środa, 15 sierpnia 2012

IV Rozdział


"Nikt nie jest tak bar­dzo zniewo­lony jak ktoś, kto czu­je się wol­nym, pod­czas gdy w rzeczy­wis­tości nim nie jest. "
J.W.Goethe

***
Drogi Pamiętniku!

                      Włóczę się korytarzami placówki prawie niewidzialna- jak duch. Jestem własnym cieniem. Każdy oddech jest niezauważalny, czuję, jak rozpływam się w powietrzu. Tak trudno jest mi oddychać, by nie udusić się wyrzutami sumienia. Wiem, że spadam, staczam się w nieskończoną przepaść, wypatrując czyjejś pomocnej dłoni. Wymachuję rękami, próbując zdjąć opaskę spoczywającą na moich oczach, przysłaniającą resztę świata. Codziennie rano cudem zwlekam się z łóżka.
                      Żyję, by doczekać kolejnego dnia, który przeminie równie beznadziejnie, jak poprzedni. Odliczam sekundy, minuty, w końcu godziny pozostałe do zachodu słońca. Szkoda, że w ten sposób wszystko wydaje się być jeszcze bardziej odległe.
                      Ośrodek terapii uzależnień to ponure miejsce. Pełno w nim cierpienia, ludzi czekających na ratunek. Cicho, niemal niesłyszalnie wołających o pomoc, choć jedno słowo otuchy. Znajdują się tacy, którzy bez najmniejszego oporu potrafią udzielić im rady. A ja jestem zbyt słaba, by uśmiechnąć się delikatnie, kącikami ust. Milczę, ale to tylko przykrywka, kolejna maska. Przepełnia mnie myśl, że ten dzień nic nie zmieni. Będzie taki sam, jak poprzednie. Kolejny wschód, zachód słońca, niekończąca się rutyna. Czekam na gwiazdkę z nieba, która odmieni moje życie jak w bajce z happy endem. Szybko, zważając na moją umierającą cierpliwość. Ujrzę ją jednak tylko wtedy, gdy będę spoglądać w górę.
                      Wczoraj mój krzyk samotności został przerwany.  Dziwiłam się sama sobie, że wystarczyło tylko kilka zdań, bez konkretnego przesłania czy sensu.
                      Wyglądałam przez okno – pogoda pozostawała niezmienna – gromadziły się tabuny burzowych chmur, gdy pewien brodaty brunet trafił do mojego pokoju. Oznajmił, że szuka swojej mamy, psychiatry, która zapomniała z domu śniadania. Powiedziałam, że pomylił pokoje. On odwrócił się, szedł przed siebie, lecz zatrzymał się po kilku krokach. Spojrzał na mnie z dziwną litością, po czym usiadł na krześle, obok mojego łóżka. W jednej chwili ogarnął mnie spokój, jakbym wierzyła, że, wbrew wszystkiemu, trafił do właściwej sali. Uśmiechnęłam się nieznacznie. Pierwszy raz od kilku tygodni. Rozmawialiśmy. Dowiedziałam się, że ma na imię Joey, jednak woli, gdy zwraca się do niego Joe i przepada za czekoladowymi ciasteczkami. Poczęstował mnie. Stwierdził, że zjadłby wszystkie zanim znalazłby pokój, w którym leży jego matka, dlatego wolał podzielić się nimi z kimkolwiek. W gruncie rzeczy cieszyłam się jak małe dziecko na gwiazdkę, gdy dostaje wymarzony prezent. Dla mnie tym prezentem był jego głos, pocieszenie. Wychodząc, obiecał, że jeszcze tu zajrzy.
                      Do tej pory nie wiem, co go skłoniło tego, by zostać. Być może byłam w tak opłakanym stanie, że zrobił to tylko i wyłącznie z litości.  Nie patrzyłam w lustro od bardzo dawna, mając nadzieję, że dzięki temu zdołam powstrzymać skutki zażywania narkotyków. Jak bardzo byłam naiwna…
                      W zasadzie sam powód jego przyjścia nie jest dla mnie aż tak ważny. Żyję, czekając, aż Joe ponownie mnie odwiedzi. To jest  jak siła napędowa. Pragnę spotkania z nim tak, jak głodny pragnie chleba. Muszę  na nowo napełnić się czyimś dobrym słowem. Jest naprawdę ciężko. Póki co, ograniczają mnie mury ośrodka – nie mam dostępu do prochów, lecz wiem, że jeśli będę naprawdę zdesperowana, znajdę jakiś sposób na tę absurdalną ucieczkę od rzeczywistości.
                      Dodam jeszcze, że mojej córeczce nic nie jest. Być może myślisz, dlaczego ciągle upieram się, mówiąc, że urodzę dziewczynkę. Czuję to. Nie wyobrażasz sobie, jaka to niezwykła łaska. Wydaje mi się, że wiem o niej wszystko. Nie chcę narażać jej na kolejne nieprzyjemności przez moją słabość. Nie jestem już niezależna. Wolna? Również nie, lecz mam coraz większe szanse, by  to zmienić.
Twoja Bella,
01.12.1993r.
                     
                      Szłam obok Evy i Harleya prowadzących mnie do wnętrza swojego domu, które, po pierwszych oględzinach, zaczęłam nazywać „przyczepą”.
                      -Jak twoje nowe mieszkanie? – zapytała brunetka, kontynuując temat naszej poprzedniej rozmowy.
                      - Całkiem ładne. Nieduże, w kameralnym klimacie – odpowiedziałam.
                      W międzyczasie dotarliśmy do salonu, gdzie znajdowały się dwa drewniane fotele i niewielki stolik. Uważnie lustrowałam wzrokiem również wyblakłą ścianę.  Nie wisiał na niej żaden obraz czy zdjęcie, była po prostu pusta. Patrząc na nią poczułam obrzydzenie. W zasadzie bez konkretnego powodu. Ta część Brooklynu już taka była. Cicha, niepozorna, pozwalająca człowiekowi na walkę z własnymi myślami. Pusta.
                      - Cieszę się, że ci się podoba – mruknęła bez entuzjazmu. Usiadła na fotelu, prosząc, bym zrobiła to samo. Wykonałam jej polecenie. Materiał w krowie łaty, którym obite było siedzenie, śmierdział papierosowym dymem.  – Napijesz się czegoś?
                      - Wody – odpowiedziałam. W międzyczasie brunetka otworzyła puszkę piwa. – Choć alkohol też może być – zmieniłam zdanie.
                      Znałam ludzi, którzy upijali się do nieprzytomności. To było ich życie. Dzień i noc byli własnymi cieniami, jakby egzystując w ciele kogoś innego. Opowiadali, jak wspaniale czują się podczas każdej z imprez, że są w stu procentach zrelaksowani. Tak naprawdę szczerze im zazdrościłam. Ja byłam kontrolowana w dzień i w nocy. Nie mogłam wracać po dwudziestej trzeciej czy nawet nocować u znajomych. Tęskniłam za ogromem możliwości. Kierowała mną chęć pokazania „tacie”, że nie ma na mnie żadnego wpływu. Pragnęłam złagodzić cierpienie. Przez osiemnaście lat ludzie serwowali mi steki bzdur. Żyłam według ich zasad. Moje zdanie było jak składnik powietrza nie wywołujący w nim żadnych zmian - zupełnie bezużyteczne. Chciałam wreszcie poczuć się jak członek prawdziwej rodziny. Mimo że moja mama już nie żyła, a ja wciąż nie potrafiłam jej pokochać, dążyłam do jej poznania.
                      Eva wstała, podchodząc do czarnego odtwarzacza płyt CD. Nacisnęła guzik. Rozległa się muzyka. Ostry rock. Po chwili dołączyli do nas jeszcze Harley i kilka innych osób, których imion nawet nie zdążyłam zapamiętać. Byłam zbyt zajęta pogrążaniem się we własnych słabościach.
                      Nie mogłam powiedzieć, że od razu dobrze czułam się w ich towarzystwie. Byłam obca jak osobny puzzel, zupełnie nie pasujący do układanki. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że każdy z tych ludzi był tak samo zagubiony. Gdybym mogła połączyć ich w spójną całość, z pewnością stworzyłabym coś porównywalnego z potworem, który był zmorą mojego dzieciństwa.
                      Większość osób wstała, zaczynając tańczyć. Inni rozmawiali ze sobą, prawie krzycząc. Nie mogli się usłyszeć. Harley pobiegł do kuchni. Obserwowałam go kątem oka. Nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca. Chłopak wyciągnął z lodówki dwie kryształowe butelki z wódką w środku. Poczułam to nieznośne kucie w sercu, które pojawia się zawsze wtedy, gdy wiesz, że robisz coś nieodpowiedniego, a jednak nie możesz się wycofać.
                      - Zaczynamy! – krzyknął chłopak, powracając do salonu.
                      Eva postawiła przede mną niewielki kieliszek, po czym nalała do niego trunku. Poklepała mnie po ramieniu, prosząc, bym się napiła. Popatrzyłam na nią trochę przerażonymi oczami jak zagubione dziecko. Nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić. Pójść za głosem rozsądku czy kierować się w stronę, którą podążała brunetka. Wybór należał do mnie, lecz był on zbyt trudny, bym mogła zdecydować sama. Sugerowałam się podpowiedziami. Głos w mojej głowie ciągle powtarzał: „pokaż mu, że nie ma nad tobą żadnej kontroli”.
                      Zaczęłam naśladować resztę. Upiłam się po raz pierwszy w życiu. Poczułam gorzko-słodki smak różnorakich silnych trunków, który z każdym kolejnym łykiem zmieniał się z obrzydliwego na przyjemny. Do bólu związanego z pieczeniem w gardle można było się przyzwyczaić. Stopniowo stawał się coraz mniej uciążliwy.
                      Kolejne butelki mnożyły się na podłodze jak przezroczyste mrówki - otoczyły mnie dookoła. Wzięłam do ręki jedną z nich i uniosłam na wysokość oczu. Świat, który zobaczyłam przez grube szkło, był zupełnie inny, zniekształcony. Nie widziałam wyraźnie żadnego szczegółu. Mogłam tak żyć – ślepo, nie licząc się z drobnostkami, nie wiedząc, jak bardzo mogą one wpłynąć na moje życie.
                       Postanowiłam pożytecznie wykorzystać ten absurdalny przypływ energii. Jakiś mężczyzna poprosił mnie do tańca. Zawiesiłam mu ręce na szyi, gdyż ledwo trzymałam się na nogach. Tonęłam. On był jak kłoda, dzięki której wciąż utrzymywałam się na powierzchni. Niestety nie był na tyle silny, by być dla mnie stałą podporą. Nawet nie zdążyłam zapamiętać jego imienia.
                      Zaczęliśmy się całować, gdy nagle rozbolał mnie żołądek. Odskoczyłam od blondyna jak oparzona i pobiegłam do łazienki, która niestety okazała się być kuchnią. Położyłam głowę na zimnej posadzce, szukając ukojenia. Po chwili jednak znów pojawiło się to nieprzyjemne uczucie. Zwymiotowałam na podłogę.
                      Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jakie konsekwencje pociągnie za sobą znajomość Evy. Nie chciałam zrobić nic złego. Po prostu miałam już dość samotności. Nie przypuszczałam nawet, że dam się tak łatwo wciągnąć w czarną dziurę. Jednak mogłam być z siebie dumna. Coraz bardziej przypominałam swoją matkę.
                       Leżałam, pogrążona w błogim letargu. Nareszcie skutecznie uciekłam od własnych myśli. W końcu poczułam się zupełnie tak, jakbym tańczyła. Tyle tylko, że nie odrywałam ciała od podłogi. To była niesamowita, a jednocześnie najgorsza rzecz, która mogła mi się wtedy przydarzyć. Wydawało mi się, że nie istnieje nic, co jest w może przerwać ten stan. Wszystkie moje obawy, zmartwienia zniknęły, niestety zabierając ze sobą również wszelkie radości i powody do szczęścia. Odpłynął cały świat otaczający mnie ze wszystkich stron. Istniałam w nicości. Nie dostrzegałam przemijającego czasu. Bawiłam się w najlepsze.
                      Od pewnego momentu nie pamiętałam już nic, żadnego szczegółu. W mojej głowie nie budował się nawet zarys tamtejszych wydarzeń. Prawdopodobnie śmiałam się jak skończona idiotka. Żałosne, gdyż nawet nie byłam w stanie podnieść się z podłogi.
                      Obudziłam się, a raczej odzyskałam świadomość następnego dnia w południe. O dziwo, byłam jedną z pierwszych osób, które otworzyły oczy. Miałam wrażenie, że moja głowa lada chwila pęknie na pół. Raziło mnie światło, które, z niepowtarzalną siłą wpadało do pokoju przez jedno niewielkie okno umieszczone w kuchni. Podniosłam się na rękach. Byłam brudna. Obok mnie leżała jakaś blondynka. Pomieszczenie wypełniał duszący smród. Zatkałam nos dłonią. Miałam ochotę ponownie się położyć. Byłam bezsilna.  Mimo wszystko, nie żałowałam. Wydawało mi się, że rozumiem, jak czuła się mama. Zasmakowałam jednak tylko „przyjemnej” części tego życia zaskakującej mnie na każdym kroku, dawała poczucie wyjątkowości i wolności. Po raz kolejny dałam się oszukać samej sobie.
                      Dotarłam do salonu na czworakach. Eva również już nie spała. Leżąc na kanapie, odwróciła się twarzą do mnie.
                      -  Aspiryna jest w dolnej szafce w kuchni, pierwszej od strony lodówki – wyszeptała zachrypniętym głosem, jakby była uwięziona przez jakiegoś zbira, który ją dusił, z całych sił trzymał ją za kark.
                      Kiwnęłam głową. Chciałam czym prędzej zażyć lek. Wróciłam do pomieszczenia i po krótkich poszukiwaniach odnalazłam opakowanie z pastylkami w środku. Połknęłam cztery. Przedawkowywałam w każdym aspekcie mojego życia. Byłam człowiekiem pozbawionym cierpliwości.
                      Nagle przede mną ukazała się postać brunetki.
                      - Rzuć mi jedną – mruknęła.
                      Wykonałam jej polecenie.
                      - I jak noc? – zapytała, gdy wreszcie doczołgała się do mnie.
                      - To było niesamowite – powiedziałam krótko. – W życiu nie bawiłam się aż tak dobrze.
                      Moja nowa znajoma zrobiła zatroskaną minę, wzdychając głęboko, jakby chciała zrzucić przytłaczający ją ciężar.
                      - Witaj w moim świecie – odrzekła.
                      Bunt człowieka wzrasta wraz z wiekiem, który otwiera swoje oczy, dostrzega już nie tylko pozytywy, ale i negatywy życia. Trzeba jednak uważać, by nie popaść w skrajności. Można być zamrożonym przez opinie innych i brak asertywności, jak i uduszonym nienawiścią do świata. Wybór należy do nas.



***
Proszę was o pomoc w znalezieniu szablonu. Nie umiem ogarnąć blogspotu, a widzę, że na waszych blogach pojawiają się układy szablonów podobne do tych, które ustawiałam na onecie. Z jakich stron je pobieracie i jak je ustawiacie?


5 komentarzy:

  1. Kochana, całe mnóstwo onetowskich szabloniarni przeniosło się na blogspot. Przykładami są: szablon-centre.blogspot.com czy szablonownica.blogspot.com. Na tej drugiej jest nawet instrukcja ustawiania szablonów. Stare onetowskie grafiki również da się wstawić na ten portal, jeśli się trochę z tym pomęczysz ;)
    Co się zaś tyczy rozdziału: czy ten Joe, którego poznała w szpitalu Bella, jest przybranym ojcem głównej bohaterki? Tak jakoś przyszło mi to do głowy, aczkolwiek pewności nie mam.
    Strasznie mi się nie podoba to, co Grace zrobiła na "imprezie" u Evy. Jedno upicie się to jeszcze nie tragedia, ale mam wrażenie, że dziewczyna coraz częściej zacznie sięgać po alkohol, aż w końcu opadnie na samo dno. Chyba jednak Eva, Harley i cała reszta nie jest dla niej dobrym towarzystwem. Oby się powstrzymała i żyła w miarę normalnie, a nie jak alkoholiczka.
    Czekam na ciąg dalszy ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale się upiła... w dodatku całowała z jakimś obcym facetem. I jak ona może sądzić, że to była dobra zabawa? Koszmar. Haha, ale dobra, mam nadzieje, że to nie stanie się dla niej codziennością, bo jeśli tak, to prędzej czy później pójdzie w ślady matki. Narkotyki i te sprawy... poważnie zaczynam się o nią bać. Chociaż, może to tylko jednorazowy wybryk. Oby xd Jak zwykle, strasznie podobał mi się początek, ten fragment z pamiętnika. Uwielbiam czytać te części rozdziałów. Są naprawdę świetne. Można dzięki nim lepiej poznać świat Belli i tak jakby... wczuć się w niego. Współczuję tej kobiecie. Zbłądziła, ale fragmenty jej pamiętnika pokazują, że wcale nie była złą kobietą. Szkoda, że umarła i Grace nie miała szansy poznać jej osobiście, lepiej, tak normalnie, a nie tylko z opowieści innych.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ucieczka od cierpienia stała się dla Grace tak ważna, że uznała upicie się i całowanie z jakimś typem za dobrą zabawę. Współczuję tej dziewczynie, jest bardzo zagubiona. Mam nadzieję, że mimo wszystko Brooklyn nie zniszczy jej tak, jak jej matkę zniszczył.
    Chyba Eva to nie jest najlepsza kandydatka na przyjaciółkę dla Grace... Te dwa tygodnie to mimo wszystko chyba długo, w takim świecie... Grace może się zniszczyć. Liczę jednak, że wytrwa i nie będzie piła codziennie.

    Pozdrawiam i zapraszam do siebie -> http://spojrz-w-oczy-tygrysowi.blogspot.com ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. A więc jednak Grace odwiedziła Eve. Nie powiem nie spodziewałam się takiego obrotu spraw i tak rozbudowanego "małego spotkania". W sumie doświadczenie przez dziewczynę, choć części przeżyć, jakie towarzyszyły jej matce na okrągło nie było zbyt pozytywnym wydarzeniem, a dla mnie wręcz przygnębiającym, biorąc pod uwagę to, że w jakimś sensie córce Belli się to podobało. Mam tylko nadzieję, że jednak nie pójdzie śladami matki i będzie posiadała więcej zdrowego rozsądku, aby do stanu "po spożyciu sporej dawki alkoholu" nie wracać zbyt często. Ja jednak mogę się nad tym zastanawiać, nie to, co ty. Ta historia idzie tokiem twoich, a nie moich przewidywań, więc będę czekać cierpliwie, aż ty je nam (czytelnikom) ujawnisz. Rozdział ten był perfekcyjnie napisany i taki prawdziwy. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Proszę o umieszczeniu linku bądź buttonu naszej szabloniarni.

    OdpowiedzUsuń