czwartek, 19 lipca 2012

III Rozdział

"Ludzie jak domy, mają swoje tajemnice. Czasem te tajemnice skrywają się w nich, czasem oni skrywają się w tajemnicach. Obejmują je mocno ramionami, łamią języki, by ominąć prawdę. Ale po jakimś czasie ona zwycięża, wynosi się ponad wszystko. Wierci się i kręci w środku, rośnie, aż spuchnięty język nie może więcej kłamać, przychodzi czas, kiedy musi wypluć prawdę; wtedy ta przecina powietrze i z hukiem ląduje w rzeczywistości."
Cecelia Ahern



***
Drogi Pamiętniku!
                      Czy można coś kochać i jednocześnie tego nienawidzić? Nie muszę długo zastanawiać się nad odpowiedzią. Ona przychodzi, wbrew pozorom, szybciej, niż się tego spodziewałam. Istnieje rzecz rządząca mną od jakiegoś czasu, niepozwalająca normalnie żyć, oddychać. Hipnotyzuje mnie, a ja tak po prostu daję się nabrać  jak na banalną sztuczkę iluzjonisty. Abrakadabra, przegrywam. Nie było jeszcze żadnej wygranej bitwy, wojna wciąż trwa, a ja powoli zaczynam wątpić, że kiedykolwiek się skończy. Obecnie leżę na pobojowisku, rozglądając się dookoła. Widzę straty, miliony poległych, w tym mnie. Jestem samotna. Nikt nie potrafi złapać mnie za rękę. Mogę jedynie bezradnie podnieść wzrok. Moje spojrzenie spotka się ze spojrzeniem innego żołnierza, który już stracił nadzieję. Z jego niemal ślepych oczu zdołam odczytać informację, że dalsza walka już nie ma sensu. A ja w to nie uwierzę.
                      Obiecałam sobie, że już nigdy nie będę podchodziła tak niebezpiecznie blisko. A jednak- zrobiłam to. Narkotyki  są czymś, co pozwala mi żyć i jednocześnie skraca mój czas o kolejne dni,  są radością i nieszczęściem, są skrajnościami, są niczym.
                      Nie mogę tak po prostu odizolować się od reszty świata. Muszę nadal wykonywać podstawowe czynności, takie jak zakupy, spożywanie posiłków czy sen. Zaledwie kilka dni temu spacerowałam sklepowymi alejkami, gdy spotkałam moją przyjaciółkę. Czarne włosy Janet były spięte w luźny kok. Miała na sobie stary, przetarty dres. Widziałam to wielkie zdziwienie w jej oczach, gdy mnie zobaczyła. Zaczęłyśmy rozmawiać. Wypytywała mnie o to, dlaczego się wyprowadziłam, jak się czuję. Moje odpowiedzi najwyraźniej nie były dla niej satysfakcjonujące. Próbowałam za wszelką cenę skończyć z dawnym życiem, co wiązało się z opuszczeniem przyjaciół. Brunetka nie dawała za wygraną. Niszczyła moje plany, a ja miałam za  mało pewności siebie, by jej odmówić. Zaprosiła mnie do siebie. Chciała „przeprowadzić ze mną poważną rozmowę”. Prawdopodobnie zrobiła to dlatego, by mieć towarzysza. Nawet nie wiesz, jak wielką katorgą jest usprawiedliwianie się przed samym sobą.
                      Zapewne domyślasz się już, jak to się skończyło. Byłam tak blisko pozornego celu, dałam się złamać. Wszystkie moje obietnice i starania poszły na marne. Czułam, że nie mogę żyć bez narkotyków. Tylko dzięki nim mój oddech był  płynny, serce biło jak należy. Prawda była zupełnie inna. Wiedziałam o tym, choć nie mogłam przyjąć tego do wiadomości. One były jak tlen… a jednocześnie jak nadmiar dwutlenku węgla. Pozwalały mi być powietrzem. Przez moment stawałam się niewidzialna. Żyłam w swojej własnej bajce. Przez moment.
                      Kiedy moje żyły wypełniły się odurzającą substancją, gwałtownie wstałam i wybiegłam z mieszkania dziewczyny. Zaczęłam płakać tak przeraźliwie, że z pewnością zwróciłam na siebie uwagę przechodniów. Nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić. Jedynym sensownym rozwiązaniem był odwyk. Za wszelką cenę jednak nie chciałam do tego dopuścić. Wmawiałam sobie, że dam radę. Na próżno, nie potrafiłam oszukać własnego umysłu.
                      Tamten dzień należał do szczególnych. Byłam na tyle zdesperowana, że złapałam pierwszy lepszy autobus, który mógł mnie zawieźć do odpowiedniej placówki. Podjęłam decyzję. Wstydzę się jej. Wstęp do moich myśli powierzyłam innym ludziom. Pozbyłam się prywatności, lecz samotność nie zniknęła.
                      Nienawidziłam siebie za to, że byłam tak bardzo słaba. Ledwie zdążyłam się podnieść, a ponownie upadałam. Ale takie właśnie jest życie, prawda, Pamiętniku? Pragnę w to wierzyć, choć nadzieja zawodzi, gdy leżę w łóżku, na twardym materacu. Słyszę jedynie szum drzew za niezbyt szczelnym oknem i krople deszczu uderzające o szyby. W korytarzu krzątają się pielęgniarki dbające o poszczególnych pacjentów. Niebo przysłaniają ciemne chmury. Martwię się o życie, bynajmniej własne. Jeżeli coś jej się stanie, nigdy sobie nie wybaczę. Nie chcę już dłużej być sobą. Jedyne, czego chcę, to wyjść z własnego ciała i zacząć przechadzać się ulicami miast jako Nikt. Nikt nie myśli, Nikt nie ma uczuć, NIKT NIGDY NIE POPEŁNIA BŁĘDÓW. Ale wtedy nie mogłabym jej tak bardzo kochać. Nie oczekuję od niej tego, że kiedyś mi przebaczy. Wystarczy, by była. Jej obecność sprawia, że dostrzegam cel tej bitwy. A nadzieja umiera ostatnia.
                      Tracę siły, ale mam dla kogo walczyć.
Twoja Bella,
20.11.1993r.
                      Patrzyłam, jak samochód taty stopniowo odjeżdża. Nie czułam żadnego żalu czy tęsknoty. Nareszcie mogłam odetchnąć pełną piersią. Miałam świadomość, że gdy odwrócę się do tyłu, nie ujrzę jego wścibskiego spojrzenia. Byłam wolna. Już nikt nie mógł mi rozkazywać.
                      Odwróciłam się twarzą do kamienicy. Czerwona cegła, mimo niewielkich zabrudzeń, była w miarę zadbana. Weszłam na betonowe schodki, po czym popchnęłam ciężkie, mosiężne drzwi. Znalazłam się w środku. Podeszłam do windy, jednak obok niej znalazłam tylko maleńką karteczkę. Okazało się, że maszyna nie działa już od dwóch dni. Byłam więc zmuszona do korzystania ze schodów. Z trudem dowlokłam walizkę na piąte piętro. Jak to mówią – złośliwość rzeczy martwych. Rozpakowałam się. Mieszkanie było dziwnie puste. Słyszałam tylko dźwięki dobiegające z zewnątrz, które nawet nie zdołały zagłuszyć mojego oddechu.
                      Usiadłam na fotelu, otworzyłam walizkę, a cała jej zawartość wylądowała na posadzce. Nie miałam sił, by posprzątać. Ubrania leżały porozrzucane po całym pokoju. W układaniu ich nie widziałam najmniejszego sensu. Zrobiłam skwaszoną minę, po czym westchnęłam ciężko.
                      W takiej ciszy mogłam naprawdę usłyszeć własne myśli. Z czasem stawało się to dość denerwujące. Wstałam i zaczęłam chodzić po całym pokoju. Podłoga skrzypiała. Zastanawiałam się, czy moja mama przeżywała to samo. Być może jedyną rzeczą, na której się skupiła, było zagłuszanie jej sumienia.
                      Myśli wciąż powracały jak brzęcząca mucha, która uczepiła się zmęczonego człowieka. Przytknęłam do uszu dwie poduszki, jednak głos dobiegał z mojego wnętrza. Próbowałam się uspokoić. Za wszelką cenę opanować  coraz to nowe pomysły. Mózg nie próżnował i chyba dopiero, gdy stawał się uciążliwy, zaczęłam go słuchać. Wcześniej był tylko złodziejem, który starał się dotrzeć do mnie na wszelkie możliwe sposoby. Wybijał okna,  gdy moją obroną stawały się drzwi. Wchodził przez drzwi, gdy ja uciekałam oknem. Nareszcie znalazł właściwą drogę, a ja, mimo wszystko, nie potrafiłam przyjąć go jako gościa.
                      Miałam na niego sposób. Nie czekałam długo. Wzięłam prysznic, po czym postanowiłam zwiedzić Brooklyn.  Zdążyłam już zauważyć, że ulice tętniły życiem. Ludzie ciągle się gdzieś spieszyli, nie mieli czasu na analizowanie własnych zachowań. Rozwiązanie zagadki ich egzystencji nie zaprzątało ich głów. Żyli chwilą, nie oglądając się za siebie.
                      Włożyłam na siebie zwiewną sukienkę za kolana w kolorze wschodzącego słońca i już po chwili znalazłam się na dworze. Przeszłam na drugą stronę ulicy. Nie dostrzegłam żadnych jaskrawych świateł samochodów. Stanęłam przed niewielkim budynkiem. Za przeszklonymi drzwiami malował się obraz: młoda kobieta paląca papierosa, przeglądająca stosik prasy, najwidoczniej bardziej zainteresowana rozmową z niewysokim, grubym sprzedawcą. Przyglądałam się im przez dłuższą chwilę. Słyszałam co drugie słowo, które wypowiadali, jednak byłam w stanie ułożyć z nich spójną całość.
                      - Edukacja jest do chrzanu – mruknęła kobieta, rzucając na ladę jedną z gazet. – Człowiek poświęci całe życie na czytanie dennych książek o… „ekosysemie” –  wyjąkała, przekręcając ostatni wyraz. – Czy czymś podobnym, a potem przejedzie go samochód. To nie ma za grosz sensu.
                      Kasjer wyraźnie rozbawiony jej wypowiedzią, pochylił się nieznacznie i spojrzał na farbowaną brunetkę kątem oka.
                      - A jeśli przeżyjesz?  - zapytał podchwytliwie.
                      -Nie ma takiej opcji – oznajmiła odważnie.
                      Ich rozmowa była zaskakująco szczera, pozbawiona kontekstów i ukrytych znaczeń. Być może sprzedawca i kobieta nie byli przyjaciółmi, znali się jedynie z widzenia, jednak wiedziałam, że nie mieli przed sobą tajemnic. Chciałam żyć w krainie pozbawionej kłamstwa. Świecie, gdzie mówiono by mi o wszystkim, nawet o najmniej przyjemnych sprawach.  W końcu żaden inny ból nie był większy od tego związanego z byciem oszukanym.            
                      Otworzyłam drzwi jednym pchnięciem. Wpadłam do pomieszczenia. Było one otoczone białymi, zabrudzonymi kafelkami. Sufit w zasadzie nie różnił się niczym od podłoża, dlatego z łatwością można było nabawić się zawrotów głowy.
                      - Dzień dobry – przywitałam się.
                      Osoby otaczające mnie widocznie nie zdawały sobie sprawy z mojej obecności. Nie przerywały rozmowy.
                      - Dzień dobry! – powtórzyłam, tym razem o wiele głośniej.  Ich głowy momentalnie odwróciły się w moją stronę, zupełnie jakby zobaczyli ducha. Stałam sztywno, trochę zdenerwowana. W końcu musiałam się odważyć i wypowiedzieć kolejne słowa. –Mają państwo może mrożoną pizzę?- wymamrotałam z trudem. Brakowało mi pewności siebie, jednak za wszelką cenę chciałam dołączyć do grona tych ludzi. Miałam nadzieję, że dzięki nim pozbędę się kompleksów.
                      Nastała dłuższa chwila ciszy. Oboje zmierzyli mnie wzrokiem, nadal jakby zastanawiając się, czy faktycznie istnieję. Później jednak kasjer zaczął rozglądać się nerwowo po całym pomieszczeniu i przeszukiwać półki.
                      - Niestety, ostatnią sprzedaliśmy wczoraj wieczorem– odrzekł.
                      Kiwnęłam głową, jednocześnie wzruszając ramionami. Mimo to nie miałam zamiaru opuszczać tego budynku. Patrzyłam jeszcze przez chwilę na twarz farbowanej brunetki zdradzającą niemal każdą emocję, którą w danej chwili odczuwała. Nie nosiła żadnej maski, choć za wszelką cenę próbowałam się jej doszukać. Nie przyjmowała  jakichkolwiek opinii na własny temat. Nie martwiła się tym, że ktoś może przyczepić  jej etykietę z informacją obrażającą jej osobowość. Była wolna.
                      Na podwórzu kręcili się różnoracy ludzie. Neonowe napisy na budynkach wzniesionych naprzeciwko całodobowego sklepu raziły w oczy. A ja, mimo wyczerpującej podróży, nie chciałam spać. Wtedy znów straciłabym nad sobą kontrolę. „Tata” odebrał mi ją już dawno temu. Korzystałam więc z każdej chwili wolności. Czasem zastanawiałam się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym wiedziała o wszystkim znacznie wcześniej. Wierzyłam, że potrafiłabym mu przebaczyć. Większość moich problemów zostałaby rozwiązana, choć na ich miejscu pojawiałyby się nowe.
                      Oparłam głowę o kafelki. Z całych sił próbowałam odpędzić zmęczenie.
                      - Wyglądasz na wykończoną, co? – zagadnął  kasjer, lustrując mnie wzrokiem tak, że musiałam cofnąć się o kilka kroków do tyłu. Miałam wrażenie, że potrafi mną manipulować i lada chwila upadnę na ziemię.
                      Pokiwałam nieznacznie głową.
                      - W takim razie co cię tu sprowadza, kaczuszko?  - kontynuował swoją wypowiedź.
                      Wiedziałam na pewno, że nie przyjechałam tam po to, by odpowiadać na jego pytania dotyczące mojego prywatnego życia. W jego oczach i głosie było jednak coś, co sprawiało, że potrafiłam się przed nim otworzyć. Jakaś dziwna nadzieja, której nie mogłam zrozumieć. Czego ode mnie oczekiwał? Nie miałam najmniejszego pojęcia.
                      - Muszę się o czymś dowiedzieć – powiedziałam zagadkowo. Nie mógł się domyślić.
                      - Jak my wszyscy – dodała rozbawiona brunetka, co wywołało salwę śmiechu u sprzedawcy.
                      Mogłam powiedzieć tylko tyle, że nie rozumiałam ich. Dlaczego cieszyli się tak każdą chwilą? Nie zachowywali się normalnie, to nie podlegało wątpliwości. Byli jakby zaczarowani. Żyli w swoim cudownym, wyimaginowanym świecie.  Zwykłych ludzi przypominali tylko w wyglądzie. Gdybym wtedy złowiła złotą rybkę, która spełniłaby jedno moje życzenie, z pewnością poprosiłabym o to, by stać się kimś takim, jak oni. Zrzuciłabym żelazne kajdany i żyłabym bez żadnych uprzedzeń, nie zważając na to, co sądzi o mnie reszta świata. Nie liczyłabym się z jej opiniami. Byłyby one jak kałuża na drodze, którą można z łatwością ominąć.
                      Szkoda tylko, że nie widziałam żadnych granic. Nawet wolność je miała.  Mylne pojęcie o niej mogło zniszczyć człowieka. Nie rozumiałam, że jeśli będę żyła w konflikcie z całą ludzkością, przestanę szanować samą siebie. Tak łatwo było wpaść w skrajności.  Być jak człowiek skaczący nad różnymi przepaściami. Jedne z nich były głębokie, inne szerokie. Żadna jednak nie była bezpieczna. Wtedy jeszcze przeszłam zbyt mało, by móc to zrozumieć.
                      Mimowolnie na  mojej twarzy pojawił się błogi uśmiech. Byłam zmęczonym wędrowcem, stojącym u źródła po długiej drodze.
                      - A jak masz na imię, kaczuszko?- wypytywał dalej sprzedawca.
                      - Grace – odrzekłam.
                      - Ja jestem Eva, a to Ed – odezwała się brunetka, strzepując papierosowy pył do popielniczki.
                      Rozmawialiśmy jeszcze przez dłuższy czas. Po tym, jak nogi zaczęły mnie boleć, usiadłam na podłodze. Później dołączył do nas chłopak Evy, Harley. Był wysokim, szpakowatym mężczyzną. Między nimi było jakieś dwadzieścia lat różnicy, o ile nie więcej.
                      Po niecałych trzech godzinach odniosłam wrażenie, że znam ich na wylot. Dziewczyna często przeklinała i miała niewyparzony język. W dodatku zdążyła wypić cztery kubki kawy. Podobno nie wysypiała się w nocy, a w dzień pragnęła być pełna energii, dlatego szybko została przyjaciółką kofeiny. Okazało się, że kasjer był jednocześnie właścicielem sklepu. Oddziedziczył go po swoim zmarłym ojcu. Harley natomiast zajmował się naprawą samochodów. Robił to z zamiłowania, ponieważ skończył tylko podstawówkę. Przez cały czas tulił do siebie Evę, jakby opuszczenie jej choćby na krok groziło śmiercią. Nie chciałam być nachalna, ale przyglądałam się im ukradkiem. Brunetka wyglądała na szczęśliwą, gdy na niego patrzyła. W jej oczach dostrzegałam dziwny blask. Nie mogłam do końca powiedzieć, czy był on wywołany radością, lecz niewątpliwie przywodził na myśl same pozytywne skojarzenia.
                      Przypomniałam sobie zdjęcie mojej mamy. Być może jedna fotografia nie potrafi oddać tak dokładnie tego, co malowało się w danym momencie na jej twarzy, jednak pamiętam wyraźnie ten  błogi uśmiech. W jednej chwili zaczęłam żałować, że nigdy nie widziałam „taty” razem z nią. Być może gdybym mogła to zrobić, moje relacje z nim byłyby zupełnie inne. Ja jednak wolałam nie wierzyć pozorom. Mój „ojciec” prawie wcale nie mówił o swojej ukochanej, a ja snułam różne hipotezy. Było mu zbyt ciężko, by o tym rozmawiać czy raczej nie łączyło ich żadne potężne uczucie? Pytałam bez końca,  nie otrzymując odpowiedzi.
                      -Może chciałabyś do nas wpaść? Dzisiaj urządzamy małe spotkanie razem z Harleyem i kilkoma znajomymi. Jeśli przyjdziesz, na pewno nie pożałujesz – mruknęła Eva, uśmiechając się. Miała duże, brązowe oczy i długie loki.
                      Zastanowiłam się przez chwilę. Wydawało mi się, że rozmowa z nią przyniesie mi o wiele więcej korzyści niż rozmyślanie w samotności.
                      -Czemu nie? – odpowiedziałam pytaniem, bardzo ucieszona faktem, że zostałam zaakceptowana przez brunetkę. Zawsze wydawało mi się, że ludzie tacy jak ona mają mnie za ułożoną dziewczynkę, która boi się wystawić nos ze swojego zamku.  Przeczuwałam, że Eva zauważyła, jak bardzo jestem do niej podobna. Przypominałam ją upartością w dążeniu do celu i życiem według pewnego schematu.


***
No to wróciłam :) O rozdziale powiadomię później, nadrobię także zaległości na waszych blogach. Czas poleniuchować w te wakacje :D