środa, 24 października 2012

VIII Rozdział


"Ja jes­tem z tych, co nak­ry­wają głowy kołdrą; z tych, którym strach uniemożli­wia oddychanie. "
Katarzyna Nosowska

***


***

Kochana Gracie!
                Jesteś, a mimo wszystko nie mogę Cię zobaczyć. Jesteś niewidoczna. Mała. Drobna jak okruch chleba, dająca życie. Kochana. Moja. Miliony moich myśli zawdzięczam właśnie Tobie. Na mojej twarzy pojawia się delikatny uśmiech. Twoja mała dusza, Twoja obecność tak wiele zmieniły w moim życiu. Jesteś najlepszą niespodzianką. Jeśli to czytasz, zapewne nie ma mnie już na tym świecie. Pamiętaj, że nawet w najkrótszym słowie zawartym w tej wiadomości nie kłamałam. Kocham Cię i będę kochać bez względu na Twoje wybory i decyzje. Miłość potrafi przełamać wszelkie bariery. Przecież jesteś moją jedyną córeczką.
                Ja umieram. Nie mam zamiaru tego ukrywać. Jeśli mam być z Tobą bezgranicznie szczera, nie jest mi z tym łatwo. Pisząc te słowa czuję ogromny ból. Lekarze powiedzieli jasno, że zapewne nie będzie mi dane móc trzymać Cię w swoich ramionach. Najprawdopodobniej dożyję porodu, lecz będzie on zbyt wielkim obciążeniem dla mojego organizmu. Ta świadomość wypala mnie od środka. Ty jednak jesteś spełnieniem moich marzeń. Muszę przestać prosić o więcej. Istniejesz. Mam na to niezbite dowody.
                Choruję na białaczkę. Zapewne dziwisz się, dlaczego nie zauważyłam tego wcześniej. Bagatelizowałam wszelkie objawy. Wydawało mi się, że to przez narkotyki. W dodatku badania próbki krwi, którą pobrano mi podczas ostatniego pobytu w szpitalu, były w miarę dobre. Teraz cała prawda wyszła na jaw. Mogłam wybrać pomiędzy moim życiem, a Twoim. Mimo nalegań doktorów, bez wahania  wybrałam drugą opcję. Dość szkód już zdążyłam Ci wyrządzić. Zaledwie dwa tygodnie temu byłam najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Dziś trudno jest mi się chociaż uśmiechnąć. A jednak robię to dla Ciebie. Nie rozumiem, dlaczego zachorowałam właśnie teraz. Przecież robiłam wszystko, by wyjść na prostą, starałam się z całych sił. To niesprawiedliwość, a może kolejna kara? Muszę nauczyć się żyć ze świadomością, że jutro może nigdy nie nadejść. Zaczynam zdawać sobie sprawę, jak bardzo ulotne jest życie. Nie będę mogła patrzeć na Ciebie, gdy będziesz stawiała pierwsze kroki. Nie usłyszę żadnych słów z Twoich ust. Nie będzie mnie przy Tobie, gdy pójdziesz do szkoły jako dumna pierwszoklasista, dostaniesz się na studia, czy wyjdziesz za mąż. Nam, ludziom, wydaje się, że jesteśmy wiecznie młodzi. Możemy się bawić bez żadnych, nawet najdrobniejszych konsekwencji, całkowicie wyłączając zdrowy rozsądek. Moje błędy uniemożliwiły mi poszukiwanie szczęścia. Krótkich momentów, które na zawsze zostają wyryte w pamięci. Ten niewielki pamiętnik jest ich jedynym zbiorem. Żałuję, że wcześniej nie zawracałam sobie nimi głowy. Żałuję, że nie jestem w stanie zagwarantować Ci szczęśliwego dzieciństwa. Wiem, jak to jest wychowywać się bez matki. Co prawda  moja wciąż żyje, lecz ostatni raz widziałam ją na swoich siódmych urodzinach. Zapewne będziesz miała do mnie żal i pretensje o to, że Cię zostawiłam. Gdybym tylko była odrobinę bardziej ostrożna, z pewnością lekarze znaleźliby jakiś sposób, by mnie uratować. Jednak proszę Cię o jedno: postaraj się mnie zrozumieć. Nie jest mi łatwo. Od kilku dni nie wychodzę ze szpitala. Przeżywam swój własny koniec świata.
                Obiecuję Ci, że będę spoglądać na Ciebie z nieba, kątem oka. Ufam, że to miejsce piękniejsze od ziemi, pozbawione trudów i zmartwień. Jest bezgraniczną ulgą. Ilekroć spojrzysz w górę, ja tam będę. Będę przy Tobie. Na odległość, a jednak bardzo blisko. Mimo to boję się śmierci. Boję się, że odejdę we śnie. Czas biegnie nieubłaganie, dlatego nie chcę zamykać oczu. Nie chcę tracić kontroli nad własnym ciałem. Nie zdążę się pożegnać. Powiedzieć : „Kocham”, przeprosić, przebaczyć. Nie wiem nawet, czy będę w stanie przekazać Jeoyowi ten pamiętnik. Być może pozostanę cicha, tajemnicza. Nie wyjawię nikomu tego, co kryje się w moim sercu. Po raz kolejny zabraknie mi odwagi.
                Nigdy nie zapomnij, że Joey jest Twoim ojcem. Być może nie macie wspólnych genów, lecz one nie mają żadnego znaczenia.
                Zakończę tak, jak kończy się najzwyklejszy list, notatka zawieszona na lodówce, prosta, a dająca wiele szczęścia. Kocham Cię. Przepraszam.
Twoja mama,
Bella.
06.02.1994r.
Przez cały wieczór leżałam na podłodze, uparcie przyglądając się sufitowi. Nie widziałam w nim nic interesującego - jedynie wyblakły kolor, jednak bałam się odwróci wzrok. Bałam się, że zobaczę coś, co mnie przerazi. Bałam się życia. Nawet nie zdążyłam się zorientować, gdy wszystko, co miałam, po prostu zaczęło znikać jak topniejący śnieg. Krok po kroku, a jednocześnie bardzo szybko i niepostrzeżenie. Dopiero, gdy zostałam z niczym, dostrzegłam, jak wiele posiadałam.
Eva siedziała obok, oparta o łóżko. Żadna z nas nie wypowiedziała ani słowa w ciągu ostatnich kilku godzin. Czasem nawet najbardziej wyszukana ludzka mowa nie jest w stanie wyrazić uczuć. Są zbyt silne, by je zrozumieć. Jedynie wiemy o ich istnieniu . Jesteśmy bezradni wobec pozornie tak słabej siły.
                Słychać było tylko ciche oddechy, niepozorny szelest, który wtedy zdawał się być okropnym hałasem. Nie zamierzałam już dłużej zagłuszać własnych myśli. W zasadzie nie miałam ich wcale. Była tylko wielka, rozdzierająca pustka.
                - A jak było z Tobą? – zapytała wreszcie brunetka, a ja odwróciłam głowę w jej stronę.
                - O co Ci chodzi? – powiedziałam, choć tak naprawdę szczerze znałam cel jej wypowiedzi.
                - Jak się w to wplątałaś – wytłumaczyła, tym samym spełniając moją prośbę.
                - Mama tu mieszkała. Chciałam zrozumieć, dlaczego doprowadziła się do takiego stanu. Ćpała, nawet kiedy była w ciąży – westchnęłam ciężko. – Teraz już wiem, dlaczego – odparłam. – Wystarczy jeden, krótki moment nieuwagi, by wpaść po uszy. Gdybym mogła wybrać jeszcze raz, wolałabym żyć nieświadoma tego, co działo się przed moim urodzeniem – skończyłam. Wolałabym żyć w bajce jak księżniczka zamknięta w swoim zamku, chroniąca się przed całym złem tego świata.               
-Uwierz mi. Gdybyś dostała drugą szansę, postąpiłabyś dokładnie tak samo – zaprzeczyła moim słowom.
- Niby skąd możesz to wiedzieć? – zapytałam z oburzeniem. – Nie znasz mnie, nie znasz moich myśli – powiedziałam głośno.
- To przez ciekawość –odparła cicho, nawet nie starając się mnie przekrzyczeć. – Pierwszy stopień do piekła. – Przełknęła ślinę. - Tutaj jest jak w piekle – podkreśliła. – Stąd nie ma ucieczki, przynajmniej dla mnie. Ty jesteś jeszcze młoda, jeden miesiąc nie zadecyduje o tym, kim naprawdę jesteś.  Ja się tu wychowałam. Nie znam innego życia. – Jej głos stopniowo stawał się coraz głośniejszy. Mówiła wciąż szybciej, i szybciej. Oddychała głęboko. Miałam wrażenie, że za chwilę się udusi. -  Czasem czuję, że jestem przywiązana do tego miejsca jakąś niewidzialną nicią. Wystarczy, że oddalę się choćby na kilometr, a mam wrażenie, że postąpiłam źle - mówiła, akcentując każde słowo, jakby wygłaszała swój testament, chcąc ostrzec mnie przed tym miejscem. - Nie wiem, czym jest moralność.  Nie wiem już, czym jest dobro, a czym zło! -  krzyknęła, a ja momentalnie podniosłam się z ziemi, spoglądając na nią z przerażeniem. Nie potrafiła płakać, choć czułam, że łzy są jej jedynym pragnieniem. Drżała na całym ciele. Nie miałam zamiaru jej pocieszać. Moim współczuciem jeszcze pogorszyłabym sprawę. Pozostało mi tylko czekać, aż się uspokoi.  Wiedziałam, że ma rację. Chciałam uciec. Zbierałam się na odwagę. Błagałam w myślach, by przypadkiem nie było już za późno.
Wyraz twarzy Evy stopniowo stawał się mniej wyraźny.  Z czasem wyglądała tak, jakby była martwa. Nie odzwierciedlała żadnych uczuć. Jedynie wpatrywała się tępo w jakiś punkt na ścianie. Zaczęła szeptać pod nosem jakieś nie zrozumiałe słowa. Udawała, że mnie nie widzi. Miałam ochotę wybudzić ją z transu, lecz stwierdziłam, że każdy musi mieć chwilę na przemyślenie pewnych spraw.
Po kilku minutach dziewczyna gwałtownie wstała.
- Źle się czuję – mruknęła, jednocześnie tłumacząc przyczyny swojego niecodziennego zachowania. Pobiegła w stronę łazienki, gdzie zamknęła się na klucz.
Poszłam za nią.
- Eva? – zawołałam, chcąc upewnić się, że wszystko w porządku.
Nie usłyszałam odpowiedzi.  Jedynie ciche postukiwania, głośny oddech.
- Otwórz, proszę – powiedziałam zdecydowanym głosem.
Cisza, która pogłębiła mój strach. To, co jest niewidoczne dla oczu, przeraża nas najbardziej.
Uderzyłam pięścią w drzwi, co nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Zaczynałam snuć różnorakie czarne scenariusze i domysły. Moja wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach, podczas gdy miałam ochotę ją wyłączyć. Wolałam jednak nie błagać o spełnienie tej prośby. W ciągu ostatnich miesięcy nauczyłam się jednego: to, czego pragnę, niekoniecznie przynosi mi korzyść.
Nagle usłyszałam głośny huk, jakby uderzenie o jakiś twardy przedmiot. Westchnęłam nerwowo. Bałam się, że moje błędy mogły zapoczątkować to, co stało się w środku pomieszczenia.  Szczerze mówiąc,  wolałam nie wchodzić do łazienki. Byłam zbyt tchórzliwa. Wolałam udawać, że nic się nie stało.  Nie potrafiłam jednak dłużej oszukiwać własnych myśli.
- Jeśli nie odezwiesz się w tej chwili, wezwę karetkę – niemal jej groziłam. Próbowałam za wszelką cenę zmusić ją do wypowiedzenia choć jednego słowa. Na marne. Strach paraliżował mnie coraz bardziej. Nie miałam pojęcia, jak powinnam zachować się w tej sytuacji. Wybiegłam na zewnątrz, zatrzymując się przed oknem prowadzącym do łazienki. Chwyciłam do ręki kawałek rury leżący pod moimi nogami, po czym uderzyłam nim w szybę, która roztrysnęła się na miliony drobnych szkiełek. Robiłam to z zamkniętymi oczyma. Po chwili jednak musiałam wybierać:  życie przepełnione cierpieniem czy pewna śmierć? Zdecydowałam się na pierwszą opcję. Wszystko, nawet największy ból  był warty przeżycia.
Spokojnie, powoli otworzyłam moje powieki. Doznałam szoku. To trochę tak, jakbym przez kilkanaście lat nie widziała twarzy Evy. Gdy znów mogłabym to zrobić, cios byłby nieunikniony. Zmianę, jaka zaszłaby w jej wyglądzie, przyjęłabym z niedowierzaniem. Nie uznałabym jej. Mimo że minęło zaledwie kilka minut, poczułam się podobnie. Dziewczyna leżała odwrócona twarzą do mnie. Obok jej głowy zauważyłam krew. Byłam przerażona, lecz wiedziałam, że jeśli nie pomogę jej teraz, będę żałowała tego do końca życia. Musiałam wziąć się w garść.
Weszłam do pomieszczenia przez wybite okno. W jednej chwili ogarnęła mnie bezradność. Zapomniałam o wszystkich zasadach udzielania pierwszej pomocy. Miałam wrażenie, że zostałam zupełnie sama, mimo tego, że zaledwie kilka metrów dalej znajdowało się inne mieszkanie, inni ludzie, żyjący swoim życiem, a jednocześnie tak bardzo podobni do mnie. Błagałam w myślach o choć jedno słowo wypowiedziane przez ludzką istotę, bym mogła uwierzyć, że nie zostałam pozostawiona sama sobie. Uklęknęłam. Bałam się jej dotknąć. Przecież zamiast człowieka mogłabym zastać tylko zimne ciało. Zaczęłam jednak  nerwowo potrząsać jej ramionami.
- Obudź się! – wrzeszczałam do kogoś, kto w tamtej chwili przestał istnieć.  Jedynym, co mi pozostało, był telefon spokojnie spoczywający w mojej kieszeni. Wyjęłam go, wybierając numer pogotowia ratunkowego.   Zdrętwiałymi palcami myliłam się kilkanaście razy, zanim ostatecznie zdążyłam nacisnąć przycisk zielonej słuchawki. Po krótkim oczekiwaniu usłyszałam czyjś głos. Uczucie bezradności na moment zniknęło.
Podałam ratownikowi wszystkie potrzebne dane. Adres, opis sytuacji, dane osobowe. Przyciskałam komórkę do ucha jakby to ona była moją jedyną deską ratunku. Bałam się, że wypuszczę ją z rąk. A wtedy ponownie wróciłaby samotność.
Obiecali, że przyjadą jak najszybciej. Nie miałam pojęcia, co zrobić z resztą tego czasu. Być może powinnam była sprawdzić, czy dziewczyna oddycha. Wciąż była nieprzytomna.  Uderzyła głową o ubikację. Podobne urazy z pewnością należały do poważnych  i wymagały natychmiastowej interwencji.
- Otwórz oczy! – Wypowiedzenie tych słów było jednak jedyną czynnością, którą potrafiłam wtedy wykonać.  – Zaraz ktoś ci pomoże – szeptałam nieprzerwanie. – Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Ułożysz sobie życie, obiecuję ci to. Wyjdziesz z tego cało. Nie będziesz musiała się już dłużej męczyć. Będziesz wolna.
Miałam wrażenie, że znalazłam się na bezludnej wyspie i tylko ciągłe używanie mojego głosu sprawiało, że jeszcze nie zwariowałam.  Dzięki temu wiedziałam, że żyję.  Żałowałam, że czasem życzyłam sobie, by odciąć się od świata zewnętrznego. Nie wiedziałam, co mówię. Można przecież przeżyć ciągłe kłótnie, niezrozumienie, brak akceptacji. Znacznie gorzej jest z samotnością.
Usłyszałam głośne wycie karetki pogotowia.    
- Jeszcze tylko kilka sekund. Wytrzymasz – powiedziałam cicho, po czym pobiegłam w stronę drzwi, by wpuścić do środka ratowników medycznych.  Poczułam się bezpiecznie. Dwaj wysocy i silni mężczyźni powitali mnie współczującym spojrzeniem. Ja zaprowadziłam ich do łazienki. Wzięli na nosze bezbronne ciało Evy i zanieśli je do wnętrza pojazdu. Odprowadziłam ich wzrokiem, nie opuszczając mieszkania. Odjechali prawie z piskiem opon. Cieszyłam się – dziewczyna dostała drugą szansę, po tak traumatycznym wstrząsie mogła zacząć od nowa. Dzięki cierpieniu odżywamy na nowo.  Z drugiej strony przepełniał mnie strach przed świadomością, że Eva może już nigdy nie wrócić.
-Pomóżcie mi! – krzyknęłam, głaszcząc zimną podłogę, z nadzieją na to, że ktoś mnie usłyszy.
Jeszcze przez jakiś czas słyszałam ogłuszający sygnał, później była już tylko cisza. Odwróciłam się w stronę wnętrza opustoszałego pokoju. Wyglądał zupełnie inaczej niż zwykle. Ten dom bez niej i bez Harleya był niczym. Wokół tyle wspomnień... co prawda większości z nich nie nazwałabym przyjemnymi, lecz to właśnie tutaj poznałam smak prawdziwej przyjaźni i gorzkie konsekwencje z nim związane. To tutaj po raz pierwszy upiłam się do nieprzytomności. To tutaj wzięłam pierwszą dawkę narkotyków. To tutaj zaczęłam tego wszystkiego żałować. To tutaj zrozumiałam, kim naprawdę jestem. Wiedziałam, że osobą potrafiącą skrzywdzić mnie najmocniej byłam ja sama.  Przepełniona żalem i pustką, osunęłam się na ziemię, płacząc jak małe, bezbronne dziecko. Widziałam świat rozpadający się na moich oczach i nie byłam w stanie pojąć, że w dużym stopniu przyczyniłam się do jego upadku.  Konałam razem z nim, by po przebudzeniu zacząć żyć od nowa.





***
Szczerze, to był rozdział, który pisało mi się najtrudniej (szczególnie jego drugą część). Już sama nie wiem, dlaczego. Może to przez szkołę i dużą ilość obowiązków... kto wie. W każdym razie mam nadzieję, że z następny będę pisać trochę krócej niż miesiąc. 
Co do Harleya i Evy, myślałam nad tym dość długo. Początkowo chciałam po prostu zostawić tę kwestię w takim stanie, w jakim jest obecnie, lecz zdecydowałam, że jednak rozwinę ten wątek :) 


wtorek, 2 października 2012

VII Rozdział


"Są ludzie, którzy wolą raczej nic nie uk­ry­wać niż mu­sieć kłamać; ludzie którzy wolą raczej kłamać, niż nie mieć nic do uk­ry­cia. I ludzie, którzy lu­bią i kłam­stwo i tajemnice."
Albert Camus

***

***
Drogi Pamiętniku!
                Czuję, że spadam. Jest wysoko, nawet bardzo. Powietrze napiera na mnie z każdej strony, mimo to nie potrafię się zatrzymać. Nie mogę latać. W pewnym momencie zauważam twarde podłoże, najprawdopodobniej beton. Perspektywa śmierci jest przerażająca. Zamykam oczy. Boję się bólu. Proszę, by ten koszmar skończył się jak najszybciej. Mam wrażenie, że zbliżam się do ziemi. Nie panuję nad swoim ciałem. To koniec, mój koniec.
                Czyjeś ręce mnie łapią. Są jak spełnienie marzeń. To jedyny skuteczny ratunek. Dyszę zdenerwowana, nie mogąc zrozumieć tego, co stało się dosłownie przed chwilą. Obiecuję jednak, że już nigdy nie będę próbowała skoczyć. Budzę się ze snu zlana zimnym potem. O dziwo nie uważam go za koszmar.
                Dosłownie kilka dni temu byłam na badaniu USG. W poczekalni siedziałam jak na szpilkach. Przecież coś mogło pójść nie tak. Nie darowałabym sobie, gdyby przyczyną wszelkich komplikacji były narkotki. Wiedziałam dobrze, że zniszczyłam swoje życie, jednak zabranie go innym było ostrą przesadą. Tak więc czekałam. Czekałam na najprawdziwszy cud. Obok mnie siedział Joey, poniekąd odgrywając rolę ojca. Powtarzał, że wszystko będzie dobrze, a ja mimo to  nie potrafiłam mu wierzyć. Widziałam strach w jego oczach.
                W korytarzu znajdowało się także kilka innych kobiet również czekających na narodzenie dziecka. Każda z nich miała podobny wyraz twarzy. Były szczęśliwe, lecz nie wiedziały, czy będą w stanie przekazać swoją radość drugiemu człowiekowi, który miał wkrótce przyjść na świat.
                Po jakimś czasie zawołała nas lekarka. Jeszcze mocniej ścisnęłam dłoń mężczyzny. Bałam się, że w przeciwnym wypadku brunet ucieknie, a ja znów będę jedynym żołnierzem stworzonym do walki z własnymi słabościami, którą z pewnością przegram. 
Gdy weszliśmy do środka, przywitała nas miła kobieta w średnim wieku. Oboje usiedliśmy na plastikowych krzesłach. Lekarka w międzyczasie zdążyła przejrzeć moją kartotekę. Spojrzała na mnie swoimi niebieskimi oczyma. Miałam wrażenie, że obawia się tej rozmowy.  Zaczęła mnie wypytywać o mój stan zdrowia, ostatnią wizytę w szpitalu. Jej słowa zasypały mnie niczym sterta gruzu. Kobieta rozgrzebywała rany, które chciałam zakopać pod ziemię. Tak naprawdę, mimo wszelkich starań, mogłam jedynie oszukiwać samą siebie. Te błędy istniały, wbrew moim chorym wyobrażeniom o idealnym świecie.
Starałam się kłamać, na próżno. Tak trudno było mi przyznać się do winy. Mogłam mówić, że tylko od czasu do czasu zdarza mi się wciągać kokainę, jednak bolesna prawda zdążyła już ujrzeć światło dzienne. Gdybym była w stanie się powstrzymać, z pewnością nie narażałabym życia własnego dziecka dla  przyjemności.
                Kiedy przyszła pora na badanie, byłam jeszcze bardziej zdenerwowana.            Niewiedza na temat niektórych rzeczy jest z pewnością łatwiejsza od poznania prawdy, jednak ja musiałam mieć oczy szeroko otwarte.
                Położyłam się na kozetce, po czym lekarka posmarowała mój brzuch jakąś mazią i zaczęła gładzić po nim  specjalną głowicą. Po chwili na monitorze  pojawił się obraz. Spojrzałam na twarz kobiety. Zaczęła się uśmiechać. Powiedziała, że to zdrowa i prawidłowo rozwijająca się dziewczynka. Czułam, że jej słowa są spełnieniem moich najskrytszych marzeń. Spojrzałam na czarno-biały obraz malujący się na ekranie i wprost nie potrafiłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Miała rączki, nóżki, serduszko bijące równo jak wskazówki zegara. Moja córeczka z krwi i kości. Zaczęłam płakać ze szczęścia, śmiejąc się na zmianę. Ten przełomowy moment sprawił, że uwierzyłam w cuda -niegdyś tak odległe wydarzenia, teraz – rzeczywistość.  Nie musiałam już używać wyobraźni. Stała się ona tylko zbędnym dodatkiem do mojej egzystencji. Dawniej była jej  przeważającą częścią. Wiedziałam, że żyję naprawdę. Popatrzyłam na Joeya, równie zachwyconego widokiem Gracie. Wyznałam, że go kocham, że kocham ich oboje i po raz pierwszy w życiu nie kłamałam.
Bella,
20.01.1994r.
                Ona wiedziała, że jej życie już nigdy nie będzie takie samo. Każdy szczegół postrzegany w pewien określony sposób zmieni się nie do poznania. Oczy, jak krzywe zwierciadła, zniekształcą rzeczywistość – zbiór obrazów niezrozumianych nawet przez najbardziej genialne umysły. Przecież nie można być w pełni obiektywnym.  Wydarzenia wplecione w naszą egzystencję kształtują się na punkt widzenia człowieka. Formują nasze zwierciadła, które stają się nieodłącznym elementem życia jak tlen czy serce. Gdy pękają, powstają na nowo, lecz zawsze w innej postaci.
                Wróciłyśmy do domu. Eva rozglądała się dookoła, gładziła ręką różne przedmioty, jakby wiedziała, że pozostał na nich odcisk jego dłoni. Tłamsiła w sobie emocje, trzymając je na wodzy jak psa.  Po chwili położyła się na łóżku, odwracając głowę w kierunku ściany. Trzęsła się z nerwów, płacząc najciszej jak tylko mogła, udając, że nikt inny jej  nie słyszy.
Zdawało mi się, że nic nie jest w stanie mnie pokonać, sprawić, bym się poddała. Mogłam przenosić góry, podczas gdy wobec czyjegoś smutku stawałam się bezradna.
Po jakimś czasie brunetka przestała szlochać.
- Grace, musimy pójść do miasta, by poprosić ludzi o trochę pieniędzy – oznajmiła.
- Chcesz… żebrać? – to słowo z trudem przeszło mi przez gardło. Mogłam przecież… zadzwonić do taty. Poprosić, by pożyczył mi kilkanaście dolarów. Zabrakło mi odwagi. Byłabym marnotrawną córką. Zbłądziłam, lecz za wszelką cenę starałam się udawać, że wszystko jest w porządku. On mi zaufał. Nie mogłam go zawieźć. Nie mogłam mu pokazać, że wciąż jestem małym, nieporadnym dzieckiem.
Eva kiwnęła głową.
Najwyraźniej nie miałyśmy innego wyjścia. Musiałyśmy zniżyć się do poziomu pijaków, którzy wylądowali na ulicy przez swoją nieodpowiedzialność… choć w gruncie rzeczy byłyśmy takie same.
Zajrzałam do swojej walizki. Wśród różnorakich bluzek i spodni, dogrzebałam się wreszcie do mojego kostiumu. Wkładałam go zawsze, gdy tańczyłam. Nie miałam pojęcia, dlaczego zabrałam ze sobą ten skrawek materiału. Może podświadomie nadal pragnęłam pamiętać o swoim dawnym życiu. Beżowa, obcisła tkanina pozwalała mi jeszcze lepiej czuć się na scenie. Tym razem miałam występować na zwykłym chodniku, bez większego przygotowania i pod żadnym warunkiem nie byłam już gwiazdą programu.
Włożyłam na siebie strój. Przejrzałam się dokładnie w lustrze. Już dawno przestałam być tancerką spełniającą swoje marzenia. Spróbowałam wykonać jeden ze skoków, lecz w  pomieszczeniu o miniaturowych rozmiarach ledwo mogłam ruszyć się z miejsca. Wyszłam więc do salonu, gdzie czekała na mnie Eva. Gdy tylko wyłoniłam się zza drzwi, brunetka wybuchnęła głośnym śmiechem. Przynajmniej choć na chwilę sprawiłam, że zapomniała o Harleyu.
- Ty naprawdę jesteś baletnicą?! Nie mogę sobie tego wyobrazić – powiedziała szczerze.
- Za chwilę zobaczysz to na własne oczy – skwitowałam jej uwagę smutnym uśmiechem.
Wyszłyśmy na zewnątrz. Skierowałyśmy się w stronę najbliższego przystanku autobusowego. Nie musiałyśmy długo czekać. Pojazd szybko  ustawił się tuż przed naszym nosem. Nie miałyśmy pieniędzy na bilety, dlatego modliłyśmy się, by przypadkiem ktoś nas nie skontrolował. Wysiadłyśmy po kilkunastu minutach w centrum Nowego Jorku. Tylko tam ludzie mnożyli się jak mrówki w mrowisku. Westchnęłam głęboko, gdy Eva wskazała palcem najkorzystniejsze miejsce dla mojego występu. Być może mogły  zobaczyć mnie tam setki ludzi, lecz ja nie chciałam takiej sławy. Oni  oglądaliby mnie z czystej ciekawości  lub tylko dlatego że przechodzili obok w drodze na zakupy.  Musiałam poniżyć się przed resztą świata jak najgorszy śmieć. Zasłużyłam na to, dlatego posłusznie ustawiłam się w odpowiednim miejscu. Brunetka wyjęła z torby odtwarzacz płyt, nastawiając go na cały regulator, po czym nacisnęła przycisk. Muzyka buchnęła z głośników jak fajerwerki, ogłuszając przechodniów, którzy z oburzeniem wymalowanym na twarzy odwrócili się w moją stronę. Wiedziałam, że w tamtym momencie powinnam zacząć tańczyć. Ja jednak, w totalnym osłupieniu, wlepiłam w nich swoje przerażone spojrzenie, jakby błagając, by dali mi kilka dolarów, a potem zamknęli oczy. Eva przeklęła pod nosem, prosząc, bym wreszcie ruszyła się z miejsca. Tym samym sposobem wybudziła mnie ze świata myśli.
Odważnie stawiałam kroki, jeden za drugim, jednak przestałam już płynąć, dryfować w powietrzu. Czułam się raczej tak, jakbym znalazła się kilka metrów pod ziemią. Każdy ruch sprawiał mi ogromny ból. Byłam słaba. Musiałam przedzierać się przez niewidzialną warstwę, blokującą  moje kroki. Obok mnie ustawił się gitarzysta, grając jakąś znaną melodię. Zaczynałam gubić rytm. Miałam wrażenie, że ludzie czekali na moje potknięcie.  Chyba nie zdążyli zauważyć, że poległam już bardzo dawno. Błagałam w myślach, by utwór, do którego tańczyłam, dobiegł końca.
Nagle zapragnęłam skoczyć. Ustawiłam się w odpowiedniej pozycji, tak, jak to zwykle robiłam. Uniosłam się nieznacznie. Gdy dotykałam ziemi, moja noga odmówiła mi posłuszeństwa. Upadłam na ziemię. Usłyszałam kpiący śmiech. Byłam dla nich niczym. Kolejną atrakcją. Aktorem za srebrnym ekranem, który nie mógł usłyszeć ich niemiłych uwag. Ja jednak widziałam i słyszałam wszystko, z należytą dokładnością. Wytykali mnie palcami, wrzeszcząc: „Patrz na tę ofiarę!”. Dla nich nie miałam uczuć.  Nawet małe dzieci były na tyle odważne, by wybuchnąć śmiechem. Patrzyłam na to całe widowisko przyprawiające mnie o zawroty głowy.  Błądziłam wzrokiem po twarzach ludzi, szukając bezpiecznej przystani, pomocnej dłoni.  Być może znów miałam ją blisko, tuż przed nosem. Nie mogłam jej dostrzec. Byłam zła, zdenerwowana, co potęgował jeszcze przerażający chichot gapiów. Pragnęłam ich błagać, by przestali. Ranili mnie jak żelazne kolce przyczepione do mojej skóry. Wszystko działo się szybko. Zbyt szybko, bym potrafiła cokolwiek zrozumieć. W mojej głowie roiło się od niedokończonych pytań. Dlaczego? DLACZEGO NIE MACIE SERC?! Nawet nie zdążyłam zauważyć, gdy po mojej twarzy spływały drobne błyszczące krople łez. Rzekomo oczyszczające. Wtedy – hańbiące. Starałam się pamiętać o ciągłych oddychaniu. Mimo to wciąż czułam, że jestem martwa.
                Z moich ust wydobył się ostry, chrapliwy ryk, rozdzierający gardło. Ludzie stanęli jak wryci, patrząc na mnie w milczeniu. Niektórzy nawet rzucili kilka dolarów. I po raz pierwszy poczułam, jak bardzo można nienawidzić litości.  
                - Weźcie to sobie! – krzyknęłam do nich, machając im przed oczyma kapeluszem z banknotami w środku. W tym samym momencie Eva złapała mnie za ramiona.
                - Opanuj się, Gracie – szepnęła brunetka, nie pozwalając mi się poruszyć.  – Jeszcze pogarszasz całą sytuację.
                Jednak ja nie miałam najmniejszego zamiaru jej słuchać.  Emanowałam agresją.
                Naprzeciwko mnie stanął pewien mężczyzna. Nie widziałam go wcześniej. Zareagował jednak zupełnie inaczej niż reszta ludzi. Wciąż śmiał się kpiąco. Patrzył mi w oczy tak, jakbym była skończoną idiotką.
                - Co jest, mała? Boli cię nóżka? – zapytał z wyczuwalną ironią w głosie, czym zdenerwował mnie do granic możliwości. Zacisnęłam dłonie w pięści, próbując się na niego rzucić. Brunet jednak odsunął się momentalnie. Upadłam na ziemię.
                - Oj, przepraszam! – Machnął na mnie ręką,  po czym się oddalił. Ciągle kręcił głową z niedowierzaniem.
                Dyszałam, wściekła. Eva podniosła mnie z ziemi. Przytuliła jak prawdziwa przyjaciółka. Mogłam wypłakać się jej w rękaw.  I w jednym momencie zapragnęłam z powrotem znaleźć się  w miejscu, gdzie oznajmiłam tacie, że wyjeżdżam. Chciałam odzyskać dawne życie.  Zrobiłabym wszystko, by dostać drugą szansę. Na chwilę zamknęłam oczy. Podobno jeśli kłamstwo powtórzy się sto razy, to stanie się ono prawdą. Jestem w domu, jestem w domu, jestem w domu, mówiłam cicho. Gdy wreszcie rozejrzałam się dookoła, zrozumiałam na dobre, że nie żyłam w bajce. Nadal stałam na tym samym chodniku, obok tego samego budynku.
Być może moje marzenie się spełniło. Byłam w domu, tym domu, który sama sobie wybrałam.
- Wszystko w porządku? – zapytała brunetka, spoglądając na mnie. Wyglądałam na otumanioną,  nie do końca świadomą tego, co się ze mną działo.
- W jak najlepszym – odpowiedziałam, godząc się z tym, że czasem to, co pozornie uchodzi za kłamstwo, wcale nim nie jest.
                      Po powrocie do mieszkania zamknęłam się w łazience. Tylko tam mogłam mieć chwilę prywatności. Nerwowo przechadzając się po pomieszczeniu, zerknęłam wreszcie na zaparowane lustro.  Przetarłam delikatnie jego powierzchnię własną ręką.  Ujrzałam swoją twarz. Nastąpiła we mnie diametralna zmiana. Miałam zapadnięte policzki, bladą cerę, rzadkie włosy. Kim się stałam? Wyglądałam jak wrak człowieka, jak duch. Nie poznawałam siebie. Tak naprawdę nie było w tym nic dziwnego.  Ludzie zachowywali się różnie, odpowiednio do sytuacji. Potrafili być zarówno mili, jak i stanowczy. Zmieniali swoje oblicza niczym kameleon. Nie wiedziałam już, czy faktycznie byli kimkolwiek, czy tylko mówiono o nich, że istnieją, żyją. Jednego byłam pewna:  nigdy nie byli sobą, bo nawet nie wiedzieli, kim są.
Opuszkami palców gładziłam moją twarz, wciąż nie wierząc, że przed zwierciadłem stoi ta sama osoba, którą byłam zaledwie miesiąc temu. Chciałam, by ktoś mnie uszczypnął. Zniknął uśmiech, jak i powody do radości. Czy istniała jeszcze szansa, by to zmienić? Z pewnością, jednak musiałam zacząć od teraz.  Byłam zbyt słaba.
                      Prawdziwa wolność. To jej pragnęłam bardziej niż młode kwiaty pragną światła słonecznego. Nie rozumiałam, czym naprawdę jest. Wydawało mi się, że to niezależność, możliwość kierowania własnym życiem jak marionetką. Myliłam się. Dzięki wolności mogłabym skończyć z ciągłymi imprezami, narkotykami i alkoholem  - moimi zniewoleniami. One oplatały mnie niczym ośmiornica, zostawiając rany na rękach i nogach. Chciałam wyrwać się z tego wiru, błędnego koła, znaleźć jakieś wyjście, by nie upaść po raz kolejny. Choć droga była trudna, wierzyłam, że na jej końcu będę mogła odpocząć, zaczerpnąć powietrza, zwanego wolnością.
                      Chwyciłam lustro obiema rękami.  Z całych sił pociągnęłam je najpierw lekko w górę, później do siebie. Nareszcie mogłam nim manipulować. Uśmiechnęłam się tajemniczo, odkładając zwierciadło na podłogę tylko na krótką chwilę. Pobiegłam do pokoju. Wyjęłam z szuflady kolorowy marker.
                      - Co ty robisz? – Usłyszałam głos Evy.
                      Nie odpowiedziałam jednak. Wróciłam do łazienki, kładąc sobie duży kawałek szkła na kolanach.  Zaczęłam powolnymi ruchami zamazywać jego przestrzeń. Nie miałam zamiaru dłużej oglądać siebie.  Nie chciałam wierzyć w ewidentną prawdę.  Ukrywałam coś, co było niemożliwym do ukrycia.  Mogłam przestać oglądać swoją twarz, lecz to nie sprawiłoby, że zniknęłabym na zawsze. Zmuszałam się do bycia nieszczęśliwą.
                      Kolor wypełniał każdą widoczną szczelinę. Począwszy od góry, aż do samego dołu. Dzięki temu mogłam odejść w zapomnienie, rozpłynąć się w powietrzu.
                      Proszę, nigdy więcej.
                      Zacisnęłam dłoń w pięści. Gdy czarna smuga zakryła prawie całą powierzchnię zwierciadła,  ja zdążyłam stoczyć ze sobą zaciętą walkę.  Musiałam pogodzić się z rzeczywistością. Nie mogłam żyć w inny sposób.  Pierwszym i ostatnim rozwiązaniem było poznanie prawdy – jedynej prawdy – nie tej, którą narzucałam sobie przez wszystkie lata swojego życia, lecz tej stałej, niezmiennej.
                      Zniszczyłam swoją pracę. Jednym ruchem ręki starłam plamę zakrywającą moją twarz odbitą w zwierciadle. Koniec kłamstw. Koniec niedomówień. Koniec z ukrywaniem prawdy. Koniec ze stwarzaniem sztucznych problemów. Koniec z udawanym życiem. Po prostu koniec.