uczuć na strony zeszytu nie zmieni praktycznie niczego. Zwracam się więc do nieistniejącego osobnika z prośbą o pomoc. Wiem, że nie jesteś dżinem, Pamiętniku, nie jesteś nawet człowiekiem, jednak tylko Ty potrafisz mnie wysłuchać, nie przerywając. Nie chcę, byś uważał mnie za kogoś niekulturalnego, (choć muszę przyznać, że bardzo często taka jestem) dlatego przedstawię Ci się w trybie  natychmiastowym. Nazywam się Bella Forest. Mam dwadzieścia dwa lata i utrzymuję się z zasiłku dla bezrobotnych czy drobnych kradzieży. Właśnie poinformowano mnie, że jeśli chcę, by moje dziecko przeżyło, muszę się zmienić. I nie chodzi tutaj o mój wygląd. Jestem posiadaczką długich blond włosów, sięgających pasa, zazwyczaj luźno rozpuszczonych, jasnoniebieskich oczu oraz przeraźliwie bladej cery. 
Miałam raczej na myśli styl życia - gonienie za rozrywkami, smakowanie zakazanych owoców, codzienne imprezy. Siedzę właśnie w korytarzu szpitala i zastanawiam się nad tym, czy to możliwe. Wyobraź sobie człowieka, który przez kilkanaście lat nie otwierał oczu. Zapewne zapomniał już, czym jest wzrok. Liczę, że ty mi przypomnisz, drogi Pamiętniku. Na chwilę obecną muszę kończyć. Przepraszam, że dzisiaj tak krótko, jednak póki co próbuję pogodzić się z tym, co będzie się działo w przeciągu najbliższych kilku miesięcy, dlatego potrzebuję ciszy i spokoju. Do zobaczenia!
Twoja Bella,
10.11.1993r.
Czekałam cierpliwie, aż wywołają moje imię. Czułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Za moment miała nastąpić ta pamiętna chwila. Musiałam wyjść na scenę i pokazać siebie – taką, jaką jestem. Emocje wzrastały niczym temperatura gorączkującego człowieka. Z ust prowadzącego wypłynęły wreszcie te dwa wyrazy. Traktowałam je  jako zaproszenie. Byłam ubrana w obcisły kostium i szeroki uśmiech, którym miałam oczarować widownię. Dotarłam na parkiet krok za krokiem. Zamknęłam oczy, pragnąc poczuć się jak we własnej bajce. Tylko tam byłam kimś wyjątkowym. Pierwszy akord dźwięków wprawił mnie w ruch. Tańczyłam, nie zważając na wzrok zapatrzonych we mnie ludzi. Śledzili mój każdy, nawet najmniejszy gest. Muzyka płynęła jak swobodny strumień razem z moimi ruchami. Wydawało mi się, że nic nie jest w stanie przenieść mnie do rzeczywistości. Taniec uzależniał.  Z czasem zaczęłam unosić się nad ziemią. Kroczyłam tam, gdzie powietrze niosło moje nogi.  Nie musiałam otwierać oczu, lecz gdy to zrobiłam, wróciła szara rzeczywistość. Na widowni siedział On. W ręku trzymał aparat marki Sony, mój aparat. Ubrany w czarną marynarkę, uśmiechał się jak głupi do sera. 
Zatrzymałam się w ułamku sekundy. Nie rozumiałam, dlaczego tam przyszedł. Prosiłam go, jednak on traktował mnie jak niemowę. Zadrżałam momentalnie. Zesztywniałam. Byłam niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Wlepiłam w niego swoje niebieskie, pełne zdziwienia, przerażenia i niezrozumienia oczy. Byłam zła i bynajmniej dlatego, że zabrał mój aparat. Byłam zła dlatego, że istniał. Dla mnie był tylko i wyłącznie kłamstwem. Wszystko dookoła było kłamstwem. Wyimaginowana iluzja rodziny, to, co próbował stworzyć, biorąc sobie mnie za jednego z aktorów. Nazywał mnie swoją córką, a ja jedynie byłam gotowa mu przytakiwać. Nie rozumiałam niczego, co działo się wokół. Mogłam tylko patrzeć, ukrywając twarz w dłoniach, błagając o prawdę, która była jak słodki owoc, niedostępny w moim kraju. 
Uciekłam, nie zważając na błagania  „taty” i mojej nauczycielki. Jak najdalej, jak najgłębiej zanurzając się w swoich myślach, udając głuchą na ich prośby. 
Na zewnątrz wiał wiatr. Lubiłam tę pogodę. Mimo że było zimno, nie chciałam wracać do środka. Zdyszana jak pies, usiadłam na jednej z ławek. Wiedziałam, że mnie znajdą. Fizycznie. Psychicznie byłam nie do pokonania. Stworzyłam skorupę, przez którą nie mógł przebić się nawet grad ani gorące słońce. W jej centrum znajdowałam się ja. Cicha, niepozorna, ukryta głębiej niż mi się wydawało. 
- Grace! – Usłyszałam głos „taty”. – Co ty sobie wyobrażasz?! Wiesz przecież, że  to był ważny występ, a ty tak po prostu… wybiegłaś!
Nie miałam zamiaru odpowiadać. Na język cisnęły mi się różne obelgi. Z moich oczu popłynęły strugi łez. Nie, nie miałam wyrzutów sumienia. Chciałam całą sobą pokazać to, na czym mi najbardziej zależało. Odwróciłam głowę, by spojrzeć mu w oczy. To była poważna rozmowa. Szykowałam się do niej od dwunastego roku życia. Pragnęłam wyrzucić z siebie wszystkie uczucia, które tłamsiłam wewnątrz. 
- Mówiłam ci przecież, żebyś nie przychodził! – krzyknęłam.
- Jestem twoim ojcem  i chyba mam prawo tutaj być. Czego ty chcesz, Grace? – dodał po chwili.
To było słodkie uczucie wyzwolenia. Byłam więźniem kłamstwa, a w jednej sekundzie ściągnięto mi z dłoni żelazne kajdany, które pozostawiły nieodwracalne ślady.  Liczyło się tylko jedno: byłam wolna. 
- Prawdy – odrzekłam krótko. – I nie nazywaj się moim ojcem. 
Wiedział, co miałam na myśli. Wypuścił z ust powietrze, oddalając się o kilka kroków, jakby chcąc dać mi przestrzeń, rozumiejąc, że nie był tym, za kogo się uważał. Zniszczyłam jego marzenia. Zdawałam sobie z tego sprawę. Zadałam mu cios wymierzony prosto w serce. Musiał zejść na ziemię, zrezygnować z tego, co zaczął już budować.  Zepsułam wszystko, w co wierzył przez ostatnie kilkanaście lat. I o dziwo, byłam z siebie dumna. 
- Wyjadę do Brooklynu – wydusiłam z siebie.
Widziałam, jak zdziwienie wzrastało w jego oczach.
- Brooklynu? 
- Tak – potwierdziłam. Czułam się zobowiązana do poznania cząstki siebie. Moją mamę pamiętałam jedynie z fotografii i nielicznych opowieści „taty”. Mieszkała w jednej z najbiedniejszych dzielnic Nowego Yorku. Żyła tak, jakby kierowała nią chęć ciągłego umierania. Nienawidziłam jej za wszystkie decyzje, które podjęła, a jednak pragnęłam pokochać.  A mój prawdziwy ojciec? Nigdy go nie poznałam. Nawet nie wiedziałam, jak miał na imię. 
To, co robiłam w tamtej sekundzie było podobne do lekcji historii.  Musiałam uczyć się na pamięć wszystkich wydarzeń związanych z Wielkim Kryzysem, choć ten przyczynił się do wyniszczenia USA. Bardziej szczegółowe informacje o mojej rodzinie mogły zepsuć mnie, lecz ta świadomość nie spowodowała, że przestałam działać. Chciałam wreszcie poznać prawdę. To jej szukałam przez całe życie i wreszcie nadarzyła się idealna okazja, by ją odkryć.  
„Tata” nie odezwał się już ani słowem. Szłam za nim w stronę samochodu. Przez całą drogę do domu siedzieliśmy cicho. Byliśmy sobie obcy. On zrozumiał to dopiero wtedy. Ja czułam to od zawsze. 
Gdy przekroczyłam próg mieszkania, od razu wbiegłam do swojego pokoju. Wygrzebałam z szuflady biurka stosik zdjęć zrobionych kilka dni temu. Przybiłam je do ściany przy pomocy szpilki, obok reszty fotografii. Obsesyjnie pragnęłam uchwycić moment z życia obcych mi ludzi. Chciałam odnaleźć kogoś, kto choć w najmniejszym stopniu przypominałby mamę. Szukałam blondynek, niebieskookich, chudych i wyniszczonych kobiet, podczas gdy to ja byłam do niej najbardziej podobna. Czasem miałam wrażenie, że cała historia z moją rodzicielką to zwykłe kłamstwo, jakby Bella Forest nadal żyła, tylko gdzieś daleko, ukryta, bojąca się spotkania ze mną. W porę jednak zdawałam sobie sprawę, że przecież kiedyś często odwiedzałam jej grób.  To było niemożliwe, tak samo jak zatrzymanie czasu i spojrzenie wstecz. Niejeden człowiek zobaczyłby swoją przeszłość. Radość, smutek, wszystko, co niegdyś wypełniało jego życie. Ja widziałabym tylko pustkę w odcieniach szarości symbolizującą wszelakie domysły, które snułam każdego dnia. Niesamowitą męczarnię. Nie mogłam oderwać się od tych myśli. Czułam się zobowiązana do cierpień. 
Na środku ściany widniała jej fotografia.  Stała obok „taty”. Wyglądała na szczęśliwą.
Jeszcze raz przypatrzyłam się zdjęciom na ścianie, po czym powędrowałam do salonu. Usiadłam na jednym z foteli ze zniecierpliwieniem czekając, aż „ojciec” zechce ze mną porozmawiać.
Przyszedł po chwili. Usadowił się naprzeciwko mnie.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. 
Pokiwałam głową. 
- Jestem dorosła, nie musisz się o mnie martwić – dodałam, choć wiedziałam, że i tak to zrobi. Nadal zachowywał się tak, jakby nic się nie zmieniło. Widziałam jednak smutek w jego oczach. Musiał pogodzić się z moimi słowami, nawet jeśli kosztowało go to bardzo wiele. 
- Brooklyn to nie szczyt marzeń. Wiem, że nie odwiodę cię od tej decyzji. Chcę tylko powiedzieć, że musisz na siebie uważać– mówił to spokojnym i opanowanym głosem. Miałam jednak wrażenie, że wewnątrz jego serca toczy się nieustająca walka rozsądku z darem wolności. – Twoja matka być może przeżyłaby, gdyby nie miejsce, gdzie się wychowała.
- Przestań! – krzyknęłam gwałtownie. – Powinieneś się cieszyć.  Inaczej nigdy byś jej nie poznał.  – Wstałam, chcąc pokazać mu, że mam nad nim przewagę. - Mówisz tak, jakbyś jej nie kochał – wypaliłam 
Nadal nie potrafiłam wybaczyć mu tego, że przez cały czas starał się ukryć przede mną prawdę o moim pochodzeniu. Mogłam ją przyjąć, pogodzić się z nią, natomiast brzydziłam się kłamstwem.
- Kochałem ją! – Awanturował się.
- A pokochałbyś mamę, gdybyś znał ją zanim się zmieniła?! 
Nastała cisza.
Nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Zastygł w bezruchu, zupełnie tak, jakby zobaczył ducha. Tak… to właśnie była ta „bezwarunkowa miłość”.  Nigdy nie wierzyłam, że istnieje. Mówili o niej w komediach romantycznych, które zawsze kończyły się happy endem. Życie było inne. Zdecydowanie bardziej brutalne. Człowieka kochało się dla czegoś, nie pomimo. Nawet największa siła miłości wypalała się pod wpływem czasu jak stara, zżółknięta fotografia czy przez ciężkie jak głaz problemy. Zostawał tylko tlący się zaczątek ognia. Wszyscy jednak uważali , że jest za późno, by go ratować. 
Tego dnia uraziłam go po raz kolejny. I po raz kolejny nie odczuwałam żadnego bólu czy wyrzutów sumienia.  To były prawda i szczerość – moje dwie bronie, żelazne miecze, wygrywające każdą bitwę.
- Sam widzisz – skończyłam rozmowę, wracając do swojego pokoju.
- Znajdę ci jakieś mieszkanie – obiecał, wołając  za mną. Żałował. Wiedziałam o tym. Nie odezwałam się jednak. Lubiłam milczenie. W końcu uczyłam się od mistrza. 


***
Bardzo wahałam się z opublikowaniem tego rozdziału. W gruncie rzeczy ostatnio wszystko, co piszę jest strasznie nie poukładane, dlatego teraz obiecuję, że będę się starać, by to opowiadanie zapiąć na ostatni guzik. "Powrót" zawieszam, mam nadzieję, że gdy przemyślę pewne kwestie, to do niego wrócę.
Póki co, muszę jakoś przeżyć ostatni tydzień przed klasyfikacją końcoworoczną. Życzcie mi powodzenia :)