wtorek, 11 września 2012

VI Rozdział

"Mówi się, że miłość jest śle­pa. Wie­rzcie mi, to zu­pełne kłam­stwo – nie ma nicze­go bar­dziej widzące­go niż praw­dzi­wa miłość. Nicze­go. Jest ona czymś naj­wy­raźniej widzącym pod słońcem. Poświęce­nie jest śle­pe, przy­wiąza­nie jest śle­pe, pożąda­nie jest śle­pe – ale nie praw­dzi­wa miłość. Nie po­pełnij błędu i nie na­zywaj tych uczuć miłością. "

Anthony de Mello

***

***
Rozdział VI

Drogi Pamiętniku!
                      Wyobraź sobie świat, na którym mieszka tylko jedna osoba.   Nie możesz się do nikogo odezwać, istniejesz sam na sam z własnymi słabościami, wadami, nie popełniasz żadnych błędów. Ile jesteś w stanie wytrzymać? Wkrótce zwariujesz.  Pragniesz zobaczyć czyjąś twarz, nieważne, czy przyjaźnie, czy raczej wrogo nastawioną wobec Ciebie. Cisza Cię wykańcza. Krzyczysz, choć po chwili Twój głos ustaje. Znów słyszysz własne myśli. Nadzieja stopniowo odchodzi. Znika jak płomień wypalonej świecy. A Ty wciąż żyjesz, w zasadzie tylko egzystujesz.
                      Uwierz mi jednak, że osobisty świat wcale nie jest potrzebny, by się tak poczuć. Czasem rozmawiając z niektórym osobami, mam wrażenie, że mówię w zupełnie innym języku. Powtarzam wyuczone emocje, których nikt nie pojmuje, jakbym pochodziła z zupełnie obcego kraju. Na szczęście jest ktoś, z kim znalazłam wspólny język.
                      Nadeszły święta Bożego Narodzenia. Nigdy nie spędzałam ich w rodzinnym gronie. Nie było choinki, wspólnej kolacji i wręczania sobie prezentów. W gruncie rzeczy nie brakowało mi tych wszystkich rarytasów. Były jak towar z najwyższej półki. Pogodziłam się z tą myślą. Przecież nie można tęsknić za czymś, czego nigdy się nie zaznało. 
                      Tym razem Joey zaprosił mnie do siebie. Powiedział jeszcze, że odwiedzi go najbliższa rodzina. Nie miałam pojęcia, jak powinnam nastawić się na tę wizytę. On był wyjątkowy, inny niż reszta mężczyzn, których poznałam. Miał zupełnie inne priorytety, poglądy na świat. Nie przepadał za upijaniem się w trupa, narkotykami i dzikimi imprezami. Zapewne dlatego czasem czułam się obco w jego towarzystwie. Wiedziałam jednak,  że znajomość z nim nie jest kolejnym błędem.
                      Rodzice Joeya byli miłymi staruszkami po sześćdziesiątce. Traktowali mnie tak, jakbym była małym dzieckiem, troszcząc się o najmniejszy szczegół. Pytali: „Jesteś głodna?” lub „Nie jest Ci zimno?”. Czułam się ważna. Nie interesowało ich to, kim jestem. Byłam dla nich po prostu przyjaciółką Joeya. Jego mama przez całe popołudnie krzątała się w kuchni, przygotowując różne potrawy. Starałam się jej pomóc, lecz gotowanie nie było moją mocną stroną, w odróżnieniu od bruneta czującego się w tym zakątku domu jak ryba w wodzie. Później dołączyła do nas jego starsza siostra, Cindy. Zjedliśmy wspólną kolację. Cały czas wyczuwałam charakterystyczną, ciepłą atmosferę. Nie liczyło się to, że na dworze spadł śnieg. Miałam wrażenie, że nawet gdybym wyszła na zewnątrz w bluzce na ramiączkach i krótkiej spódniczce, nie odczuwałabym zimna.
                      Śmialiśmy się, opowiadając sobie różne historie. Rodzice Joeya wspominali swoje dzieciństwo, Cindy mówiła, jak ze zniecierpliwieniem czekała na otwarcie prezentów. To wszystko było dla mnie tak idealne, że zaczynałam wątpić w autentyczność tamtej sytuacji. Słuchałam jak zahipnotyzowana. Śniłam na jawie. Nikt nie pytał o nic. Wszyscy doskonale wiedzieli, że jestem wariatką. Dzięki mojemu szaleństwu czułam się bezpiecznie, chyba po raz pierwszy w życiu. Nie zmienia to jednak faktu, że narkotyków nienawidziłam ze wzmożoną siłą. Sama także nie zaczęłam ani jednej konwersacji. Milczałam. Bałam się, że, wypowiadając choć słowo, zdradzę wszystkie swoje tajemnice. Nie byłam jeszcze gotowa, by ukazać swoje prawdziwe oblicze. Jakby moja twarzy została pokryta milionem blizn.
                Jednocześnie brzydziłam się kłamstwem, dlatego, ignorując wszelkie zasady kultury, odeszłam od stołu. Musiałam ochłonąć. W końcu nie tylko widok cierpienia jest trudny do przyjęcia. Czasem trudno uwierzyć nawet w szczęście.
                      Był już wieczór. Podeszłam do okna, by przyjrzeć się obrazom malującym się na zewnątrz. Dom Joeya Fieldesa mieścił się w wyjątkowo spokojnej okolicy. Nie dostrzegłam ani jednej żywej duszy. Wszyscy pochowali się w swoich mieszkaniach, żyjąc rzeczywistością, która była dla mnie jak słodki, zimowy sen. Westchnęłam, gdy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Odruchowo odwróciłam się w ich stronę. Brunet przytulił mnie do siebie. On wiedział o mnie prawie wszystko. Później podarował mi pudełko opakowane w kolorowy papier. Stwierdził, że z pewnością nie zajrzałabym pod choinkę, dlatego postanowił dać mi to osobiście. Posłusznie rozpakowałam prezent. W środku znalazłam niewielkich rozmiarów książeczkę, która miała mi pomóc w wybraniu imienia dla dziecka. Chwyciłam ją drżącymi rękoma, lecz ta spadła na podłogę. Joey ją podniósł. Przeczytałam informację ze strony, która otworzyła się podczas upadku. Łaska. Grace. Nowe życie, a w zasadzie dwa nowe życia.  
                      Zawiesiłam mu ręce na szyi, dziękując za prezent. Dziękując za to, że nie potraktował mnie jak zwykłej ćpunki, za wszelką cenę próbował ujrzeć we mnie człowieka, choć nawet ja przestałam wierzyć, że nim jestem. Popatrzył na mnie swoimi dużymi, niebieskimi oczyma. Nasze usta zbliżyły się do siebie. Zaczęliśmy się całować.
                      Wiem, że ta miłość jest zupełnie inna. Liczą się w niej przede wszystkim uczucia. Przetrwa więcej niż jedną noc. Bo fundament, na którym jest zbudowana, ma kluczowe znaczenie. To poczucie bezpieczeństwa. Gdy spoczywam w ramionach Joeya, mam wrażenie, że cały świat przestaje istnieć. Jest zupełnie inaczej niż w przypadku większości mężczyzn, z którymi byłam – razem, lecz jako osobne części.
                      Położyłam się na podłodze obok niego, ściskając jego dłoń. „Śpij, ja będę przy tobie, zawsze” powiedział. Ja wówczas zamknęłam oczy.
                      Bella
25.12.1993r.
                     

                      Uciekłam z miejsca zdarzenia jak  tchórz. Policja prawdopodobnie już przyjechała. Jej siedziba mieściła się zaledwie dwie przecznice dalej. Harley nie zdążył uciec zbyt daleko. Wiedziałam, że nas nie wyda. Nie zrobiłby tego. Przeszedł wystarczająco wiele, by zrozumieć, że solidarność wobec przyjaciół  należy stawiać na pierwszym miejscu.
                      Wyobrażałam sobie, jak zakuwają go w kajdanki, popychają na siedzenie radiowozu, jak gdyby nic nie znaczył.
                      Pędziłam, pragnąc zapomnieć o całym zdarzeniu. Chciałam dostać drugą szansę, cofnąć czas, by już drugi raz nie popełniać tego samego błędu. A jednak, stało się. Gdyby nie moje niefortunne wyjście poza teren sklepu wszystko skończyłoby się zupełnie inaczej. Dostałam solidną nauczkę, ale czy na pewno najgorszą z możliwych? Powinnam była teraz gnieść się w policyjnym samochodzie, błagając o najlżejszy wyrok.
                      Wszystko, co zakazane jest cudowne, dopóki na jaw nie wyjdzie cała prawda. Zupełnie jak zrzucenie z oczu różowych okularów.
                      Dotarłam do parku. Oparłam dłonie o jedno z potężnych drzew. Jego gruby konar podtrzymywał  gałęzie. Zapewne wzrastał cierpliwie przez wiele lat. Nie szukał drogi na skróty, nie miał innego wyboru. W gruncie rzeczy było mu o wiele łatwiej  niż ludziom.  My dostaliśmy wolną wolę, możliwość dokonywania wyborów. To niesamowity dar, choć czasem nie zdajemy sobie sprawy, jak wielkim jest obowiązkiem.
                      Nagle popchnęła mnie czyjaś silna ręka. Upadłam na ziemię.
                      - Co ty sobie wyobrażałaś?! – Usłyszałam głos. Z trudem się podniosłam, odwracając głowę w kierunku mojego napastnika. Zobaczyłam twarz Evy. – Jesteś idiotką czy tylko udajesz?! Mówiłam Ci, że masz zagadywać kasjera, a nie prowadzić jakieś durne wycieczki po Brooklynie – kipiała ze złości, jednak mówiła dość cicho, by przypadkiem po chwili obok niej nie znalazła się grupka wścibskich gapiów.
                      Nie próbowałam się bronić. Tylko patrzyłam, czułam, jak jej słowa uderzają mnie niczym miliony bezlitosnych ciosów. W końcu dziewczyna uniosła nade mną pięść. Zadrżałam, pragnąc zamknąć oczy, wierzyć, że nagle znalazłam się w zupełnie innym, bezpiecznym świecie, że już nic mi nie grozi. Bałam się olbrzymiej odpowiedzialności za swoje błędy, choć ta była koniecznością.
                      Brunetka zastygła w bezruchu, jakby ktoś zatrzymał film, a ja dostałam szansę ucieczki, z której nie skorzystałam.  Eva po chwili ciszy wybuchnęła bezgłośnym płaczem, padając na ziemię obok mnie. Szlochała. Jej świat się zawalił. Przecież poniekąd sama przyczyniłam się do jego rozpadu.
                      Ani drgnęłam. Nie wiedziałam, jak jej pomóc. Kobieta jednak szybko przytuliła się do mnie, szukając pocieszenia.
                      - Pójdzie siedzieć – wyjąkała. – Już raz dostał wyrok w zawieszeniu, teraz mu nie odpuszczą !
                      Cena, jaką płaciliśmy za naszą nieodpowiedzialność była bardzo wysoka. Szkoda, że poznałam ją dopiero wtedy, gdy było już za późno, by cokolwiek zmienić.
                Podniosłam się z ziemi, podając rękę dziewczynie.
                - Może nie będzie tak źle, trzeba być dobrej myśli – wyszeptałam, starając się wierzyć we własne słowa, co było porównywalne z niemożliwym. Gdyby wypuścili Harleya, ja również wyszłabym z tej opresji bez szwanku. Wyrzuty sumienia nie dręczyłyby mnie aż tak silnie, budząc w środku nocy. 
                Wystarczyło tylko spojrzeć na małe, niesforne dziecko nieświadome tego, jak bardzo może zranić najbliższą osobę. Mówi swojemu rodzicowi: „Nienawidzę cię”, tylko dlatego że nie pozwolił mu zjeść kolejnej paczki cukierków. Rozumie swój błąd, dopiero spoglądając na smutną twarz mamy lub taty, przeszytą mieczem cierpienia.
Najbardziej ranią ci, na których zależy nam najmocniej.
                Dziewczyna po krótkiej namowie wstała, ocierając łzy z czerwonych i napuchniętych oczu.
                -Możemy go odwiedzić –stwierdziła wreszcie. Przytuliła mnie po raz kolejny. Drżała ze strachu.
                - Najpierw ochłoń – starałam się ją uspokoić. Nigdy nie widziałam jej w takim stanie. Zawsze na jej twarzy widniał bezgraniczny uśmiech. A jeśli to była tylko kolejna maska? Kłamstwo? Tak łatwo dawałam się nabrać. Wydawało mi się, że zdołałam uciec od fałszu, choć w rzeczywistości wpakowałam się w jeszcze gorsze bagno. Świat stawiał przede mną przeszkody, których nie byłam w stanie przekroczyć. Przemalowywał mrok na miliony różnorakich kolorów, przez co szybko biegłam w ich kierunku.
                Po dwugodzinnym spacerze Eva doszła do siebie. Obie ruszyłyśmy w kierunku gmachu policji. Jak zwykle o tej porze roku było potwornie gorąco. Wlepiłam wzrok w podłogę błagając w duchu, by brunetka nie wypowiedziała ani słowa.  Ogarnęła mnie bezradność.
                Po dłuższej wędrówce dotarłyśmy na miejsce. Zanim zobaczyłyśmy się z Harleyem, musiałyśmy przejść przez szereg niezbędnych procedur. Eva, w odróżnieniu ode mnie, wiedziała, co robić. Wreszcie ujrzałam twarz blondyna. Wyłonił się zza stalowych drzwi. Był skuty kajdanami. Szedł pochylony, nawet nie raczył spojrzeć w stronę swojej dziewczyny. Wiedziałam, że tajemnica dotycząca kradzieży ciąży na nim niczym ogromny kamień. Po chwili przystanął. Brunetka rzuciła mu się w ramiona. On przyjął ją zupełnie bez emocji. Cały czas obserwował ich policjant, starając się usłyszeć nawet najcichsze słowo.
                -Martwię się o ciebie – powiedziała Eva, unosząc wzrok. Mimo wszystko była szczęśliwa, że mogła go zobaczyć. Tylko jego twarz sprawiała, że zaczynała się uśmiechać. Nawet kilka godzin bez chłopaka było dla niej katorgą.
                - Niepotrzebnie. Zgniję tutaj – odepchnął ją na odległość ramienia.
                - Nie mów tak! – przerwała mu.
                Widać było, że Harley się zdenerwował. Wypuścił powietrze przez nos i  zacisnął pięść, zupełnie tak, jakby powstrzymywał się przed uderzeniem kogoś.
                - Przestań zadręczać mnie swoimi optymistycznymi gadkami – rzekł zdecydowanie, patrząc na nią jak na głupca. - Ciągle słyszę tylko: „Wszystko będzie dobrze, jakoś się ułoży”. Mam tego dość! – przedrzeźniał ją. – Nie, nie będzie dobrze. Nie licz na to. Nic nigdy nie było dobrze. To była fikcja, rozumiesz? Nie kochałem cię. Przykro mi, że się zawiodłaś. Postaraj się przyjąć do wiadomości to, że nikt tutaj nie chce być samotny. Pragnąłem mieć tylko jakąś towarzyszkę, nic  więcej. Akurat trafiło na ciebie. Ubzdurałaś sobie, że jesteś moją dziewczyną, planowałaś ze mną swoją nieistniejącą przyszłość… – mówił, a na twarzy brunetki pojawiały się drobne, błyszczące krople. Skutecznie je ukrywała.
Miała uczucia. Miliony niewypowiedzianych słów cierpienia, a gdy nadarzyła się okazja, by wszystko przedstawić światu, zamilkła. Policjant patrzył na tę scenę jak na zwykłe, ckliwe przedstawienie, śmiejąc się pod nosem. Harley doprowadził Evę do rozpaczy. Kiedy skończył, kobieta nie była w stanie się odezwać. Otworzyła usta, lecz wydobył się z nich tylko cichy jęk.
                „Nie kochałem cię”.
                Harley wyżył się na niej jak na śmieciu, potraktował jak zabawkę. A ona była równie naiwna jak ja.  Z trudem łapała oddech.
                - Aha – odrzekła wreszcie, zmęczona powstrzymywaniem się przed wybuchem płaczu. Odeszła niepokonana przez jego gniew, agresję, nie dając mu satysfakcji. Choć blondyn wiedział, jak bardzo cierpi, ona zachowała pokerową twarz.
                Przeszłyśmy przez duże, przeszklone drzwi. Moim oczom ukazały się wysokie wieżowce, otaczające nas ze wszystkich stron.  Uniosłam głowę wysoko, próbując ogarnąć wzrokiem otwartą przestrzeń, podczas gdy moja towarzyszka ukryła twarz w dłoniach. Delikatnie dotknęłam jej ramienia w geście zrozumienia.
                - Zostaw mnie! – wrzasnęła nagle.
                - Jesteś teraz zdenerwowana. Czyjaś obecność ci pomoże…
                - Ty nadal niczego nie rozumiesz, prawda? Nie wiesz, dlaczego pozwoliłam ci na wpakowanie się w to bagno. Bo tylko w ten sposób mogłam okłamywać siebie, wierzyć w to, że nie robię nic złego. Ale to nie jest życie. Uciekaj stąd jak najdalej, póki jeszcze jesteś w stanie, Gracie. Dla mnie jest już za późno. Ja już nie umiem żyć. To tylko trwanie od imprezy do imprezy, od jednego zastrzyku do drugiego. Nie przeżyję dnia bez dragów  czy wódki. Harley ma rację.
                -Przestań wygadywać głupoty. Jesteś silna, możesz wygrać z nałogiem – mówiłam, starając się ją pocieszyć. I wtedy dotarło do mnie, że Eva była jak moja mama. Tak samo cierpiąca, a jednak wystarczająco wytrwała. Bella Forest wydała mnie na świat  i jedyne, co powinnam była dla niej zrobić, to okazać wdzięczność i szacunek. Tymczasem ja nie umiałam się na to zdobyć. Nigdy nie starałam się jej zrozumieć. Czasem była dla mnie zwykłą ćpunką, która zniszczyła mi życie przez swoje wybory.
                - Nigdzie nie ucieknę, Eva – zawyrokowałam. – Przyjaciół się nie zostawia.
                - Oszalałaś? Nie jestem twoją przyjaciółką. Przyjaciele nie krzywdzą się nawzajem – odpowiedziała.  
                - Właśnie.
                - Mam ochotę się upić – ruszyła szybko przed siebie, zbiegła po schodach, cudem się nie przewracając. Nie mogłam jej pozwolić na to, by stoczyła się jeszcze niżej.
                - Teraz nie uciekniesz przed tym bólem. On będzie trwał, choć z czasem stanie się coraz mniej uciążliwy. Później pozostanie po nim już tylko wspomnienie, pamiątka na znak, że kiedyś cierpiałaś – krzyknęłam za nią.
                Brunetka odwróciła się w moim kierunku.

                - Ból związany z byciem oszukanym – powiedziałam cicho, jakby do siebie. Wiedziałam o tym więcej, niż ktokolwiek inny, wciąż się ucząc.