sobota, 25 sierpnia 2012

V Rozdział

"Żyje­my bo­wiem w epo­ce straszli­wej, ja­kiej dotąd nie znała his­to­ria ludzkości, a tak za­mas­ko­wanej pew­ny­mi ideami, że człowiek dzi­siej­szy nie zna siebie, w kłam­stwie się rodzi, żyje i umiera i nie zna głębi swe­go upadku."
Stanisław Ignacy Witkiewicz

***

***
Rozdział V
Drogi Pamiętniku!
Jacy jesteśmy? Jacy będziemy?
                      Twoje kartki kiedyś będą zżółkniałe, wybrudzone, pozlepiane potem, moimi łzami. Będziesz spokojnie odpoczywać na dnie mojej szuflady. Być może już nikt więcej ponownie nie dotknie tego papieru, który teraz jest dla mnie wybawieniem, jedyną nadzieją, przyjacielem.
                      A ja? Kim będę za kilkanaście lat? Czy nadal będę uznawana za bezwartościową narkomankę? Czy ktoś mnie naprawdę pokocha?
                      Chciałabym mieszkać w swojej własnej bajce. Czasem zdarza mi się marzyć. Wyobrażam sobie wtedy szczęśliwą rodzinę, małą dziewczynkę biegającą dookoła, wołającą mnie z tak wielką czułością w głosie, mnie -matkę, prawdziwie dorosłą i odpowiedzialną, dojrzałą do rzeczywistej wolności i mężczyznę, z którym będę gotowa spędzić resztę życia, w dużym domku z kolorowym ogródkiem.
                      Każdy ma swój czas. Czuje wtedy, że jest najbardziej potrzebny, nie wie, czym jest bezużyteczność. Potrafi się cieszyć wbrew szarości świata, któremu nadaje własne, przyjemne dla oczu kolory. Ale w  końcu nadchodzi moment, gdy zostaje obdarty z wszelkich sił. Znów stara się wspiąć na sam szczyt, jednak wie, że to już nie to samo. Jest ciężarem dla innych, świata, wkrótce również siebie. Przestaje dostrzegać sens życia. To uczucie nazywane jest śmiercią, drogi Pamiętniku. Ona jednak nie oznacza, że nie można odżyć na nowo. Potrzeba do tego nieposkromionej siły, lecz wierzę, że nie ma rzeczy niemożliwych. 
                      Nigdy wcześniej nie myślałam o śmierci w duchowym aspekcie. To, czego nie uznajemy, jest jednak naszym największym wrogiem.  
                      Umarłam, lecz wracam do życia.
                      Cztery dni temu znów odwiedził mnie Joey. Pytał o moje zdrowie, o to, dlaczego znalazłam się w szpitalu. Popatrzyłam na niego z przerażeniem. Czułam, że nie mogę go okłamać. Mam nieznośny talent do ranienia ludzi, którzy są dla mnie ważni. Sama nie wiem, dlaczego to robię. Być może chcę ukarać samą siebie, a przecież samotność jest największą torturą.
                      Tym razem postanowiłam zrobić wyjątek. Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam prawdę.
                      Nie potrzebuję niczyjej litości czy współczucia.  Wiem, że wyznanie drugiemu człowiekowi własnych słabości nie przyniesie mi ulgi. Jedynie kolejna osoba będzie mogła wykorzystać to na moją niekorzyść. Poznałam zbyt wielu ludzi, by móc któremukolwiek zaufać, dlatego przez długi czas tylko Ty, Pamiętniku, byłeś moim jedynym powiernikiem.
                      Skończyła się słodka sielanka.
                      Klucz do mojego serca wręczyłam Joeyowi, w gruncie rzeczy zupełnie nieświadomie. Teraz może zachować go na pamiątkę lub wyrzucić. Pozostało mi jedynie czekać na jego reakcję. Mógł uciec, wybuchnąć śmiechem, przestraszyć się. Zamiast tego nastała dłuższa chwila ciszy. Popatrzył na mnie, po czym ujął moją dłoń i zaczął delikatnie gładzić kciukiem po jej powierzchni. Nie ukrywałam zdziwienia. Po chwili dodał z uśmiechem: „Wiesz, że nie jesteś nieomylna, to już połowa sukcesu”. Zaśmiałam się, a z moich oczu popłynęły łzy. Były jak ożywczy deszcz po suszy trwającej prawie rok. Joey otarł je z moich policzków. Mogłam zacząć oddychać świeżym powietrzem. Miałam wrażenie, że wszystko dookoła budziło się do życia. Wzięłam głęboki oddech, nadal nie mogąc uwierzyć, że fikcja stała się rzeczywistością. Poznałam prawdziwego człowieka. Poznałam człowieka, którego oczy są szeroko otwarte.
                      Dzisiaj wypisują mnie ze szpitala. Nie mam innego wyboru – muszę zamieszkać z Janet.

Bella,
19.12.1993r.
                      Byłam królewną Śnieżką śpiącą w szklanej trumnie. „Żyłam”, niezdolna do podniesienia się. Widziałam ludzi, którzy przewijali się jak mrówki obok mnie, nie spoglądając nawet na moją twarz błagającą o natychmiastowy ratunek. Chciałam zacząć krzyczeć: „Pomocy!”, lecz głos zatrzymywał się w moim gardle.
                      Nie przypuszczałam, że momenty oglądania zniekształconego świata przez szkło staną się moją codziennością.
                      Imprezy odbywały się bardzo często. Na arenę wkrótce wkroczyły również narkotyki. Wydałam na nie większość pieniędzy, które zabrałam ze sobą do Brooklynu, dlatego śmiało można było mnie zaliczyć do grona głodujących. Czekałam, aż jedna porządna dawka używek przestanie działać, a ja zacznę odczuwać jej negatywne skutki, by zażyć kolejną. Przez cały dzień byłam nietrzeźwa. Wydawało mi się, że jeśli skończę z takim życiem, po prostu umrę z bólu. Bałam się.
                      Było południe, gdy obudziłam się po kolejnej nocnej balandze. Przetarłam oczy rękoma, jednak obraz pozostał zamazany. Zobaczyłam Evę szperającą w lodówce.
                      - Chcę spać! – warknęłam sama do siebie, jednocześnie przyciągając uwagę dziewczyny. Ponownie położyłam głowę na podłodze. Stopniowo zaczynałam uważać kuchenną posadzkę za własne łóżko.
                      - Nie widzę przeszkód – odrzekła, udając dyplomatyczny ton, co niezbyt dobrze jej wychodziło. – Chleb się skończył. Nie mamy też cukru, dżemu, wody – krótko mówiąc – nie mamy niczego – skwitowała.
                      - Ja jestem spłukana – powiedziałam bez entuzjazmu, licząc na to, że Eva znajdzie jakieś wyjście z sytuacji. Zawsze to robiła. Była jak iluzjonista. Wyjmowała ze swojego „magicznego” kapelusza „lekarstwo” na wszystko.
                      Kobieta odwróciła się w moją stronę.
                      - Ja też.
                      Znalazłam się w samym środku ciemnego dołu. Widziałam dokładnie jego ściany, gładkie, wręcz wypolerowane, odbijające słońce. Najwyraźniej zbudowane były z jakiegoś metalu. Widziałam grząskie podłoże, podobne do bagna. Musiałam co chwilę przestępować z nogi na nogę, by nie utonąć. Widziałam olbrzymią, żółtą gwiazdę, światłość. W środku było gorąco. Gdy dotykałam ściany, zostawałam poparzona. Nie mogłam spać, by przeżyć, choć nieruszanie się z miejsca również nie było życiem. Ludzie w tak skrajnych przypadkach podejmują abstrakcyjne decyzje, które rzekomo mają im pomóc w wydostaniu się z dołu, jednak w rzeczywistości tylko pogarszają ich sytuację.
                      - Do tego jestem głodna jak wilk – dodała Eva, gdy do pokoju wkroczył Harley. Ledwo trzymał się na nogach. Oparł łokcie o blat stołu.
                      - Wybierzemy się na małą wycieczkę do pobliskiego sklepu – mruknął.
                      - W takim razie macie jakieś centy – stwierdziłam, gdyż to wydawało się być dla mnie najbardziej oczywistą rzeczą pod słońcem.
                      - Nie – odrzekł Harley.
                      Dobrze wiedziałam, co szykują. Miałam jedną chwilę na ucieczkę. Mogłam zrobić wszystko, podczas gdy biegłam w kierunku olbrzymiego dołu. Stoczyłam się. Pozostało mi tylko czekać na linę podaną przez jakiegoś pomocnego człowieka lub przypływ zdrowego rozsądku. Nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić, jak w fatalnej sytuacji się znalazłam. Mogłam znaleźć pracę, lecz z pewnością wyrzuciliby mnie po pierwszej zmianie.
                      Nikt mi nie mówił, co powinnam robić. Reszta z pewnością przerabiała to już nie raz. Widziałam tę władczość w im oczach. Smutne – chlubili się czynieniem zła.
                      W krótkim czasie znaleźliśmy się przed sklepem spożywczym.  Harley oddalił się od nas, znikając z zasięgu naszego wzroku.
                      - Zagaduj sprzedawcę, ja zajmę się resztą. W razie czego pamiętaj, że nie mamy ze sobą nic wspólnego – szepnęła Eva, udając, że przypadkiem na mnie wpadła, mówiąc: „przepraszam, nie chciałam.  Mam nadzieję, że nic się nie stało”.
                      Stałam zagubiona jak małe dziecko, które właśnie przeżywa swój pierwszy dzień w szkole. Nikogo nie zna, nie wie, jak powinno się zachować. Przeczuwa, że jeden zły krok może zadecydować o jego reputacji. Musi jednak zrobić wszystko, by nie wyjść na tchórza.
                      Weszłam do budynku słabo zaopatrzonego sklepu. Właściciela nie było stać nawet na monitoring. Mimo że bardzo się starałam, nie dostrzegłam wokół ani jednej kamery.  Rozejrzałam się uważnie po półkach. W rogu stało pieczywo, po mojej lewej stronie regał z innymi artykułami spożywczymi, obok lady znajdowała się prasa.
                      - Dzień dobry! – krzyknął do mnie sprzedawca. Jego siwe włosy wystawały spod czerwonej czapki z daszkiem. Miał na sobie starą koszulkę i przetarte jeansy.  Zwiotczała skóra na twarzy i rękach wskazywała na to, że mężczyzna z pewnością skończył już pięćdziesiąt lat. Miał duże, niebieskie oczy i długi nos.
                      Powitałam go, odważnie podchodząc do kontuaru. Błagałam w myślach, by szybko znaleźć jakiś sensowny temat do rozmowy.
                      - Strasznie dzisiaj gorąco – zagadnęłam, kątem oka próbując dostrzec Evę, która schowała się za jednym z regałów.
                      Z trudem walczyłam z bólem głowy.
                      - Tak, panienko. Czasem człowiekowi się żyć odechciewa, a wiadomo, trzeba rano wstać, iść do pracy, zająć się kilkoma sprawami. Muszę jakoś wyżywić rodzinę. - Zaśmiał się.
                      - Ja obecnie jestem studentką korzystającą z wakacji oraz kelnerką w jednej z nowojorskich restauracji – przedstawiłam się. W gruncie rzeczy kreowanie nowej osobowości nie było trudne. To tak jak ze szkolną klasówką. Przed rozdaniem arkuszy egzaminacyjnych uczniowie trzęsą się ze strachu. Później nerwy stopniowo mijają.
                       Słowa same cisnęły mi się na usta niczym rwący potok. Kłamałam jak z nut, a na mojej twarzy widniał udawany uśmiech. – Poza tym szukam pewnego czasopisma. Problem w tym, że nie pamiętam jego nazwy – mruknęłam. Z pewnością wzbudziłabym podejrzenia sprzedawcy, gdybym teoretycznie przyszła do sklepu tylko, by z nim pogawędzić.
                      - Może powie mi panienka, jakiego typu czasopismo ma panienka na myśli?
                      - Kobiece pisemko z różnymi poradami, nowinkami ze świata  gwiazd – tłumaczyłam, podczas gdy mężczyzna wygrzebywał coraz to nowe magazyny spoczywające wcześniej na metalowym stojaku. Każdą jego propozycję odrzucałam przeczącym kręceniem głowy.
                      Stawałam się coraz bardziej nerwowa wiedząc, że Eva, zamiast zakończyć kradzież, nadal wybierała  potrzebne artykuły. Nie wydawało mi się jednak, że kasjer mógł ją dostKasjer jednak nie mógł jej dostrzec.  Na szczęście, gdy wyjmował  jedną z ostatnich gazet, brunetka przemknęła niezauważalnie po przeciwnej stronie lady.
                      - Przykro mi, ale nie mam już niczego więcej. – Rozłożył ręce w geście bezradności.
                      - Trudno, poszukam jeszcze w innym sklepie. – Zrobiłam zatroskaną minę.  Podeszłam do drzwi, gdy do głowy przyszedł mi  kolejny pomysł na zyskanie dodatkowego czasu.
                       Na chodniku przed sklepem leżał niewielki, czarny pies. Wskazałam na niego palcem, odwracając głowę w kierunku sprzedawcy.
                      - Może mógłby mu pan jakoś pomóc? Wygląda na chorego – stwierdziłam, coraz bardziej brnąc w tę kłamliwą otchłań. Zło potrafiło uzależniać. Było gorsze niż narkotyki. Pozbawiało ludzi wyrzutów sumienia, zmieniało ich sposób patrzenia na świat, zatracało wszelką moralność. Można było wpaść po same uszy – pomylić dobro ze złem. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak łatwo popełniłam ten karygodny błąd.
                      Kasjer wyszedł na zewnątrz wraz ze mną. Spokojnie podszedł do zwierzęcia, próbując przyjrzeć mu się nieco uważniej.
                      - Biedaczyna, najwyraźniej potrącił go samochód – odrzekł. W tej samej chwili pies jakby odżył, uciekając w lewo.  Mężczyzna oparł ręce na kolanach, delikatnie się pochylając. – A niech to! Niezły z niego aktor. – Zaśmiał się,  próbując podążać za czworonogiem, który zdążył już przedostać się na drugą stronę ulicy.
                      – Ej, ty! – krzyknął nagle. Wydawało mi się, że nadal chce gonić zwierzaka.  Tymczasem jego oczy były skierowane na przerażonego blondyna trzymającego w dłoniach dwie wypełnione po brzegi siatki.
                      Harley.
                      Siwiejący mężczyzna zaczął za nim biec. Pospiesznie wyjął z kieszeni telefon komórkowy i niemal na oślep wybrał jakiś numer. Byłam pewna, że dzwonił na policję. Przyłożył słuchawkę do ucha. Po chwili podał już wszystkie istotne szczegóły. Wydawało mi się, że w tych minutach nie myślał nawet o sklepie, który pozostał otwarty i stanowił dodatkową atrakcję dla złodziei-amatorów. Pragnął ratować konkretne skradzione przedmioty, choć, szczerze mówiąc, zapewne mógłby się bez nich obejść. Musiał udowodnić sobie i innym, że jest silny, zdolny do pokonania zła. A ja? Przez cały czas chciałam czegoś dokonać. Wmawiałam sobie, że nie jestem tchórzliwą idiotką, ułożoną kobietą, która ma idealne życie. Tylko unieszczęśliwiałam się na siłę. Pokonywałam wszelkie dobro, które we mnie pozostało.
                       Tak łatwo było coś zburzyć, tak trudno odbudować.
                       Gdy kasjer był już bardzo zmęczony i wiedział, że nie zdoła dotrzymać kroku Harleyowi, po prostu się zatrzymał. Wierzył, że funkcjonariusze aresztują chłopaka. Ja tymczasem ustawiłam się kilkanaście metrów za sprzedawcą, niczym jego cień.   Patrzyłam, jak chłopak Evy biegnie, zabierając ze sobą dorobek właściciela sklepu. Patrzyłam, jak szansa na zjedzenie czegoś przyzwoitego znika wraz z naciśnięciem czerwonej słuchawki na telefonie kasjera. Patrzyłam, jak chłopak dostawał za swoje, podczas gdy ja, kolejny winowajca, uchodziłam za przyjaciela. Przecież wyrzuty sumienia nie były wystarczającą karą. Patrzyłam na niepowodzenie całej akcji i byłam szczęśliwa, gdyż dobro odniosło triumf.  Szkoda, że tym razem ustawiłam się po przeciwnej stronie.
                      Gdzie podziali się ci ludzie, którzy wydawali się być uosobieniem prawdy? A jeśli tak naprawdę nigdy nie istnieli, tylko potrafili dobrze kłamać?



***
Wakacje powoli się kończą :( Trzeba więc jak najlepiej wykorzystać tę końcówkę! Przepraszam za wszelkie opóźnienia. Nie było mnie przez dłuższy czas. 
Co do rozdziału, to muszę się przyznać, że bardzo dobrze mi się go pisało. Grace narobiła niemałego zamieszania, czego konsekwencje będą naprawdę duże.
Dziękuję Aivalar za informację o szablonie :* Teraz blog wygląda jak należy :) 
Pozdrawiam was wszystkich :*

7 komentarzy:

  1. Weszłam na bloga i przez chwilę się zastanowiłam "Ej, co jest, mój blog?" :D Szablon jest naprawdę urzekający, w końcu sama też go pobrałam ;D
    Szkoda, że córka Belli powoli wpakowuje się w takie bagno jak jej matka. Nie powinna tego robić, a jednak - cały czas pije i bierze narkotyki. Mam nadzieję, że czym prędzej się z tego wyplącze. Rozdział wydał mi się... krótki :c
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ma za co ;* W związku z wyprowadzką z Onetu mnóstwo blogowiczów ma problemy. No i muszę Ci pogratulować, ponieważ wybrałaś szablon, który bardzo lubię ;)
    Rozdział dobrze Ci się pisało, a mnie doskonale się czytało. Tak jak się, niestety, obawiałam, Grace wpadła w naprawdę nieciekawe towarzystwo. Harley i Eva wydawali się serdeczni, ale w rzeczywistości to alkoholicy, narkomanie i przestępcy, a biedna dziewczyna wpadła w ich sidła. Na używki i życie po "złej stronie mocy" są najbardziej skazane właśnie takie osoby jak Grace, zagubione, rozczarowane otaczającym ich światem. Mam ogromną nadzieję, że dziewczyna się jakoś podniesie, znajdzie normalną pracę i stanie na nogi, bo widzę, że w tej chwili zamienia się w swoją młodą matkę.
    Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. widzę że mam zaległości ;)
    postaram się je nadrobić

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Stęskniłam się za Twoim stylem i zastanawiałam się co z Tobą, więc cieszę się, że postanowiłaś się do mnie odezwać :) Bardzo przyjemnie mi się czytało. Coraz bardziej podoba mi się Twoje opowiadania, a zwłaszcza ta część refleksyjny - np. odnośnie tego, że ludzie często wybierają drogą na skróty, która często prowadzi na manowce, czy te na temat zła. No i sam początek równie świetny, na pewno każdy ma takie chwile, gdy zastanawia się, kim będzie za tych kilka lat i ma nadzieję, że ułoży mu się jak najlepiej, ale los zazwyczaj bywa przewrotny. Niestety.
    Grace wpadła w złe towarzystwo. Strasznie żal mi jest ludzi typu tego starszego kasjera. Niczemu nie zawinili, a tutaj banda młokosów próbuje go chytrze okraść. To tylko pozory, że niby te rzeczy mu by się nie przydały - przecież, gdyby je normalnie sprzedał, za zarobione pieniądze mógłby wyżywić własną rodzinę. Mam nadzieję, że Grace odetnie się od wpływu Harley'a i Evy i ułoży sobie życie.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. A więc Grace wpadła w ten sam świat, w te samo bagno, w którym wylądowała też przed laty Bella. Szczerze powiedziawszy żal mi jej, tego, jak w mgnieniu oka w jej życiu wszystko się zmieniło, jak jeden przypadek obrócił dotychczasowe wartości do góry nogami. Przyjaźń z Evą i Harleyem nie była najlepszym pomysłem, choć zapewne można by podważyć moje słowa i powiedzieć, że przecież dziewczyna nie uważa ich za swoich przyjaciół (szczerze pewności nie ma), ale zawsze ta znajomość przyniosła tylko negatywne konsekwencje. Ogólnie jestem ciekawa, czy ten sprzedawca domyśli się, że ta cała "klientka" była w to wszystko zamieszana, czy może nasz znajomy złodziejaszek wsypie ją przed policją. Nie mam pojęcia, ale czuję, że nadeszły dla bohaterki nie najlżejsze czasy. W o wiele lepszej sytuacji znalazła się Bella wg tej kartki z pamiętnika, bo muszę przyznać, że ten Joey wydaje się naprawdę miłym kolesiem, który pomoże je stanąć na nogi. Cóż będę czekać na więcej. Rozdział napisany genialnie! Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Biedna Bella. Tak zmarnowała swoje życie. Szkoda, że te jej wyobrażenia o szczęśliwej rodzinie nie doszły do skutku. Wszystko przez narkotyki... Odebrały jej szczęście, szansę na normalne życie. Koszmar. Dobrze, że chociaż ten cały Joey przy niej był. Przynajmniej nie musiała się sama zmagać z życiem.
    Grace nieźle się wpakowała. Czyżby szła w ślady matki? Oby jak najszybciej się opamiętała. Ale te narkotyki... od teraz pewnie ciężko jej będzie zwalczyć nałóg, ale wierzę, że da sobie radę. Musi. Ta kradzież. Cóż, szło im całkiem dobrze. Do czasu. W sumie to cieszę się, że nie udało im się niezauważenie obrobić tego biednego sprzedawcy. A to, że będą głodować, to ich wina. Mogli inaczej pokierować życiem. Jestem ciekawa, co teraz. Biedna Grace. Gdyby została z "ojcem", wszystko potoczyłoby się inaczej.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej:) Dodałam nową notkę na: http://some-stories.blog.onet.pl/ Zapraszam:)

    OdpowiedzUsuń