środa, 27 czerwca 2012

II Rozdział


"Widzi­my współcześnie od­na­wiający się głód ludzi praw­dzi­wych. To znaczy żyjących w praw­dzie i miłości; ludzi jas­nych, przej­rzys­tych, którzy mają ob­licza praw­dzi­we, a nie zniek­ształco­ne kłamstwem."
Stefan Wyszyński
***
Drogi Pamiętniku!
                      Wiesz, że się boję, prawda? Boję się wielu rzecz. Tego, czy moja córeczka mnie znienawidzi, czy przeżyje, mając taką matkę. Czy ja przeżyję. Czy zdołam wytrwać w swoim postanowieniu. Przepłakałam całą noc. Z bezradności, ze strachu. Nie mogę przewidywać przyszłości. Dobrze byłoby czasem mieć taką maszynę. Obiektyw, przez który można by spojrzeć i zobaczyć to, co czeka cię za kilka lub kilkanaście lat. Niestety, pozostały mi tylko marzenia. Uśmiecham się za każdym razem, gdy widzę ją oczyma wyobraźni. Nawet mi się śniła. Biegała razem z innymi dziećmi na placu zabaw, bujała się na huśtawce, skakała. Była do mnie podobna. Wiedziałeś o tym, Pamiętniku, że osoby występujące w naszych snach to ludzie, których już kiedyś spotkaliśmy? Ja ją znam. Jestem tego pewna. Budzi się wtedy, gdy ja się budzę. Śmieje się, gdy ja się śmieję. Nawet płacze w tym samym momencie. To dziwne, ale czuję się przy niej bezpiecznie. Wiem, że to ja powinnam ją chronić. Jednak to ona strzeże mnie. Jest jak dobry anioł stróż. I nigdy mnie nie opuści. Moja mała córeczka. To wspaniałe, że mogę kogoś nazwać w ten sposób. Bez względu na to, co powiedzą inni ludzie, tacy jak jej ojciec -  Henry Stown,  skończony idiota, którego nigdy nie kochałam. Byliśmy ze sobą tylko dlatego, by zabić samotność. Naszego skończonego wroga. Wiem jednak, że nie zwyciężyliśmy go ostatecznie. Jedynie uciekliśmy na tyle blisko, by mógł nas odnaleźć i prędzej czy później dopaść jak lew. Uwierz mi, że czasem człowiek potrafi zrobić wszystko tylko po to, by oddalić się od tego uczucia. Teraz jednak nie będę musiała się tym dłużej martwić.
                      Powiedziałam mu o wszystkim. O tym, że wkrótce na świat przyjdzie mała dziewczynka – nasza córka. Nie chciałbyś widzieć jego reakcji. Był… wściekły. A potem zaczął nazywać ją tak, jak nazywa się kruche, bezużyteczne rzeczy. Mnie traktował w podobny sposób. Ja natomiast nie robiłam nic, tylko godziłam się na wszystkie jego żarłoczne jak kwas obelgi, dostające się do wnętrza mojego serca. Wypalały je od środka, nie mogłam ich powstrzymać, mimo gwałtownego wymachiwania rękami i ciągłych kłótni. Być może to przez nie czuję się tak podle.
                      W takich chwilach możesz liczyć tylko na siebie (włączając w to oczywiście tę małą istotkę, która jest częścią mnie). Straciłam wiarę w ludzi. Po tym wszystkim, co mi zrobili, nie jestem w stanie ponownie im zaufać. Mam nadzieję, że wytłumaczysz mi, co robię źle, drogi Pamiętniku. Obecnie siedzę na zewnątrz. Jest bardzo zimno, dlatego te bazgroły nie powinny Cię zdziwić. Ręce mi się trzęsą. Ale wiedz, że nie mogłam dłużej wytrzymać z tą świnią. Podjęłam słuszną decyzję. Ograniczam branie już od tygodnia. To wielki sukces  jak dla mnie. Co prawda czuję się, jakby wypompowano mnie z wszelkich sił. Mam wrażenie, że wystarczy chwila, a polegnę na zimnym chodniku i już nigdy nie otworzę oczu. Ale muszę to zrobić. Zrobię to – dla niej. Nawet jeśli będzie bardzo bolało. Dopiero teraz widzę, jak namieszałam. Moje decyzje mają okropne konsekwencje. Początkowo byłam oślepiona pozornym pięknem, zakazanymi owocami życia, bo te podobno smakują najlepiej. I są najlepszą trucizną. Obecnie przechodzę proces odtruwania. Przeczuwam, że trzymasz za mnie kciuki. Oby tak dalej. To już koniec na dziś. Przepraszam za tak długą przerwę. Ten czas jednak nie był zmarnowany. Prowadziłam zażartą walkę z moimi myślami, moralnością i sumieniem. Jestem pewna, że dobro wygrało. Liczę na to, że uda mi się gdzieś przenocować. W przeciwnym razie zamarznę na śmierć.
Twoja Bella,
17.11.1993r.
                      Nawet nie wiesz, jakim dziwnym uczuciem jest być obcym w domu, gdzie mieszkało się przez osiemnaście lat. Wystarczy tylko spojrzeć na własne fotografie porozwieszane na ścianach i już masz wrażenie, że to sześcioletnie dziecko, którego mleczaki wyraźnie rzucają się w oczy, nie jest tobą, choć zaledwie kilka dni temu wydawało ci się, że prawda jest zupełnie inna.
                      Kim więc byłam? Wiedziałam, że miałam na imię Grace, moje oczy  przypominały bezchmurne niebo, a włosy łany zboża. „Babcia” tak często mówiła. Byłam też tancerką, lubiłam fotografować. W tym przypadku nie mogłam jednak powiedzieć, że znałam samą siebie.  Nadal stanowiłam wielki znak zapytania. Zagadkę nierozwiązaną przez żaden genialny umysł. Chciałam to zmienić, bez względu na cenę, jaką zapłacę. Czym prędzej.
                      Rano obudziłam się dość wcześnie. Denerwowało mnie, że w wakacje nie potrafiłam wypełnić swoich postanowień związanych ze spaniem do południa. Przeczesałam włosy ręką, gdy do pokoju wpadło letnie słońce. Świeciło bardzo intensywnie. Prawie oślepiało. Być może to przez nie niektórzy ludzie nie mogli myśleć racjonalnie. Gdy dotarłam do kuchni, „tata” już tam był. Siedział, wpatrując się tępo w ekran laptopa. Usiadłam obok niego na jednym z krzeseł.
                      - Wstałaś już? – zapytał ze strachem, jak gdyby każdy jego ruch był przez kogoś kontrolowany.
                      - Jak widać – spojrzałam na niego trochę jak na idiotę, biorąc pod uwagę jego bezsensowne pytanie zadane tylko po to, by przerwać ciszę. 
                      Dało się słyszeć westchnienie.
                      „Tata” odwrócił laptopa w moją stronę. Ujrzałam wnętrze schludnego mieszkania. Na obrazku widniała sypialnia. Podłużne łóżko ustawione obok dużego okna, z którego rozpościerał się widok na most.  Nie musiałam nawet czytać adresu do końca. Wystarczyło tylko jedno słowo, bym podjęła decyzję. Wyraz, w którym mieściło się większość moich myśli i uczuć. Brooklyn.
                      - Kupujemy? – Zerkał na mnie wymownie.
                      Kiwnęłam głową w potwierdzeniu.
                      Zdążył wykonać zaledwie jeden telefon. Był agentem nieruchomości, prawie najlepszym w mieście, dlatego zakup małego mieszkania nie był dla niego żadnym problemem. Gdy odłożył słuchawkę, z jego twarzy można było wyczytać następujące stwierdzenie: „Jesteś wolna”.
                      Kilka dni później nadszedł czas na pakowanie.  Otworzyłam moją dużą szafę, po brzegi wypełnioną różnorakimi ubraniami  i innymi drobiazgami: fotografiami, figurkami oraz maskotkami z dzieciństwa.
                      Zaczęłam wyjmować wszystko po kolei, uważając, by przypadkiem nie stłuc jednego z porcelanowych słoni. Naprzeciwko mnie znajdowała się ogromna walizka. Wolałam nawet nie myśleć, czy zdołam ją udźwignąć. Wrzuciłam do jej wnętrza strój baletowy, bieliznę, buty, spodnie i kilka bluzek, które lądowały w niej jak puch na poduszce. Nie ukrywałam, że było to dość męczące zajęcie, zwłaszcza gdy trzeba było analizować, które ubrania powinnam zabrać ze sobą w podróż.  
                      Musiałam wreszcie odpocząć. Usiadłam, podpierając głowę rękami. Cały świat na chwilę zawirował. Zasłabłam. W tempie natychmiastowym położyłam się na walizce. To było najłatwiejsze rozwiązanie. Nerwy potrafiły dostatecznie wykańczać człowieka.
                      Przewróciłam się na prawy bok. Byłam niemal pewna, że większość ubrań jest już wygnieciona. Wzięłam głęboki oddech, stopniowo się uspokajając.  Dopiero wtedy to poczułam.
                      Dom pachnie. Mieszają się w nim zapachy mlecznych ciasteczek pieczonych przez mamę każdej zimy, kwiatów, przynoszonych przez dzieci jako prezent urodzinowy dla taty,  zapachy miłości. Przepełniają one cały budynek i wszystkich jego mieszkańców.
                      Mój „dom” nie pachniał. Był neutralny, niczym się nie wyróżniał, a ja pragnęłam zmienić to w natychmiastowym tempie. Sprowadzić do niego nowe, orientalne zapachy. I wiedziałam, że nie zrobię tego będąc cały czas w jednym miejscu.
                      Zastanawiałam się, czy będę tęsknić, a jeśli tak, to czego będzie mi najbardziej brakowało. Tańca. Taty. Wszystkiego. Myślałam, czy to miłość, czy tylko fakt, że życie nie będzie już takie, jak dawniej. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do niektórych osób, że nie wyobrażałam sobie bez nich życia. Jednak pytanie brzmiało: Czy naprawdę ich kochałam? Dwa podobne do siebie uczucia zlewały się w jednolitą całość. Czy istniała miłość, czy była ona tylko związana z rutyną, codziennym rytuałem dnia?
                      Czekałam na ten moment tyle lat. Zdziwiłam się, gdy „ojciec” nie próbował mnie zatrzymywać. Stał i patrzył, jakbym była kamiennym posągiem, tak bardzo niedostępnym, że czasem miało się wątpliwości co do jego istnienia. Być może tata wolał, żebym nigdy się nie narodziła. Nie musiałby cierpieć, wyobrażając sobie wtedy skończoną pustkę. Patrzeć w przestrzeń jest zdecydowanie łatwiej, niż oglądać żegnającego się z tobą człowieka.
                      Gdy kogoś kochasz, pozwól mu odejść.
                      Walizki były już spakowane. Z trudem ciągnęłam za sobą dość ciężkie bagaże. Stanęłam na podjeździe, gdy po raz kolejny zatęskniłam za kimś, kogo nigdy nie znałam. Byłam szczęściarą, gdyż tamta nieświadomość właśnie dobiegała  końca. Odwróciłam się o chwili, by już więcej nie patrzeć za siebie. To uzależniało.
                      - Kiedy masz zamiar wrócić? – zapytał „tata”.
                      - Za jakiś czas – odpowiedziałam bardzo mało precyzyjnie. W gruncie rzeczy sama nie znałam odpowiedzi.
                      Otworzyłam drzwi od samochodu, próbując wpakować do niego jedną z toreb. „Ojciec” nie ruszył się z miejsca, co niemal mnie uszczęśliwiło.  Dopiero, gdy skończyłam, podszedł do mnie wolno, po czym wsiadł do pojazdu.
                      Pożegnałam swoje życie, by żyć życiem kogoś innego.
                      Usadowiłam się na miejscu dla pasażera. Joey zapalił silnik. Ruszyliśmy w drogę. Znałam ją bardzo dobrze. Przestudiowałam dokładnie każdy zakręt, choć nie musiałam prowadzić. Bałam się, że zabłądzimy. W końcu nawet banalnie prosta ścieżka nie dawała gwarancji dotarcia do celu.
                      Słońce raziło mnie w oczy. Okulary przeciwsłoneczne również nie pomagały. Nie pozostało mi już nic innego, jak czekać na noc. Musiałam zająć czymś swoje myśli.
                      Taka sama pogoda panowała podczas jednych z  wakacji spędzonych w domku rodzinnym „babci”. „Tata” ułożył mnie właśnie do snu. Leżałam w łóżku, przykryta kołdrą po same uszy. Nie miałam idealnego życia, lecz jeszcze nie zdawałam sobie z tego sprawy. Istniałam w swojej małej powłoce, nie wychodziłam na zewnątrz, by przekonać się o bytowaniu innych.
                                - Martwię się o ciebie – usłyszałam głos dobiegający zza drzwi. Należał do Cindy, mojej „cioci”. Byłam wtedy niewinną dwunastolatką, nie spodziewającą się tego, że za chwilę dowie  się czegoś, co nieodwracalnie zmieni jej życie.
                      Na takie momenty nie można się przygotować. Przychodzą niespodziewanie jak grom z jasnego nieba. A nasze reakcje są skrajnie różne. Zazwyczaj zaczyna się od nieświadomości, która przeradza się w nienawiść do własnej osoby. Zataczamy błędne koło. Krążymy w korytarzach naszych myśli, próbując znaleźć jakiekolwiek wyjście. Nawet jeśli miałoby nas porządnie zaboleć, chcemy się wydostać. Zapomnienie jednak nie przychodzi tak szybko, a my uczymy się żyć ze świadomością, że nie możemy wrócić do przeszłości i codziennej nieświadomości, która była tak bardzo przyjemna.
                      - Dlaczego? – zapytał tata wyraźnie zdziwiony słowami cioci.
                      - Boję się, że nie dasz rady. Nie zrozum mnie źle. Wierzę w ciebie, ale Grace… jest młoda, jeszcze o niczym nie wie. Okłamujesz ją. Wiem, że chcesz ją chronić, ale gdy prawda wyjdzie na jaw rozpęta się prawdziwa burza. Nie przeżyłeś tego. Nie rozumiesz, jak to jest, gdy cały twój świat rozpada się na drobne kawałki. Teraz i tak już tego nie unikniesz. Powinieneś przygotować się na ten moment. Grace jest taka sama, jak Bella – zawsze dąży do z góry ustalonego celu. Sam o tym wspominałeś.  A co, jeśli przez to, co jej zrobiłeś zechce zepsuć tobie i sobie resztę życia?
                      - Mogłabyś przestać? Panuję nad sytuacją – dodał szorstkim głosem .
                      I wtedy poczułam to nieznośne kłucie w sercu. Czym było „kłamstwo”?
                      Kierowała mną dziecięca intuicja. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Wahałam się. Nie byłam pewna, czy chcę znać odpowiedź. Przyrzekłam sobie jednak, że bez względu na wszystko będę dążyła do poznania prawdy.
                      Z trudem wstałam z łóżka. Chyba nigdy nie byłam bardziej zdenerwowana. Podeszłam bliżej drzwi prowadzących do kuchni. Przyłożyłam ucho do ich drewnianej powierzchni, przy okazji opierając się o nią, by nie zemdleć po usłyszeniu wyroku. Przysłuchiwałam się reszcie ich rozmowy. Słyszałam wyraźnie każde słowo. Niektóre były kojące i przyjemne, inne wręcz przeciwnie – sprawiały mi niepowtarzalny ból.
                      - Bella była wspaniała. Grace ją przypomina. A ty nie próbuj uczyć mnie życia. Co ma być, to będzie. Kocham moją córkę i nie liczy się dla mnie to, że nie jestem jej prawdziwym ojcem. Rodzicielstwo to coś znacznie więcej niż geny. Powinnaś to wiedzieć – podniósł głos. 
                      - W takim razie nie będziesz mógł jej uchronić, jeśli wpadnie w nieodpowiednie towarzystwo. Zacznie nałogowo pić, ćpać i robić wiele innych zakazanych rzeczy. Skłonność do uzależnień ma we krwi. Jeżeli się o dowie się o tym, że Bella była narkomanką…
                      - Nie nazywaj jej tak! – przerwał gwałtownie. 
                      Stopniowo zaczynałam rozumieć. NARKOMANKA. Nie byłam taka głupia jak na swój wiek.  Dotarło do mnie, że wszystko, w co wierzyłam, po prostu przestało istnieć, a raczej nigdy nie istniało. Ufałam  nierealnym bajkom o idealnym życiu, które w końcu musiały się skończyć. Przecież niebo nie było ziemią. Wciąż do niego dążyłam.
                      Wyobraź sobie, że leżysz na trawie. Nad tobą rozpościera się bezchmurna niebieska przestrzeń. Obok ciebie pełno kwiatów, kolorowych motyli. Wszystko jest żywe jak nigdy. Myślisz sobie, że tak właśnie wygląda raj, gdy ktoś nagle mówi ci, że to tylko zwykły obraz, którego jesteś częścią. Ściąga kurtynę, odsłania rzeczywistość. W jednym momencie wszystko szarzeje. Z nieba spadają duże krople deszczu, a ty nie masz pojęcia, czy wypada płakać.
                      Zauważyli mnie. Wlepili we mnie swoje przerażone spojrzenia, by zrozumieć, że kłamstwo nie popłacało.
                      Uciekłam i być może zrobiłam największy błąd w swoim życiu. Chciałam sprawić, by poprzednie słowa taty nigdy nie zostały wypowiedziane. Pragnęłam nauczyć się prawdy na nowo. W bezkresie bezradności wybiegłam na zewnątrz. Zatrzymałam się przed taflą jeziora. Odbijał się w niej duży, biały księżyc. Był tak niesamowicie prawdziwy. Chciałam sprawdzić, czy moje wyobrażenia nie są jedynie dziwnym wytworem. Dotknęłam dłonią odbicia. Moje palce zanurzyły się w zimnej wodzie.  Pragnęłam się rozpłakać, jednak kierował mną olbrzymi strach. Oddychałam głęboko, utrzymując moje bijące serce. Było zbyt ciężkie. Stopniowo traciłam siły. Wpadłam do jeziora. Czułam, jak stawałam się coraz bardziej ciężka i powoli opadałam na dno. Nie widziałam innego wyjścia z sytuacji. Nie potrafiłam myśleć. Woda dostawała się do wnętrza moich ust, uniemożliwiając mi oddychanie. Miałam nadzieję, że zdoła wyprać wszystkie niepewności. Dalej pamiętałam tylko tyle, że przeżyłam. Szkoda, że nie widziałam w tym najmniejszego sensu.
                      Gdy o tym myślałam, przeszedł mnie dreszcz. Życie bywało brutalne i nie miałam zamiaru od niego uciekać. Wręcz przeciwnie – pragnęłam wybiec mu naprzeciw.
                      W połowie trasy zatopiłam się we własnych myślach i nawet nie zdążyłam się zorientować, gdy Joey zaparkował samochód przed dużą kamienicą. Miałam wrażenie, że jej ściany zdążyły się zestarzeć, jednak odpowiedni ludzie postarali się o ich renowację.  Niewielkie, podłużne okna usytuowane były w niewielkich odległościach obok siebie, a mosiężne drzwi doskonale komponowały się z pozostałymi częściami budynku.
                      Wysiadłam z auta, wzdychając przy tym głęboko. „Ojciec” zrobił to samo.

                      - Do zobaczenia – odrzekliśmy równo, stojąc naprzeciwko siebie. I zamiast przytulić się jak tata z córką, jedynie podaliśmy sobie ręce. To był swoisty znak zgody. On wiedział, że nigdy nie zaakceptuję swojego fałszywego pochodzenia. Byłam też pewna, że nigdy nie zrozumie mojego wyboru. Chciałam jednak odejść z ludzką godnością. Przecież miałam uczucia. Człowiek, z którym żyłam pod jednym dachem nie był mi obojętny.  Kochałam go, ale w zupełnie inny sposób. W sposób, jakiego on nie miał zamiaru przyjmować do wiadomości. Był moim przyjacielem. Miałam nadzieję, że to mu wystarcza.
***
Przepraszam, że tak długo zwlekałam z czytaniem nowych rozdziałów na waszych blogach. Teraz na szczęście mam długo wyczekiwane wakacje :D Nareszcie!
Zgłaszam swoją nieobecność: 30.06.2012r. - 16.07.2012r.

5 komentarzy:

  1. Podoba mi się fragment z pamiętnika Belli. Pokazuje, że pomimo uzależnienia była normalną kobietą, ukazuje jej lepszą stronę. Mam nadzieję, że te jej wpisy będą się często pojawiać :)
    Przeraziła mnie próba samobójcza Grace. W tak młodym wieku? Aż mam dreszcze. To, co usłyszała, musiało naprawdę nią wstrząsnąć. Wszystko, w co wierzyła, okazało się fałszem. Ale czy musiała od razu wskakiwać do jeziora? Dobrze, że przeżyła.

    OdpowiedzUsuń
  2. Te fragmenty z pamiętnika Belli są napisane genialnie. Ogólnie twoje opowiadania mają więcej życia i problemów niż niektórzy, zamykając się w czterech ścianach i mający za przyjaciela tylko komputer, ludzie. To niesamowite jak potrafisz to wszystko opisać. Ja jestem wprost zachwycona, choć jednocześnie poruszona tym, co bohaterka musiała przejść, a raczej jaką prawdę poznać. Mam tylko nadzieje, że prawdopodobne wizje jej ciotki się nie sprawdzą i na tą dziewczynę nie padną żadne nałogi, jednak niczego nie mogę być pewna. Ale lubię Grace taką, jaka jest teraz, wydaje mi się, jakby nie była tylko fikcyjną postacią, ale też człowiekiem, z którym mogę porozmawiać... Czekam na więcej. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Najbardziej zamyślam się przy fragmentach pamiętnika Belli. Być może to była kobieta idąca niewłaściwą drogą, ale wyrzekła się jej, kiedy zrozumiała, że nosi pod sercem żywą istotkę, będącą częścią jej samej. I to jest w tym naprawdę piękne. Postawy prawdziwego ojca naszej bohaterki nie chcę komentować... szkoda mi słów.
    Wiedziałam od samego początku, że Grace nie zmieni swojej decyzji w kwestii wyjazdu. Uparła się, a ja na jej miejscu również chciałabym poznać Brooklyn, czyli środowisko, w jakim żyła moja mama. Sposób, w jaki dziewczyna dowiedziała się o kłamstwach był naprawdę straszny. Wielka szkoda, że musiała się dowiedzieć tak, a nie inaczej, ponieważ nerwy tym wywołane omal nie doprowadziły do jej śmierci. Cóż, zobaczymy, czy Grace odnajdzie się w nowym miejscu.
    Czekam na następny rozdział ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszam na kwiat-spowity-mrokiem.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapraszam na nowego bloga http://zemsty-nadejdzie-czas.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń