wtorek, 29 stycznia 2013

XII Rozdział


"Przychodzi ta­ki czas, gdy mu­simy się odsłonić przed światem, a po­tem na zaw­sze już za­dowo­lić milczeniem."
John Maxwell Coetzee

***
***

Joey Fieldes,
03.01.1995r.
To już prawie rok. Rok płaczu, samotności, pretensji do całego świata i samego siebie. Nie wierzę, że przetrwałem. Żyję wbrew wszystkiemu, co mogłoby wskazywać na moją śmierć. Patrzę w lustro i widzę obcego człowieka. Nie znam go. Nie wiem nawet, jak ma na imię.  
Stałem się kimś innym. Gdy próbuję się uśmiechnąć, zaczynam mieć wyrzuty sumienia, że robię coś wbrew sobie. Poddałem się. Nie dotrzymałem obietnicy. Moje tłumaczenia i tak nic nie dadzą. Powinienem być silniejszy. Nie spodziewałem się, że uczucia zmiażdżą mnie na tyle silnie, że uniemożliwią wykonywanie codziennych czynności. Jestem więźniem własnego umysłu, swojego smutku i rozpaczy. Nie robię nic, by wyjść na wolność. Jakby stworzony z deszczu, rozpływający się powoli z każdą kolejną łzą. 
Gracie już chodzi, zaczyna mówić. Nie cieszy mnie to. Zapewne większość osób na moim miejscu podskakiwałoby z radości. Póki co, mogę o tym jedynie pomarzyć. Tylko przed opieką społeczną i sąsiadami udaję szczęśliwego. Dzwonek do drzwi jest jak wezwanie. Kiedy go słyszę, na mojej twarzy automatycznie pojawia się sztuczny uśmiech. Chociaż tyle mogę zrobić. Nie chcę dopuścić do tego, by ją zabrano. Pracownicy węszą jak zgłodniałe psy. Chcą przejrzeć mnie na wylot. Mam wrażenie, że jestem tylko uczestnikiem jakiegoś głupawego reality show. Ukrywam przed nimi swój smutek. Tymczasem siedzę nieruchomo, wpatrując się w świat na zewnątrz. Słyszę jej płacz i nie czuję się na tyle silny, by wstać i ją uspokoić. Ona z czasem wchodzi do mojego pokoju, szarpie mnie za nogę. Mówi swoim dziecięcym głosem „Tata! Tata!”, a ja nawet nie odwracam głowy, nie patrzę na nią, zupełnie jakbym był martwy.  Mała wyciąga rączki, chce, bym ją podniósł. Nie reaguję. Jestem kompletnym zerem. Nie potrafię ukazać jej miłości , na którą ona zasługuje i czeka.
Cindy stwierdziła, że powinienem znaleźć sobie jakieś zajęcie. Zgodziłem się. Na strychu znalazłem pędzle, kupiłem farby i zacząłem malować ściany w pokoju mojej… córki. W pomieszczeniu od dwóch tygodni unosi się nieprzyjemny zapach. Co chwilę zmieniam zdanie, tworząc zupełnie nowy kolor. Nie potrafię skończyć swojej pracy. Chcę, by wszystko wyglądało idealnie i nie mogę pogodzić się z myślą, że nigdy takie nie będzie. 
Czasem, gdy resztkami sił kładę Gracie do łóżka, przyglądam się jej uważnie. Tylko wtedy, w półmroku, nie przypomina mi Belli. Nie jest źródłem tęsknoty. Ma rączki wielkości mandarynki, zabawnie kopie nogami, zanim pogrąży się w błogim śnie. Słysząc jej wyrównany oddech, uspokajam się. Ona uśmiecha się do mnie bez żadnego konkretnego powodu. Już dawno zapomniała o mojej bezradności. Codziennie uświadamia mi, że przeszłość i przyszłość nie mają znaczenia. Liczy się tylko to, co jest tu i teraz. Przecież jeszcze wszystko może się zmienić. To nie meta. Jestem dopiero na starcie. Nie wiem, kiedy na nowo powstanę. Codzienny smutek zaczyna mnie męczyć. Czuję, że gdybym pokochał życie, ono byłoby dla mnie łaskawsze. Szukam swojego autorytetu. Chodzę do parku, przyglądam się zabieganym ludziom. Myślę „kiedyś też taki byłem”. Teraz nie wyobrażam sobie powrotu do dawnego stanu rzeczy.  Wierzę, że wkrótce poznam prawdę i na nowo nauczę się życia. 
Staram się, choć jestem marnym uczniem.

Sen wciągnął mnie w swoją cudowną krainę dopiero nad ranem. Doskonale pamiętam tę fikcję. Było lato, kilka, może nawet kilkanaście lat wcześniej. Ja, jako mała dziewczynka, uparcie wpatrywałam się w rozgwieżdżone niebo. Wielki Wóz, Mały Wóz, Niedźwiedzica Wielka. Leżałam na dużym kocu w szkocką kratkę. Obok mnie spoczywała pewna blond włosa kobieta. Jak się później domyśliłam – moja mama. Wskazywała palcem na różne gwiazdy, wymyślała niestworzone historie o ich pochodzeniu, często bardzo  zabawne. Przytulała mnie do siebie. Na jej twarzy widoczny był bezgraniczny uśmiech, jakby żadne nieszczęście nie miało do niej dostępu. Po jakimś czasie dołączył do nas tata, trzymając w ręku paczkę herbatników.  Zaczęliśmy zajadać te chrupiące ciasteczka, które wręcz rozpływały się w ustach.  Rozmawialiśmy, śmiejąc się na zmianę. Byliśmy radośni, nie potrzebowaliśmy niczego więcej.
Wszystko było wręcz śmiesznie idealne. Nie wierzyłam w tę nieistniejącą utopię. Wiedziałam, że nawet przeżycie Belli nie sprawiłoby, że pozbyłabym się każdego smutku. Nigdy nie marzyłam o bezproblemowym życiu. Po prostu chciałam mieć kogoś, kto mógłby wyciągnąć mnie z bagna kłopotów. Pozostał mi tata. Szkoda, że mnie i jego dzieliła teraz szklana powłoka. Chodziliśmy własnymi drogami jak zbłąkane koty. Byliśmy jak rozsypane puzzle. Wierzyłam jednak, że przy odrobinie cierpliwości złożę je z powrotem w spójną całość.  Warto było walczyć dla miłości.
Obudził mnie dziwny huk dobiegający z salonu. Z trudem wstałam z łóżka, przeczesując włosy ręką. Ból nie ustępował. Blokował każdy mój ruch. Miałam wrażenie, że muszę przedrzeć się przez niewidzialną barierę, by zmienić swoje położenie. Spojrzałam na elektroniczny budzik. Trzecia po południu. Zmarnowałam połowę dnia na sen, lecz nie miałam zamiaru przejmować się tym w tej chwili. Postanowiłam zjeść „śniadanie” i się odświeżyć. Poszłam do kuchni, gdzie czekał na mnie świeżo upieczony kurczak. Zjadłam go w przeciągu kilku minut. Byłam potwornie głodna. Mój apetyt pogłębiał fakt, że już od dawna nie miałam niczego porządnego w ustach. Następnie udałam się do łazienki, umyłam i włożyłam na siebie stary, przetarty dres. Powąchałam go. Poczułam zapach mojego domu, który wywołał na mojej twarzy błogi uśmiech.
Ponownie usłyszałam huk, tym razem głośniejszy. Postanowiłam iść za źródłem dźwięku. Minęłam znajomy korytarz. Automatycznie przypomniałam sobie moment, kiedy zdecydowałam się na wyjazd do Brooklynu. Czy tego potrzebowałam? Być może. Przynajmniej zrozumiałam, czym jest brak człowieczeństwa.  Czy byłabym gotowa wyruszyć ponownie w tę podróż? Nie. Zdecydowanie nie.  Czułam się jednak odpowiedzialna za Evę.  Wiedziałam, że jeszcze nie raz wrócę w to miejsce, bez względu na moje chęci.
Po bardzo krótkiej wędrówce dotarłam na miejsce. Widok, który tam zastałam, szczerze mną wstrząsnął. Przystanęłam, przecierając oczy, jakby chcąc upewnić się, że nie zwariowałam. Na podłodze rozrzucone były różnorakie fotografie z wizerunkiem mamy. Nie widziałam ich nigdy wcześniej. Ojciec swoim zachowaniem po raz kolejny udowodnił, że był maniakiem tajemnic. Siedział, oparty o sofę, trzymając w ręku pamiętnik Belli, od czasu do czasu mocno uderzając nim o podłogę.
- Skąd to masz?! – zawołałam, gwałtownym ruchem chwytając własność mojej rodzicielki.
- Wypadło z twojej torby – powiedział cicho, spoglądając na mnie zmęczonym wzrokiem. Dopiero wtedy zauważyłam, że płakał. – Nie wiedziałem… - załkał. – Nie wiedziałem, że cierpiała aż tak bardzo. Zawiodłem ją.  Spotkałem najbardziej samotną osobę na świecie i nie pomogłem jej – zasłonił oczy rękami, jakby ze wstydu. Nie próbował kryć się ze swoimi emocjami.
Wspomnienie o utraconej miłości rozdrapało rany, które wciąż nie mogły się zagoić. Powstawały na nowo z każdym oddechem, myślą. Ukrywanie ich było zwykłą syzyfową pracą.
Usiadłam obok taty, przyglądając mu się z pokrzepiającym uśmiechem na twarzy.
- Nie mogłeś nic zrobić – próbowałam pocieszyć go swoimi słowami.
- Nie, Gracie, mogłem zrobić wiele. Mogłem ją uszczęśliwić. Jednak gdy dowiedziałem się o jej chorobie, zacząłem powoli umierać – westchnął ciężko, po czym delikatnie uniósł jedno ze zdjęć. – Widzisz? To właśnie w tym uśmiechu się zakochałem. Bella potrafiła rozweselić mnie w każdej chwili, nawet, kiedy sama była smutna.  Gdyby tu teraz była, wszystko potoczyłoby się inaczej… - Zastygł w bezruchu, bezwiednie wpatrując się w wizerunek mamy. –Przepraszam, że cię zawiodłem, że nie było mnie przy tobie, gdy tego potrzebowałaś. Postaraj się zrozumieć. Kocham cię. Naprawdę. Tyle tylko, że nie potrafię tego okazać. Tęsknota za Bellą przysłania mi resztę świata.
Zamilkł na krótką chwilę, by zaczerpnąć powietrza. Przyznanie się do błędu wcale nie było taką łatwą sztuką.
- Kiedy miałaś dwanaście lat, zorientowałem się, na czym polega prawdziwe rodzicielstwo. Wtedy najprawdopodobniej było już za późno. Pamiętam moment, gdy wyłowiłem cię z wody. Byłaś taka blada. Ani drgnęłaś. Bałem się, że stracę kolejną osobę, na której mi zależy. Ale ty otworzyłaś oczy i popatrzyłaś na mnie …z nienawiścią. Wiedziałem, że już nie będziesz tą samą Gracie. Zniszczyłem całą radość, dawniej tak często widoczną na twojej twarzy. To babcia cię wychowała, ja nawet nie kiwnąłem palcem. Żałuję, że ominęły mnie te piękne chwile. Chciałem uczyć cię szczęścia, lecz sam byłem nieszczęśliwy. Być może gdybym wykazał się większą odwagą, nigdy nie wyjechałabyś do Brooklynu, nie wpadłabyś w złe towarzystwo. Nawet nie wiesz, jak bardzo brakowało mi twojego głosu, kiedy zabroniłaś mi do siebie dzwonić.
- Ja też tęskniłam – powiedziałam szczerze. Poczułam, jak słona łza spływa po moim policzku. – I nie byłam idealną córką. Patrzyłam na to, jak bardzo się starasz. Nie potrafiłam dać ci drugiej szansy. Ciągle wystawiałam cię na różne próby, którym nie mogłeś podołać. Aż w końcu udawałam mądrą. Upadłam bardzo nisko. Pomogłeś mi powstać. – Uśmiechnęłam się, spoglądając na ojca. Był smutny i otępiały. Najwyraźniej bał się tej rozmowy, a strach uniemożliwiał mu racjonalne myślenie. Wolał na moment wyłączyć swój umysł,  poddać się emocjom, by nie odczuwać tak wielkiego bólu na myśl o mojej mamie.
- Muszę ci coś pokazać – mruknął po dłuższej chwili milczenia.
- Co takiego? – zapytała ze zniecierpliwieniem. Nie przepadałam za niespodziankami.
 On jednak nie odpowiedział. Schylił się niedbale, szukając czegoś wśród fotografii rozrzuconych po podłodze.  Po krótkiej chwili trzymał w ręce starą kasetę wideo.
- Całe szczęście, że jeszcze nie wyrzuciłem tego odtwarzacza – szepnął sam do siebie, po czym umieścił nośnik w urządzeniu.
Na ekranie pojawiła się  data – 22.02.1994r. Później ujrzałam mamę. Tajemnicę jej życia odkrywałam codziennie, kawałek po kawałku. Cieszyłam się każdą nową informacją. Byłam wdzięczna Joey’owi, że nie uciekł po raz kolejny, nie próbował zmienić tematu rozmowy. Stawił czoła wyzwaniu. Podzielił się ze mną swoją przeszłością.
- Tego dnia moja kamera przetrwała ten przeraźliwy upadek, choć Bella nie dawała jej żadnych szans. Ja zresztą myślałem tak samo, dlatego nawet nie pofatygowałem się, by wyłączyć tę maszynę. Ostatecznie stłukła się tylko czerwona dioda. Kiedyś miałem obsesję na punkcie tego filmu. Odtwarzałem go w kółko, przez wiele godzin, bez żadnej przerwy. Płakałem przy tym jak niemowlę.  Byłem głośniejszy niż ty. Leżałaś wtedy w sąsiednim pokoju. Nie pozwoliłem ci spać.  Taki maraton trwał kilka, może nawet kilkanaście dni. Nie pamiętam. Nie potrafiłem się tobą zająć. Postanowiłem wyjechać do babci. Uznałem, że to najlepsze rozwiązanie. Nie wiem, co by się stało, gdybym podjął inną decyzję. Mogę tylko powiedzieć, że nigdy nie czułem się bardziej samotny, choć miałem obok siebie żywego człowieka – mówił nieopanowanym ciągiem, połykając łzy. Z czasem jego słowa stawały się niezrozumiałe. Płakał, przepraszając. Nie miałam pojęcia, jak mu pomóc. Oparłam tylko głowę o jego ramię i wlepiłam wzrok w ekran telewizora.
Są ludzie-duchy. Przychodzą i odchodzą. Pojawiają się w naszym życiu jak blady cień. Nie widzimy ich, gdyż czujemy strach przed oglądaniem się za siebie i ujrzeniem ich twarzy. A oni potrafią namieszać nam w głowach. Sprawiają, że myślimy o nich w dzień i w nocy.  Czasem ukazują się w naszych snach, dając nam dyskretne znaki o swoim istnieniu. Kochamy ich na swój sposób. Realno-nierealną miłością. Wydaje nam się, że wiemy o nich wszystko, jednak to tylko drobna namiastka prawdy. Żyjemy w zupełnie innym wymiarze. Aż wreszcie zaczynamy rozumieć. Zostawiamy za sobą przeszłość i wiemy, że nie musimy obawiać się tego, co czai się za naszymi plecami.
- Wiedziałeś o Stown’ie? – szepnęłam zdławionym głosem, nie odrywając oczu od telewizora, choć z głośników już dawno nie wydobywał się żaden dźwięk z wyjątkiem zwykłego szumu.
- Nie – odpowiedział krótko.
- Nie wierzę, że kiedyś mogłam mu ufać – mruknęłam sama do siebie, kręcąc głową.
- Chciałabyś z nim o tym pomówić? – zapytał.
Spojrzałam na niego zdziwiona. Nie przypuszczałam, że tata kiedykolwiek mi to zaproponuje. Wydawało mi się, że będzie raczej chciał odciągnąć mnie jak najdalej od mojego biologicznego ojca.  Ja jednak niejednokrotnie myślałam o tym, by wytknąć Henry’emu wszystkie jego błędy. Pragnęłam uwolnić się z sideł słów, które zapewne często cisnęły się na język mojej mamie podczas rozmów z tym człowiekiem. Odziedziczyłam je po niej. Były jak ciężkie kamienie, przygniatające mnie na każdym kroku.
- Zdaje mi się, że tak – odrzekłam.
- Kiedy tylko będziesz gotowa, powiedz, a ja podwiozę cię pod jego dom – powiedział, po czym wstał i udał się do swojej sypialni.
Wiedziałam, że nigdy nie będę gotowa. Istniało wiele scenariuszy rozmów. Nie potrafiłam przewidzieć, który z nich wybierze Stown. Nawet jedno słowo potrafiło zmienić bieg przyszłości. Dlatego tak bardzo się bałam. Wszystko mogło pójść nie po mojej myśli. Nie miałam pojęcia, czy Henry się przestraszy, nie uwierzy mi, czy raczej będzie próbował mnie przekupić w zamian za utrzymanie wszystkiego w tajemnicy. Mimo to chciałam podjąć ryzyko.
Z czasem zmęczyłam się natłokiem myśli. Położyłam się na podłodze, zamykając oczy. Zdjęcia pode mną były jak twarda poduszka. Minął dzień. Niecały dzień.  Wiedziałam, że w szafce znajdującej się naprzeciw mnie stoi pełna butelka wódki. Coś mówiło mi, że jeden kieliszek nie zaszkodzi.  Pragnęłam kropelki tego gorzkiego trunku, by poczuć się lepiej. Dotarło do mnie, że alkohol i narkotyki  już zawsze będą mnie kusiły swoją pozorną wspaniałością. Z pewnością upłynie jeszcze wiele czasu, zanim zdążę oswoić się z tą myślą.
Czułam jakiś niewidzialny magnes ciągnący mnie do półki. Wstałam. Zdrowy rozsądek zrobił sobie przerwę, albo to ja pozwoliłam mu się wyłączyć. Cicho, by nie budzić uśpionego sumienia, otworzyłam drzwiczki i wyciągnęłam z niej szklaną butelkę. Odkręciłam korek, nalałam trunku do kieliszka i wypiłam go jednym haustem. Alkohol zapłonął w moim gardle, uderzył w bolesne wspomnienia, zgasił umysł.  Chciałam poczuć to ponownie, dlatego znów napełniłam szklane naczynie wódką. Zrobiłam tak jeszcze kilka, może nawet kilkanaście razy, dopóki świat w mojej głowie nie zaczął wirować.
Było mi dobrze.
Chyba naprawdę przegrałam.
 ***
Witam po długiej przerwie. Zaległości na waszych blogach postaram się uzupełnić jak najszybciej. Powinnam jeszcze odpowiedzieć na nominacje do Liebster Award, ale póki co nie potrafię się jakoś za to zabrać. 
Z drugiej części rozdziału jestem zadowolona. Początek mi nie wyszedł. 
Co do waszych pytań o Evę - ta postać pojawi się jeszcze pod koniec samego opowiadania, co nastąpi za jakieś dwa rozdziały :)
Dziękuję Ani za wszelkie informacje!
P.S. Macie już ferie?