wtorek, 2 października 2012

VII Rozdział


"Są ludzie, którzy wolą raczej nic nie uk­ry­wać niż mu­sieć kłamać; ludzie którzy wolą raczej kłamać, niż nie mieć nic do uk­ry­cia. I ludzie, którzy lu­bią i kłam­stwo i tajemnice."
Albert Camus

***

***
Drogi Pamiętniku!
                Czuję, że spadam. Jest wysoko, nawet bardzo. Powietrze napiera na mnie z każdej strony, mimo to nie potrafię się zatrzymać. Nie mogę latać. W pewnym momencie zauważam twarde podłoże, najprawdopodobniej beton. Perspektywa śmierci jest przerażająca. Zamykam oczy. Boję się bólu. Proszę, by ten koszmar skończył się jak najszybciej. Mam wrażenie, że zbliżam się do ziemi. Nie panuję nad swoim ciałem. To koniec, mój koniec.
                Czyjeś ręce mnie łapią. Są jak spełnienie marzeń. To jedyny skuteczny ratunek. Dyszę zdenerwowana, nie mogąc zrozumieć tego, co stało się dosłownie przed chwilą. Obiecuję jednak, że już nigdy nie będę próbowała skoczyć. Budzę się ze snu zlana zimnym potem. O dziwo nie uważam go za koszmar.
                Dosłownie kilka dni temu byłam na badaniu USG. W poczekalni siedziałam jak na szpilkach. Przecież coś mogło pójść nie tak. Nie darowałabym sobie, gdyby przyczyną wszelkich komplikacji były narkotki. Wiedziałam dobrze, że zniszczyłam swoje życie, jednak zabranie go innym było ostrą przesadą. Tak więc czekałam. Czekałam na najprawdziwszy cud. Obok mnie siedział Joey, poniekąd odgrywając rolę ojca. Powtarzał, że wszystko będzie dobrze, a ja mimo to  nie potrafiłam mu wierzyć. Widziałam strach w jego oczach.
                W korytarzu znajdowało się także kilka innych kobiet również czekających na narodzenie dziecka. Każda z nich miała podobny wyraz twarzy. Były szczęśliwe, lecz nie wiedziały, czy będą w stanie przekazać swoją radość drugiemu człowiekowi, który miał wkrótce przyjść na świat.
                Po jakimś czasie zawołała nas lekarka. Jeszcze mocniej ścisnęłam dłoń mężczyzny. Bałam się, że w przeciwnym wypadku brunet ucieknie, a ja znów będę jedynym żołnierzem stworzonym do walki z własnymi słabościami, którą z pewnością przegram. 
Gdy weszliśmy do środka, przywitała nas miła kobieta w średnim wieku. Oboje usiedliśmy na plastikowych krzesłach. Lekarka w międzyczasie zdążyła przejrzeć moją kartotekę. Spojrzała na mnie swoimi niebieskimi oczyma. Miałam wrażenie, że obawia się tej rozmowy.  Zaczęła mnie wypytywać o mój stan zdrowia, ostatnią wizytę w szpitalu. Jej słowa zasypały mnie niczym sterta gruzu. Kobieta rozgrzebywała rany, które chciałam zakopać pod ziemię. Tak naprawdę, mimo wszelkich starań, mogłam jedynie oszukiwać samą siebie. Te błędy istniały, wbrew moim chorym wyobrażeniom o idealnym świecie.
Starałam się kłamać, na próżno. Tak trudno było mi przyznać się do winy. Mogłam mówić, że tylko od czasu do czasu zdarza mi się wciągać kokainę, jednak bolesna prawda zdążyła już ujrzeć światło dzienne. Gdybym była w stanie się powstrzymać, z pewnością nie narażałabym życia własnego dziecka dla  przyjemności.
                Kiedy przyszła pora na badanie, byłam jeszcze bardziej zdenerwowana.            Niewiedza na temat niektórych rzeczy jest z pewnością łatwiejsza od poznania prawdy, jednak ja musiałam mieć oczy szeroko otwarte.
                Położyłam się na kozetce, po czym lekarka posmarowała mój brzuch jakąś mazią i zaczęła gładzić po nim  specjalną głowicą. Po chwili na monitorze  pojawił się obraz. Spojrzałam na twarz kobiety. Zaczęła się uśmiechać. Powiedziała, że to zdrowa i prawidłowo rozwijająca się dziewczynka. Czułam, że jej słowa są spełnieniem moich najskrytszych marzeń. Spojrzałam na czarno-biały obraz malujący się na ekranie i wprost nie potrafiłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Miała rączki, nóżki, serduszko bijące równo jak wskazówki zegara. Moja córeczka z krwi i kości. Zaczęłam płakać ze szczęścia, śmiejąc się na zmianę. Ten przełomowy moment sprawił, że uwierzyłam w cuda -niegdyś tak odległe wydarzenia, teraz – rzeczywistość.  Nie musiałam już używać wyobraźni. Stała się ona tylko zbędnym dodatkiem do mojej egzystencji. Dawniej była jej  przeważającą częścią. Wiedziałam, że żyję naprawdę. Popatrzyłam na Joeya, równie zachwyconego widokiem Gracie. Wyznałam, że go kocham, że kocham ich oboje i po raz pierwszy w życiu nie kłamałam.
Bella,
20.01.1994r.
                Ona wiedziała, że jej życie już nigdy nie będzie takie samo. Każdy szczegół postrzegany w pewien określony sposób zmieni się nie do poznania. Oczy, jak krzywe zwierciadła, zniekształcą rzeczywistość – zbiór obrazów niezrozumianych nawet przez najbardziej genialne umysły. Przecież nie można być w pełni obiektywnym.  Wydarzenia wplecione w naszą egzystencję kształtują się na punkt widzenia człowieka. Formują nasze zwierciadła, które stają się nieodłącznym elementem życia jak tlen czy serce. Gdy pękają, powstają na nowo, lecz zawsze w innej postaci.
                Wróciłyśmy do domu. Eva rozglądała się dookoła, gładziła ręką różne przedmioty, jakby wiedziała, że pozostał na nich odcisk jego dłoni. Tłamsiła w sobie emocje, trzymając je na wodzy jak psa.  Po chwili położyła się na łóżku, odwracając głowę w kierunku ściany. Trzęsła się z nerwów, płacząc najciszej jak tylko mogła, udając, że nikt inny jej  nie słyszy.
Zdawało mi się, że nic nie jest w stanie mnie pokonać, sprawić, bym się poddała. Mogłam przenosić góry, podczas gdy wobec czyjegoś smutku stawałam się bezradna.
Po jakimś czasie brunetka przestała szlochać.
- Grace, musimy pójść do miasta, by poprosić ludzi o trochę pieniędzy – oznajmiła.
- Chcesz… żebrać? – to słowo z trudem przeszło mi przez gardło. Mogłam przecież… zadzwonić do taty. Poprosić, by pożyczył mi kilkanaście dolarów. Zabrakło mi odwagi. Byłabym marnotrawną córką. Zbłądziłam, lecz za wszelką cenę starałam się udawać, że wszystko jest w porządku. On mi zaufał. Nie mogłam go zawieźć. Nie mogłam mu pokazać, że wciąż jestem małym, nieporadnym dzieckiem.
Eva kiwnęła głową.
Najwyraźniej nie miałyśmy innego wyjścia. Musiałyśmy zniżyć się do poziomu pijaków, którzy wylądowali na ulicy przez swoją nieodpowiedzialność… choć w gruncie rzeczy byłyśmy takie same.
Zajrzałam do swojej walizki. Wśród różnorakich bluzek i spodni, dogrzebałam się wreszcie do mojego kostiumu. Wkładałam go zawsze, gdy tańczyłam. Nie miałam pojęcia, dlaczego zabrałam ze sobą ten skrawek materiału. Może podświadomie nadal pragnęłam pamiętać o swoim dawnym życiu. Beżowa, obcisła tkanina pozwalała mi jeszcze lepiej czuć się na scenie. Tym razem miałam występować na zwykłym chodniku, bez większego przygotowania i pod żadnym warunkiem nie byłam już gwiazdą programu.
Włożyłam na siebie strój. Przejrzałam się dokładnie w lustrze. Już dawno przestałam być tancerką spełniającą swoje marzenia. Spróbowałam wykonać jeden ze skoków, lecz w  pomieszczeniu o miniaturowych rozmiarach ledwo mogłam ruszyć się z miejsca. Wyszłam więc do salonu, gdzie czekała na mnie Eva. Gdy tylko wyłoniłam się zza drzwi, brunetka wybuchnęła głośnym śmiechem. Przynajmniej choć na chwilę sprawiłam, że zapomniała o Harleyu.
- Ty naprawdę jesteś baletnicą?! Nie mogę sobie tego wyobrazić – powiedziała szczerze.
- Za chwilę zobaczysz to na własne oczy – skwitowałam jej uwagę smutnym uśmiechem.
Wyszłyśmy na zewnątrz. Skierowałyśmy się w stronę najbliższego przystanku autobusowego. Nie musiałyśmy długo czekać. Pojazd szybko  ustawił się tuż przed naszym nosem. Nie miałyśmy pieniędzy na bilety, dlatego modliłyśmy się, by przypadkiem ktoś nas nie skontrolował. Wysiadłyśmy po kilkunastu minutach w centrum Nowego Jorku. Tylko tam ludzie mnożyli się jak mrówki w mrowisku. Westchnęłam głęboko, gdy Eva wskazała palcem najkorzystniejsze miejsce dla mojego występu. Być może mogły  zobaczyć mnie tam setki ludzi, lecz ja nie chciałam takiej sławy. Oni  oglądaliby mnie z czystej ciekawości  lub tylko dlatego że przechodzili obok w drodze na zakupy.  Musiałam poniżyć się przed resztą świata jak najgorszy śmieć. Zasłużyłam na to, dlatego posłusznie ustawiłam się w odpowiednim miejscu. Brunetka wyjęła z torby odtwarzacz płyt, nastawiając go na cały regulator, po czym nacisnęła przycisk. Muzyka buchnęła z głośników jak fajerwerki, ogłuszając przechodniów, którzy z oburzeniem wymalowanym na twarzy odwrócili się w moją stronę. Wiedziałam, że w tamtym momencie powinnam zacząć tańczyć. Ja jednak, w totalnym osłupieniu, wlepiłam w nich swoje przerażone spojrzenie, jakby błagając, by dali mi kilka dolarów, a potem zamknęli oczy. Eva przeklęła pod nosem, prosząc, bym wreszcie ruszyła się z miejsca. Tym samym sposobem wybudziła mnie ze świata myśli.
Odważnie stawiałam kroki, jeden za drugim, jednak przestałam już płynąć, dryfować w powietrzu. Czułam się raczej tak, jakbym znalazła się kilka metrów pod ziemią. Każdy ruch sprawiał mi ogromny ból. Byłam słaba. Musiałam przedzierać się przez niewidzialną warstwę, blokującą  moje kroki. Obok mnie ustawił się gitarzysta, grając jakąś znaną melodię. Zaczynałam gubić rytm. Miałam wrażenie, że ludzie czekali na moje potknięcie.  Chyba nie zdążyli zauważyć, że poległam już bardzo dawno. Błagałam w myślach, by utwór, do którego tańczyłam, dobiegł końca.
Nagle zapragnęłam skoczyć. Ustawiłam się w odpowiedniej pozycji, tak, jak to zwykle robiłam. Uniosłam się nieznacznie. Gdy dotykałam ziemi, moja noga odmówiła mi posłuszeństwa. Upadłam na ziemię. Usłyszałam kpiący śmiech. Byłam dla nich niczym. Kolejną atrakcją. Aktorem za srebrnym ekranem, który nie mógł usłyszeć ich niemiłych uwag. Ja jednak widziałam i słyszałam wszystko, z należytą dokładnością. Wytykali mnie palcami, wrzeszcząc: „Patrz na tę ofiarę!”. Dla nich nie miałam uczuć.  Nawet małe dzieci były na tyle odważne, by wybuchnąć śmiechem. Patrzyłam na to całe widowisko przyprawiające mnie o zawroty głowy.  Błądziłam wzrokiem po twarzach ludzi, szukając bezpiecznej przystani, pomocnej dłoni.  Być może znów miałam ją blisko, tuż przed nosem. Nie mogłam jej dostrzec. Byłam zła, zdenerwowana, co potęgował jeszcze przerażający chichot gapiów. Pragnęłam ich błagać, by przestali. Ranili mnie jak żelazne kolce przyczepione do mojej skóry. Wszystko działo się szybko. Zbyt szybko, bym potrafiła cokolwiek zrozumieć. W mojej głowie roiło się od niedokończonych pytań. Dlaczego? DLACZEGO NIE MACIE SERC?! Nawet nie zdążyłam zauważyć, gdy po mojej twarzy spływały drobne błyszczące krople łez. Rzekomo oczyszczające. Wtedy – hańbiące. Starałam się pamiętać o ciągłych oddychaniu. Mimo to wciąż czułam, że jestem martwa.
                Z moich ust wydobył się ostry, chrapliwy ryk, rozdzierający gardło. Ludzie stanęli jak wryci, patrząc na mnie w milczeniu. Niektórzy nawet rzucili kilka dolarów. I po raz pierwszy poczułam, jak bardzo można nienawidzić litości.  
                - Weźcie to sobie! – krzyknęłam do nich, machając im przed oczyma kapeluszem z banknotami w środku. W tym samym momencie Eva złapała mnie za ramiona.
                - Opanuj się, Gracie – szepnęła brunetka, nie pozwalając mi się poruszyć.  – Jeszcze pogarszasz całą sytuację.
                Jednak ja nie miałam najmniejszego zamiaru jej słuchać.  Emanowałam agresją.
                Naprzeciwko mnie stanął pewien mężczyzna. Nie widziałam go wcześniej. Zareagował jednak zupełnie inaczej niż reszta ludzi. Wciąż śmiał się kpiąco. Patrzył mi w oczy tak, jakbym była skończoną idiotką.
                - Co jest, mała? Boli cię nóżka? – zapytał z wyczuwalną ironią w głosie, czym zdenerwował mnie do granic możliwości. Zacisnęłam dłonie w pięści, próbując się na niego rzucić. Brunet jednak odsunął się momentalnie. Upadłam na ziemię.
                - Oj, przepraszam! – Machnął na mnie ręką,  po czym się oddalił. Ciągle kręcił głową z niedowierzaniem.
                Dyszałam, wściekła. Eva podniosła mnie z ziemi. Przytuliła jak prawdziwa przyjaciółka. Mogłam wypłakać się jej w rękaw.  I w jednym momencie zapragnęłam z powrotem znaleźć się  w miejscu, gdzie oznajmiłam tacie, że wyjeżdżam. Chciałam odzyskać dawne życie.  Zrobiłabym wszystko, by dostać drugą szansę. Na chwilę zamknęłam oczy. Podobno jeśli kłamstwo powtórzy się sto razy, to stanie się ono prawdą. Jestem w domu, jestem w domu, jestem w domu, mówiłam cicho. Gdy wreszcie rozejrzałam się dookoła, zrozumiałam na dobre, że nie żyłam w bajce. Nadal stałam na tym samym chodniku, obok tego samego budynku.
Być może moje marzenie się spełniło. Byłam w domu, tym domu, który sama sobie wybrałam.
- Wszystko w porządku? – zapytała brunetka, spoglądając na mnie. Wyglądałam na otumanioną,  nie do końca świadomą tego, co się ze mną działo.
- W jak najlepszym – odpowiedziałam, godząc się z tym, że czasem to, co pozornie uchodzi za kłamstwo, wcale nim nie jest.
                      Po powrocie do mieszkania zamknęłam się w łazience. Tylko tam mogłam mieć chwilę prywatności. Nerwowo przechadzając się po pomieszczeniu, zerknęłam wreszcie na zaparowane lustro.  Przetarłam delikatnie jego powierzchnię własną ręką.  Ujrzałam swoją twarz. Nastąpiła we mnie diametralna zmiana. Miałam zapadnięte policzki, bladą cerę, rzadkie włosy. Kim się stałam? Wyglądałam jak wrak człowieka, jak duch. Nie poznawałam siebie. Tak naprawdę nie było w tym nic dziwnego.  Ludzie zachowywali się różnie, odpowiednio do sytuacji. Potrafili być zarówno mili, jak i stanowczy. Zmieniali swoje oblicza niczym kameleon. Nie wiedziałam już, czy faktycznie byli kimkolwiek, czy tylko mówiono o nich, że istnieją, żyją. Jednego byłam pewna:  nigdy nie byli sobą, bo nawet nie wiedzieli, kim są.
Opuszkami palców gładziłam moją twarz, wciąż nie wierząc, że przed zwierciadłem stoi ta sama osoba, którą byłam zaledwie miesiąc temu. Chciałam, by ktoś mnie uszczypnął. Zniknął uśmiech, jak i powody do radości. Czy istniała jeszcze szansa, by to zmienić? Z pewnością, jednak musiałam zacząć od teraz.  Byłam zbyt słaba.
                      Prawdziwa wolność. To jej pragnęłam bardziej niż młode kwiaty pragną światła słonecznego. Nie rozumiałam, czym naprawdę jest. Wydawało mi się, że to niezależność, możliwość kierowania własnym życiem jak marionetką. Myliłam się. Dzięki wolności mogłabym skończyć z ciągłymi imprezami, narkotykami i alkoholem  - moimi zniewoleniami. One oplatały mnie niczym ośmiornica, zostawiając rany na rękach i nogach. Chciałam wyrwać się z tego wiru, błędnego koła, znaleźć jakieś wyjście, by nie upaść po raz kolejny. Choć droga była trudna, wierzyłam, że na jej końcu będę mogła odpocząć, zaczerpnąć powietrza, zwanego wolnością.
                      Chwyciłam lustro obiema rękami.  Z całych sił pociągnęłam je najpierw lekko w górę, później do siebie. Nareszcie mogłam nim manipulować. Uśmiechnęłam się tajemniczo, odkładając zwierciadło na podłogę tylko na krótką chwilę. Pobiegłam do pokoju. Wyjęłam z szuflady kolorowy marker.
                      - Co ty robisz? – Usłyszałam głos Evy.
                      Nie odpowiedziałam jednak. Wróciłam do łazienki, kładąc sobie duży kawałek szkła na kolanach.  Zaczęłam powolnymi ruchami zamazywać jego przestrzeń. Nie miałam zamiaru dłużej oglądać siebie.  Nie chciałam wierzyć w ewidentną prawdę.  Ukrywałam coś, co było niemożliwym do ukrycia.  Mogłam przestać oglądać swoją twarz, lecz to nie sprawiłoby, że zniknęłabym na zawsze. Zmuszałam się do bycia nieszczęśliwą.
                      Kolor wypełniał każdą widoczną szczelinę. Począwszy od góry, aż do samego dołu. Dzięki temu mogłam odejść w zapomnienie, rozpłynąć się w powietrzu.
                      Proszę, nigdy więcej.
                      Zacisnęłam dłoń w pięści. Gdy czarna smuga zakryła prawie całą powierzchnię zwierciadła,  ja zdążyłam stoczyć ze sobą zaciętą walkę.  Musiałam pogodzić się z rzeczywistością. Nie mogłam żyć w inny sposób.  Pierwszym i ostatnim rozwiązaniem było poznanie prawdy – jedynej prawdy – nie tej, którą narzucałam sobie przez wszystkie lata swojego życia, lecz tej stałej, niezmiennej.
                      Zniszczyłam swoją pracę. Jednym ruchem ręki starłam plamę zakrywającą moją twarz odbitą w zwierciadle. Koniec kłamstw. Koniec niedomówień. Koniec z ukrywaniem prawdy. Koniec ze stwarzaniem sztucznych problemów. Koniec z udawanym życiem. Po prostu koniec.


4 komentarze:

  1. Niestety taka jest przykra prawda. Ludzi nie obchodzi to co czujesz, oni wolą liczyć twoje potknięcia i na ich podstawie cię oceniać. Trzeba być silnym aby przeżyć to życie.
    Ważne też jest to byś wiedział kim jesteś, byś radził sobie z własnymi emocjami i uczuciami. Ważne jest to byś manipulowany przez innych ludzi wiedział co zrobić, jak postąpić, do kogo się zwrócić. Mieć kogoś - to jest bardzo ważne. Bo w pojedynkę daleko się nie zajdzie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedna Grace. Powinna już dawno uciec stamtąd, albo postarać się wyprowadzić Evę na prostą. Nie wiem, może nie dostrzega tego, że jeśli w dalszym ciągu będzie postępować w ten sposób, to zniszczy sobie życie. Owszem, rozumiem to, że nie zostawiła Evy samej, to byłoby podłe, ale... no mimo wszystko powinna coś z tym zrobić.
    Ech. No i do tego Harley, dalej nie wiem, czy naprawdę nie kocha Evy czy też powiedział tak, by ją chronić. Tylko jaką ochronę miałoby jej to dać?

    Pozdrawiam. Wrzucaj szybko coś nowego ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ze wszystkich rozdziałów, które do tej pory się ukazały, ten podobał mi się najbardziej. Jest naprawdę poruszający. To przykre, że jej życie uległo tak drastycznej zmianie, że musiała ośmieszyć się przed tymi ludźmi, że oni po prostu sobie z niej kpili, a oprócz przyjaciółki, nikt nie okazał jej współczucia. Najgorszy był ten facet. Czy jemu naprawdę aż tak ogromną przyjemność sprawił widok cierpiącej Grace? Smutne. Koniec... I co ona teraz zamierza zrobić? Mam nadzieję, że postara się jakoś naprawić swoją obecną sytuację. Mogłaby przecież poszukać jakieś pracy. Nawet jeśli szanse na znalezienie jej są małe, to zawsze warto spróbować.
    Uwielbiam ten rozdział. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niesamowite! Wszystko, co wydostaje się spod twojej ręki wydaje się takie realne, rzeczywiste i pełne emocji, że zwyczajnie zapiera dech w piersiach. Będę chyba pod niekończącym się wrażeniem twojej twórczości. Za każdym razem, gdy moje oczy pokonują drogę każdego kolejnego rozdziału jestem prze kilka sekund oniemiała i nie mam pojęcia, co napisać, ale jak widać i tak w końcu wydostaje się ze mnie potok słów. Cóż zachowanie Grace na ulicy nie należało to miłych, spokojnych i pomagających jej w sytuacji, w której się znalazła. Nie dziwię się Evie, że próbowała powstrzymać jej atak, ale też nie dziwię się reakcji bohaterki. Jedno potknięcie i już takie głosy ze strony "publiczności"? Zdecydowanie dziewczyna nie ma szczęścia, jeśli chodzi o widzów. Zresztą zastanawia mnie, jak sobie poradzi dalej, czy uda jej się z tego wszystkiego wybrnąć i jakie przeszkody jeszcze stoją na drodze jej życia?
    W sumie zupełnie inaczej się sprawa ma jeśli chodzi o jej matkę, która akurat w tym, rozdziale jest przepełniona euforią na wieść o tym, że ma urodzić zdrową dziewczynkę. Przynajmniej jej się jakoś w życiu zaczęło układać. Szkoda tylko, że mam wciąż wrażenie, że do czasu, że kiedyś i jej szczęście znów przeminie. Pozdrawiam:)
    http://some-stories.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń