piątek, 16 listopada 2012

IX Rozdział

"Rzeczy­wis­tość na ogół różni się od te­go, co się o niej mówi, a ty zaw­sze my­liłaś słowa z prawdą."
Cornelia Funke

***


***
Drogi Pamiętniku!
Ja tu zostaję, choć nie chcę już dłużej patrzeć na poszarzałe mury szpitala. Zostaję, bo inaczej przegram. Fizycznie. Mój duch będzie gdzieś daleko, z tymi, których kocham. To jeszcze tylko kilka miesięcy. Czekam na śmierć, jednocześnie czekając na życie. 
W moim szpitalnym pokoju pełno teraz różnorakich zdjęć, kwiatów i oczywiście tabletek, które posłusznie połykam. Wszyscy pragną, bym czuła się jak w domu, jednak mam wrażenie, że znajduję się w ogromnej galerii sztuki. Widzę ludzi przyglądających się pewnemu obrazowi, podziwiających go. Gdy zdążę już przedrzeć się przez ogromny tłum, zauważam pustą kartkę, zupełnie nie rozumiejąc zachwytu innych. 
Joey od jakiegoś czasu przynosi coraz to nowe fotografie. Chce uchwycić dosłownie każdy moment, niezależnie od sytuacji. Twierdzi, że to codzienność trzeba zapamiętać najlepiej. Domy, ludzie, małe dzieci bawiące się w parku, ciągły pośpiech, drzewa i kwiaty, jak mały, nierzeczywisty świat, makieta, dzięki której jestem tam, gdzie naprawdę mnie nie ma. Ona jednak nie jest w stanie zastąpić mi ciepła, powrotów do domu, uścisków dłoni, wszystkiego, co prawdziwe. 
Wczoraj  brunet powitał mnie z kamerą w ręku. Nacisnął przycisk włączający nagrywanie, po czym zawołał „uśmiech, proszę!”.  Gwałtownie wstałam, próbując przejąć urządzenie. On odsunął się o krok, śmiejąc się głośno. Nie brał moich uwag na poważnie. Ja natomiast nie chciałam, by zapamiętał mnie jako wychudzoną i  chorą kobietę. Wolałam, by wciąż żył marzeniami.  „Zabieraj to ode mnie!” wrzasnęłam, jednak  w miarę cicho, by przypadkiem jakiś lekarz nie zechciał podsłuchać tej rozmowy. Mężczyzna zesztywniał.  Po jakimś czasie zaczęliśmy się kłócić. Ja dolewałam oliwy do ognia. Pragnęłam się na nim wyżyć. Zupełnie nie docierał do mnie błahy powód naszej sprzeczki. Emanowałam złością. Wywlekałam na wierzch jego niewinne potknięcia, podczas gdy znów nie chciałam przyznać się do własnego błędu. Wracałam się do początku moich starań o lepsze życie. Może po prostu wydawało mi się, że tworzenie czegoś, co lada chwila się skończy, nie ma najmniejszego sensu? 
W pewnym momencie zrzuciłam kamerę Joeya na ziemię. Urządzenie z pewnością nie wytrzymało takiej próby. Mężczyzna spojrzał na mnie z przerażeniem. Nie wiedział, że mogę posunąć się tak daleko. Podniósł aparat z  podłogi, przyglądając się mu. Chciałam go przeprosić, lecz było już za późno. Nie byłam w stanie niczego naprawić. Jednak odczuwałam wstyd. Był palący. Miałam wrażenie, że jeśli nie przerwę głuchej ciszy, po prostu spłonę. Dlatego zaczęłam płakać. Brunet usiadł na łóżku. Ukryłam twarz w jego ramieniu. Przytulił mnie. Wyszeptałam, że nie chcę godzić się ze śmiercią, chcę żyć. On spojrzał w moje zapłakane oczy. Mówił, że po mojej śmierci przestanie dostrzegać sens czegokolwiek. Błagałam, by cofnął te słowa. A co z Gracie? Prosiłam, by bez względu na wszystko, znalazł dla niej czas, by trzymał ją za rękę, tak jak mnie, gdy tego potrzebowałam, by traktował ją jak swoją córkę. Obiecał mi. Wierzę, że dotrzyma słowa. Ufam mu. 
Pytałam, jak wielki odczuję ból podczas śmierci. Wiedziałam, że Joey nie zna odpowiedzi. Nikt jej nie znał. Ludzie twierdzą, że nauka zdoła wszystko wyjaśnić. Wszystko, z wyjątkiem życia. Ma ono początek i koniec. Dlaczego? To pozostaje odwieczną zagadką.
Brunet mówił, że po prostu zasnę. Zamknę oczy, po czym już nigdy ich nie otworzę. Nawet nie zdążę się zorientować, że umieram. Przeczuwam, że dla niego będzie to o wiele bardziej traumatyczne przeżycie. Jego cierpiące serce z każdym kolejnym uderzeniem  będzie rozłamywało się na pół, podczas gdy moje zacznie odpoczywać. 
Mężczyzna usiadł obok, ściskając moją rękę. Błagałam, by został. Czuwał przy mnie do samego rana. Nie chciałam odejść bez pożegnania. Tylko on był w stanie ukoić mój strach. 
Bella
22.02.1994r.

Rozpacz. Tym krótkim słowem można było określić mój stan. Coś stało się wbrew mojej woli. Egoizm nie pozwalał mi tego zaakceptować.  Nienawidziłam całego świata, a chyba najbardziej samej siebie.  Rozejrzałam się dookoła.  Wytężyłam wzrok, lecz mimo to nie potrafiłam rozpoznać tego miejsca.  Zupełnie tak, jakby dzięki niewytłumaczalnej sile przeniosłam się do innego wymiaru. Ja przecież nigdy nie wierzyłam w tego typu bajki. Nie wierzyłam w nierealny koszmar, w którym odgrywałam główną rolę. Ściany dookoła przytłaczały mnie. Zdawało mi się, że na kolorowych obrazkach oprawionych w ramki znajdowały się obce osoby, nie moi przyjaciele.  W mojej duszy zapanował chaos. Dlatego starałam się przywołać wspomnienia.  Coś, o czym wiedziałam na pewno. 
Po śmierci Belli  Joey przez równy rok starał się o adopcję. Później  jednak oddał mnie w ręce swojej  mamy. Przez trzy lata to ona budziła się co noc słysząc mój płacz, zmieniała pieluchy, karmiła. Czas wczesnego dzieciństwa pamiętam tylko z opowiadań cioci, lecz wiem, że tata do domu przychodził tylko na noc. Resztę czasu poświęcał nauce, pracy i różnorakim wyjazdom. Podobno mój widok sprawiał mu ogromny ból, przypominał o zmarłej ukochanej. Do tej pory nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego nie starał się go przełamać. Przecież byłam żywą częścią Belli. Pragnęłam, by cieszył się z mojej obecności. On jednak pojmował świat zupełnie inaczej niż ja. 
Po moich piątych urodzinach, które dla niego były raczej rocznicą śmierci, zabrał mnie do siebie.  Mieszkaliśmy w Jersey, w niewielkim domu na obrzeżach miasta. Ojciec pracował w agencji nieruchomości. Należał do najlepszych. Kochał to, co robił. Pamiętam wspólne kolacje, gdy opowiadał mi o domach i klientach. Jego praca była  jedynym tematem naszych rozmów. Gdy zaczynał mówić o Belli, plątał mu się język. Bał się mnie. Całymi dniami harował, często brał nadgodziny. Prosiłam go czasem, by obejrzał ze mną jakąś bajkę, czy opowiedział ciekawą historię na dobranoc. On wymigiwał się od tego obowiązku, tłumacząc się natłokiem pracy.  Mówił, że haruje na nasze utrzymanie. Fakt, że nie potrzebowaliśmy tak dużej ilości pieniędzy, zrozumiałam dopiero po ukończeniu dziesiątego roku życia. Wcześniej Joey zapisał mnie na lekcje baletu. Gdy wracałam do domu, byłam zbyt zmęczona, by pisnąć choć słówko. Z czasem zaczęłam dostrzegać przeszywającą go falę bólu, kiedy na mnie patrzył. Widok jego cierpienia był dla mnie równie trudny do zniesienia, dlatego starałam się znikać mu z oczu. Doskonale pamiętam wspólne wizyty w supermarkecie. Czasem zatrzymywałam się nagle, bez konkretnego powodu. Stawałam na środku ogromnej hali, jak słup soli, patrząc na oddalającą się sylwetkę taty pchającego metalowy wózek. Czekałam, aż się odwróci. Czekałam, aż mnie zawoła. On jednak gnał dalej, nie zatrzymując się. Ja pragnęłam tylko odrobiny uwagi. Często się gubiłam. Miałam wrażenie, że Joey bez problemu mógłby zostawić mnie samą. Jako kilkulatka nie rozumiałam ciągłej bieganiny ludzi, spieszących się nie wiadomo dokąd, nie wiadomo dlaczego. 
Tak naprawdę ojciec nigdy nie uważał mnie za swoją córkę. Dla niego byłam duchem, przeszłością, podążającą za nim jak bezpański pies. Starał się zapomnieć o tym, jak wiele Bella wniosła w jego życie,  lecz był zbyt słaby. Miłość przewyższała śmierć. Gorzej, jeśli stawała się obsesją, bolącą raną. Nawet jeśli byłby w stanie zerwać z dawnym życiem, musiałby przekreślić największe szczęście, które go kiedykolwiek spotkało. A wtedy wyrzuty sumienia nie pozwoliłby mu spokojnie zasnąć. 
Joey zmienił swoje nastawienie do mnie dopiero wtedy, gdy poznałam prawdę. Robił dosłownie wszystko:  woził mnie, niezależnie od pory dnia i odległości, spełniał moje zachcianki, chodził na  akademie szkolne. Lubił popadać w skrajności. Tak bardzo chciał być dobrym rodzicem, że zaczął traktować mnie jak swoją koleżankę. Stawał na rzęsach. Mimo to, ja wciąż nie potrafiłam mu przebaczyć. Przyczepiłam mu etykietkę z napisem: „Człowiek nienadający się na ojca”.  Zupełnie tak, jakby był aktorem grającym czarny charakter w pewnym filmie. Nie mogłam przyzwyczaić się do jego nagłej przemiany.  Robiłam wszystko, by uprzykrzyć mu życie. Podczas jednych z wakacji na Coney Island  poszliśmy wieczorem na spacer po plaży. Wcześniej między nami wywiązała się niemała sprzeczka. Sama już nie pamiętam, o co się pokłóciliśmy. Z pewnością jakaś błaha sprawa porównywalna z wyborem stroju czy porządkiem w pokoju hotelowym stanęła nam na przeszkodzie. 
Szłam oddalona od niego o  dwa metru. Wyrzekłam się własnego ojca. Podświadomie wyznałam mu, że go nienawidzę. Być może będąc małym dzieckiem nie zdawałam sobie sprawy z powagi sytuacji, jednak sprawiłam, że Joey zaczął się obwiniać. A doszukiwanie się winy w niewinnym było nie do zniesienia. Jak przykładny nauczyciel zamartwiający się wynikami swoich niezbyt mądrych uczniów.
 Po chwili obok nas w pośpiechu przeszedł wysoki mężczyzna. Widziałam wyraźnie, że nie miał czasu na zatrzymywanie się, dlatego, na przekór całemu światu, zaczęłam ciągnąć go za rękę. 
- Zabierz mnie od niego! - Krzyknęłam, wskazując palcem na tatę. Joey spojrzał na mnie zdziwionym i przerażonym wzrokiem, który z czasem przemienił się w rozczarowanie. Ofiarował mi radość i szczęście, ja nie potrafiłam przyjąć tych bezcennych darów.  Widziałam w jego oczach ogromne wyrzuty sumienia spowodowane moimi błędami. Taka była już cecha każdego rodzica – wolał cierpieć, niż patrzeć na cierpienie swojego dziecka. Wolał brać na siebie całą odpowiedzialność. 
- Grace! Co ty robisz? – Zawołał, zbliżając się do mnie.
- On nie jest moim tatą! – Mówiłam do obcego człowieka.
- Czy to prawda? – Zapytał wreszcie szpakowaty mężczyzna, wyraźnie zdenerwowany. Próbował wyrwać się z mojego uścisku, lecz ja nie dawałam za wygraną. 
- Nie! To znaczy… nie, to nie jest prawda – odparł ojciec.
- Kłamiesz! – wrzeszczałam.
- Czy ten pan cię krzywdzi? – Zwrócił się do mnie nieznajomy. 
- Tak! – Odpowiedziałam, zupełnie nie rozumiejąc swojego zachowania.
- Przestań, Gracie. Proszę – Joey załamał ręce.
- To ty przestań! – Odparłam jak rozpieszczona nastolatka. 
Rozpłakałam się na całego. Wyłam głośno, klęcząc przy tym. Już wtedy podświadomie błagałam o przebaczenie. Biłam się z własnymi przekonaniami. Przegrałam. Coś w środku robiło wszystko, by zniszczyć mi życie, a ja nie potrafiłam się temu przeciwstawić. Cała akcja omal nie skończyła się wezwaniem policji. Joey na szczęście zdążył wszystko wyjaśnić.  Wtedy po raz pierwszy słyszałam jego płacz. Później nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem.  Ogarnęło mnie ogromne uczucie wstydu. Chciałam za wszelką cenę  wyprzeć myśli obarczające mnie winą.  Udawać, że nigdy nie zachowałam się w ten sposób. Udało mi się. Aż do tej chwili. Lecz tak naprawdę to błędy, o których chcielibyśmy zapomnieć, czynią z nas potworów.
Zawsze byliśmy przeciwko sobie. Jeśli jedno z nas starało się zyskać uwagę drugiego,  rozczarowywało się. Nie umieliśmy żyć w zgodzie. Zaskakujące, jak bardzo pozory potrafiły mylić. Graliśmy  w jednej drużynie, a zachowywaliśmy się jak skończeni zdrajcy. Raniliśmy siebie na wszelkie możliwe sposoby, tak rozładowywaliśmy nerwy. A jednak relacje między nami wciąż były nazywane miłością. Dlaczego? Bo nawet po najgorszej burzy wracaliśmy do domu, rozumiejąc, jak bardzo potrzebujemy siebie nawzajem. 
Zaczęłam tracić nad sobą kontrolę. Moje wewnętrzne uczucia kontrastowały z otoczeniem, dlatego zapragnęłam upodobnić do siebie te dwa światy. Powstał chaos. Ze złością zaczęłam przewracać krzesła, otwierać szuflady. W pewnym momencie upadłam na podłogę, tuż przed jedną z większych szaf. Dyszałam głośno, gdy zdałam sobie sprawę, że pod meblem leży zakurzony notatnik.  Wyciągnęłam dłoń w jego kierunku, po czym wzięłam go do rąk. Otarłam łzy z policzków. Nie chciałam poplamić nimi żadnej strony.  Oparłam się o ścianę. Otworzyłam zeszyt. Ujrzałam napis: „Pamiętnik Belli”. Moje serce zabiło odrobinę mocniej. Czyżby mama była bliżej, niż mi się wydawało? Tak bardzo bałam się odwrócić kartkę. Wtedy cała prawda o jej życiu wyszłaby na jaw. Wszystkie tajemnice i myśli, które do tej pory pozostały nieodkryte. Zdawałam sobie sprawę, że jeśli wykonam kolejny krok, nie będzie odwrotu. Nie wyczyszczę swojej pamięci. Musiałam podjąć szybką i zdecydowaną decyzję. Wiedziałam, że ona odmieni moje życie.  Pragnęłam tego. Od jakiegoś czasu nie potrafiłam żyć w zgodzie ze sobą i resztą otoczenia. Wzięłam głęboki wdech, jakby przed skokiem na bungee. Później pozwoliłam ponieść się powietrzu. 
 To były jej słowa. Słowa najprawdziwszej istoty. Drżącymi rękoma otwierałam kolejne strony, poddając się lekturze. Mama jeszcze nigdy nie była dla mnie tak realna, jak w tamtym momencie. Miałam wrażenie, że stoi tuż obok. Ona czuła, cierpiała. Ja nie byłam dla niej pierwszym lepszym dzieckiem. Kochała mnie. Oddała za mnie życie. Nie potrzebowałam żadnych innych dowodów. Mimo, że Bella nie była już w stanie wytknąć mi wszystkich błędów, zaczęłam żałować swojej poprzedniej postawy. Oceniałam ją, nie znając żadnych faktów. Pragnęłam jednak mieć jakiekolwiek zdanie o istocie, która sprawiła, że zaistniałam. Przecież ona nie była mi obojętna. Nie mogłam tak po prostu o niej zapomnieć. Byłabym wtedy książką bez początku. Nic nieznaczącą książką. 
Gdy czytałam jeden z listopadowych wpisów, coś szczególnie przykuło moją uwagę. Henry Stown. Nauczyciel historii w mojej szkole. Przecież ten mężczyzna w moich oczach był bardzo wartościowym, mądrym i ciepłym człowiekiem. Przetarłam oczy ręką, jak gdyby wierząc, że to, co przed chwilą ujrzałam, było zwykłą fikcją. Jednak kiedy wszystkie barwy wróciły do normy, uświadomiłam sobie, że nie mogę zmienić rzeczywistości, nawet jeśli starałabym się z całych sił.
Nie mogłam uwierzyć, że Stown to mój ojciec, potwór krzywdzący mamę. Jednak ona nie kłamała. Kolejny raz zadano mi bolesny cios. Miałam ochotę znienawidzić siebie, gdyż tak łatwo uwierzyłam w brednie, które  opowiadali mi niektórzy uczniowie. Dlaczego rzeczywistość była tak bardzo skomplikowana? Dlaczego ludzie wciąż oszukiwali? Dlaczego to on dostał drugą szansę, a mama została skazana na pewną śmierć? Dlaczego dowiedziałam się o wszystkim dopiero teraz? Nie potrafiłam dostrzec w tym cienia sprawiedliwości. Przecież on chciał mnie zabić, a ja, zupełnie nieświadoma, traktowałam go jak dobrego wujka. Wstrząsnął mną dreszcz na samą myśl o tych chwilach. Teraz miał prawdziwą rodzinę. Taką, o jakiej marzył. Żonę, Kristen i dwójkę dzieci: Bena i Nathalie, a nie niechciane dziecko, zwykłą wpadkę. Miałam ochotę o nim zapomnieć. Jeśli ja nic dla niego nie znaczyłam,  on również był mi obojętny. Zrozumiałam, że wszystkie lata, podczas których starałam się stworzyć jego obraz, były stracone. Przecież prawdziwe szczęście miałam tuż obok. 
W jednym momencie znów zapragnęłam być czyjąś córką. Tęsknota przepełniła mnie od stóp do głów. Ufałam, że jeszcze nie jest za późno, by wszystko naprawić. Czekałam na człowieka, który pokochałby mnie z moimi wadami. Pragnęłam bezinteresownej miłości. Tylko Joey był w stanie mi ją dać. A jeśli już się poddał? Stracił nadzieję na to, że kiedykolwiek go pokocham? Wtedy musiałabym nauczyć się samotności, zamknąć się na innych, by już nigdy więcej nie odczuwać tego bólu. 
Dlaczego byłam aż tak głupia? Zdałam sobie sprawę, że geny to nie wyznacznik prawdziwego ojcostwa czy macierzyństwa. Błagałam w myślach o drugą szansę. Gdzie teraz był Joey? Czy o mnie myślał? Czy pragnął do mnie zadzwonić, lecz powstrzymywał się przez moje prośby? Nerwy nie dawały mi spokoju. Byłam jak człowiek na pustyni, zmęczony, poszukujący studni, która znajduje się kilkanaście kilometrów dalej. Sama świadomość, że być może nigdy tam nie dotrze wykańczała go jeszcze bardziej. Mimo wszystko byłam bardzo wdzięczna mamie, że zechciała napisać ten pamiętnik. Uratowała mnie od wszystkich kłamstw, w które wierzyłam. Miałam piękne życie, takie, o jakim niektórzy mogą tylko pomarzyć, lecz wciąż życzyłam sobie czegoś nierealnego. 
Położyłam się na łóżku, przytulając zakurzony notatnik. 
- Dobranoc mamo. Ja też cię kocham – oznajmiłam, zamykając oczy. Czułam się bezpiecznie. Jakby ktoś mnie pilnował, nie chciał, bym upadła. Niósł na rękach, gdy  nogi były zbyt słabe. Sama nie potrafiłam uwierzyć w moją nagłą zmianę, lecz nabrałam sił. Ktoś walczył dla mnie. Ja byłam w stanie walczyć dla innych.  

***
Nareszcie nowa notka :) W ostatnim czasie trudno było mi wszystko ogarnąć: tu urodziny, tu próbne egzaminy...
Poza tym nie mam pojęcia, co powinnam zrobić, by akapity na blogspocie były większe.
Rozdział jest jakiś taki inny. Muszę przyznać, że jestem z niego średnio zadowolone.