niedziela, 10 czerwca 2012

I Rozdział


"Wo­da w naczy­niu lśni, wo­da w morzu jest ciem­na. Małe praw­dy wy­rażają się jas­ny­mi słowy. Wiel­kim praw­dom to­warzyszy wiel­ka cisza."
 Rabindranath Tagore


Drogi Pamiętniku!
To dziwne, że dwoje ludzi znajdujących się na dwóch różnych krańcach świata potrafi zobaczyć  tę samą gwiazdę. To dziwne, że pogoda w Anglii zmienia się tak szybko. To dziwne, że zaczęłam pisać ten pamiętnik. Jestem szalona. Można się tego łatwo domyślić spoglądając na to, w co zmieniłam swoje życie, dlatego wylewanie moich uczuć na strony zeszytu nie zmieni praktycznie niczego. Zwracam się więc do nieistniejącego osobnika z prośbą o pomoc. Wiem, że nie jesteś dżinem, Pamiętniku, nie jesteś nawet człowiekiem, jednak tylko Ty potrafisz mnie wysłuchać, nie przerywając. Nie chcę, byś uważał mnie za kogoś niekulturalnego, (choć muszę przyznać, że bardzo często taka jestem) dlatego przedstawię Ci się w trybie  natychmiastowym. Nazywam się Bella Forest. Mam dwadzieścia dwa lata i utrzymuję się z zasiłku dla bezrobotnych czy drobnych kradzieży. Właśnie poinformowano mnie, że jeśli chcę, by moje dziecko przeżyło, muszę się zmienić. I nie chodzi tutaj o mój wygląd. Jestem posiadaczką długich blond włosów, sięgających pasa, zazwyczaj luźno rozpuszczonych, jasnoniebieskich oczu oraz przeraźliwie bladej cery. 
Miałam raczej na myśli styl życia - gonienie za rozrywkami, smakowanie zakazanych owoców, codzienne imprezy. Siedzę właśnie w korytarzu szpitala i zastanawiam się nad tym, czy to możliwe. Wyobraź sobie człowieka, który przez kilkanaście lat nie otwierał oczu. Zapewne zapomniał już, czym jest wzrok. Liczę, że ty mi przypomnisz, drogi Pamiętniku. Na chwilę obecną muszę kończyć. Przepraszam, że dzisiaj tak krótko, jednak póki co próbuję pogodzić się z tym, co będzie się działo w przeciągu najbliższych kilku miesięcy, dlatego potrzebuję ciszy i spokoju. Do zobaczenia!
Twoja Bella,
10.11.1993r.
Czekałam cierpliwie, aż wywołają moje imię. Czułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Za moment miała nastąpić ta pamiętna chwila. Musiałam wyjść na scenę i pokazać siebie – taką, jaką jestem. Emocje wzrastały niczym temperatura gorączkującego człowieka. Z ust prowadzącego wypłynęły wreszcie te dwa wyrazy. Traktowałam je  jako zaproszenie. Byłam ubrana w obcisły kostium i szeroki uśmiech, którym miałam oczarować widownię. Dotarłam na parkiet krok za krokiem. Zamknęłam oczy, pragnąc poczuć się jak we własnej bajce. Tylko tam byłam kimś wyjątkowym. Pierwszy akord dźwięków wprawił mnie w ruch. Tańczyłam, nie zważając na wzrok zapatrzonych we mnie ludzi. Śledzili mój każdy, nawet najmniejszy gest. Muzyka płynęła jak swobodny strumień razem z moimi ruchami. Wydawało mi się, że nic nie jest w stanie przenieść mnie do rzeczywistości. Taniec uzależniał.  Z czasem zaczęłam unosić się nad ziemią. Kroczyłam tam, gdzie powietrze niosło moje nogi.  Nie musiałam otwierać oczu, lecz gdy to zrobiłam, wróciła szara rzeczywistość. Na widowni siedział On. W ręku trzymał aparat marki Sony, mój aparat. Ubrany w czarną marynarkę, uśmiechał się jak głupi do sera. 
Zatrzymałam się w ułamku sekundy. Nie rozumiałam, dlaczego tam przyszedł. Prosiłam go, jednak on traktował mnie jak niemowę. Zadrżałam momentalnie. Zesztywniałam. Byłam niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Wlepiłam w niego swoje niebieskie, pełne zdziwienia, przerażenia i niezrozumienia oczy. Byłam zła i bynajmniej dlatego, że zabrał mój aparat. Byłam zła dlatego, że istniał. Dla mnie był tylko i wyłącznie kłamstwem. Wszystko dookoła było kłamstwem. Wyimaginowana iluzja rodziny, to, co próbował stworzyć, biorąc sobie mnie za jednego z aktorów. Nazywał mnie swoją córką, a ja jedynie byłam gotowa mu przytakiwać. Nie rozumiałam niczego, co działo się wokół. Mogłam tylko patrzeć, ukrywając twarz w dłoniach, błagając o prawdę, która była jak słodki owoc, niedostępny w moim kraju. 
Uciekłam, nie zważając na błagania  „taty” i mojej nauczycielki. Jak najdalej, jak najgłębiej zanurzając się w swoich myślach, udając głuchą na ich prośby. 
Na zewnątrz wiał wiatr. Lubiłam tę pogodę. Mimo że było zimno, nie chciałam wracać do środka. Zdyszana jak pies, usiadłam na jednej z ławek. Wiedziałam, że mnie znajdą. Fizycznie. Psychicznie byłam nie do pokonania. Stworzyłam skorupę, przez którą nie mógł przebić się nawet grad ani gorące słońce. W jej centrum znajdowałam się ja. Cicha, niepozorna, ukryta głębiej niż mi się wydawało. 
- Grace! – Usłyszałam głos „taty”. – Co ty sobie wyobrażasz?! Wiesz przecież, że  to był ważny występ, a ty tak po prostu… wybiegłaś!
Nie miałam zamiaru odpowiadać. Na język cisnęły mi się różne obelgi. Z moich oczu popłynęły strugi łez. Nie, nie miałam wyrzutów sumienia. Chciałam całą sobą pokazać to, na czym mi najbardziej zależało. Odwróciłam głowę, by spojrzeć mu w oczy. To była poważna rozmowa. Szykowałam się do niej od dwunastego roku życia. Pragnęłam wyrzucić z siebie wszystkie uczucia, które tłamsiłam wewnątrz. 
- Mówiłam ci przecież, żebyś nie przychodził! – krzyknęłam.
- Jestem twoim ojcem  i chyba mam prawo tutaj być. Czego ty chcesz, Grace? – dodał po chwili.
To było słodkie uczucie wyzwolenia. Byłam więźniem kłamstwa, a w jednej sekundzie ściągnięto mi z dłoni żelazne kajdany, które pozostawiły nieodwracalne ślady.  Liczyło się tylko jedno: byłam wolna. 
- Prawdy – odrzekłam krótko. – I nie nazywaj się moim ojcem. 
Wiedział, co miałam na myśli. Wypuścił z ust powietrze, oddalając się o kilka kroków, jakby chcąc dać mi przestrzeń, rozumiejąc, że nie był tym, za kogo się uważał. Zniszczyłam jego marzenia. Zdawałam sobie z tego sprawę. Zadałam mu cios wymierzony prosto w serce. Musiał zejść na ziemię, zrezygnować z tego, co zaczął już budować.  Zepsułam wszystko, w co wierzył przez ostatnie kilkanaście lat. I o dziwo, byłam z siebie dumna. 
- Wyjadę do Brooklynu – wydusiłam z siebie.
Widziałam, jak zdziwienie wzrastało w jego oczach.
- Brooklynu? 
- Tak – potwierdziłam. Czułam się zobowiązana do poznania cząstki siebie. Moją mamę pamiętałam jedynie z fotografii i nielicznych opowieści „taty”. Mieszkała w jednej z najbiedniejszych dzielnic Nowego Yorku. Żyła tak, jakby kierowała nią chęć ciągłego umierania. Nienawidziłam jej za wszystkie decyzje, które podjęła, a jednak pragnęłam pokochać.  A mój prawdziwy ojciec? Nigdy go nie poznałam. Nawet nie wiedziałam, jak miał na imię. 
To, co robiłam w tamtej sekundzie było podobne do lekcji historii.  Musiałam uczyć się na pamięć wszystkich wydarzeń związanych z Wielkim Kryzysem, choć ten przyczynił się do wyniszczenia USA. Bardziej szczegółowe informacje o mojej rodzinie mogły zepsuć mnie, lecz ta świadomość nie spowodowała, że przestałam działać. Chciałam wreszcie poznać prawdę. To jej szukałam przez całe życie i wreszcie nadarzyła się idealna okazja, by ją odkryć.  
„Tata” nie odezwał się już ani słowem. Szłam za nim w stronę samochodu. Przez całą drogę do domu siedzieliśmy cicho. Byliśmy sobie obcy. On zrozumiał to dopiero wtedy. Ja czułam to od zawsze. 
Gdy przekroczyłam próg mieszkania, od razu wbiegłam do swojego pokoju. Wygrzebałam z szuflady biurka stosik zdjęć zrobionych kilka dni temu. Przybiłam je do ściany przy pomocy szpilki, obok reszty fotografii. Obsesyjnie pragnęłam uchwycić moment z życia obcych mi ludzi. Chciałam odnaleźć kogoś, kto choć w najmniejszym stopniu przypominałby mamę. Szukałam blondynek, niebieskookich, chudych i wyniszczonych kobiet, podczas gdy to ja byłam do niej najbardziej podobna. Czasem miałam wrażenie, że cała historia z moją rodzicielką to zwykłe kłamstwo, jakby Bella Forest nadal żyła, tylko gdzieś daleko, ukryta, bojąca się spotkania ze mną. W porę jednak zdawałam sobie sprawę, że przecież kiedyś często odwiedzałam jej grób.  To było niemożliwe, tak samo jak zatrzymanie czasu i spojrzenie wstecz. Niejeden człowiek zobaczyłby swoją przeszłość. Radość, smutek, wszystko, co niegdyś wypełniało jego życie. Ja widziałabym tylko pustkę w odcieniach szarości symbolizującą wszelakie domysły, które snułam każdego dnia. Niesamowitą męczarnię. Nie mogłam oderwać się od tych myśli. Czułam się zobowiązana do cierpień. 
Na środku ściany widniała jej fotografia.  Stała obok „taty”. Wyglądała na szczęśliwą.
Jeszcze raz przypatrzyłam się zdjęciom na ścianie, po czym powędrowałam do salonu. Usiadłam na jednym z foteli ze zniecierpliwieniem czekając, aż „ojciec” zechce ze mną porozmawiać.
Przyszedł po chwili. Usadowił się naprzeciwko mnie.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. 
Pokiwałam głową. 
- Jestem dorosła, nie musisz się o mnie martwić – dodałam, choć wiedziałam, że i tak to zrobi. Nadal zachowywał się tak, jakby nic się nie zmieniło. Widziałam jednak smutek w jego oczach. Musiał pogodzić się z moimi słowami, nawet jeśli kosztowało go to bardzo wiele. 
- Brooklyn to nie szczyt marzeń. Wiem, że nie odwiodę cię od tej decyzji. Chcę tylko powiedzieć, że musisz na siebie uważać– mówił to spokojnym i opanowanym głosem. Miałam jednak wrażenie, że wewnątrz jego serca toczy się nieustająca walka rozsądku z darem wolności. – Twoja matka być może przeżyłaby, gdyby nie miejsce, gdzie się wychowała.
- Przestań! – krzyknęłam gwałtownie. – Powinieneś się cieszyć.  Inaczej nigdy byś jej nie poznał.  – Wstałam, chcąc pokazać mu, że mam nad nim przewagę. - Mówisz tak, jakbyś jej nie kochał – wypaliłam 
Nadal nie potrafiłam wybaczyć mu tego, że przez cały czas starał się ukryć przede mną prawdę o moim pochodzeniu. Mogłam ją przyjąć, pogodzić się z nią, natomiast brzydziłam się kłamstwem.
- Kochałem ją! – Awanturował się.
- A pokochałbyś mamę, gdybyś znał ją zanim się zmieniła?! 
Nastała cisza.
Nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Zastygł w bezruchu, zupełnie tak, jakby zobaczył ducha. Tak… to właśnie była ta „bezwarunkowa miłość”.  Nigdy nie wierzyłam, że istnieje. Mówili o niej w komediach romantycznych, które zawsze kończyły się happy endem. Życie było inne. Zdecydowanie bardziej brutalne. Człowieka kochało się dla czegoś, nie pomimo. Nawet największa siła miłości wypalała się pod wpływem czasu jak stara, zżółknięta fotografia czy przez ciężkie jak głaz problemy. Zostawał tylko tlący się zaczątek ognia. Wszyscy jednak uważali , że jest za późno, by go ratować. 
Tego dnia uraziłam go po raz kolejny. I po raz kolejny nie odczuwałam żadnego bólu czy wyrzutów sumienia.  To były prawda i szczerość – moje dwie bronie, żelazne miecze, wygrywające każdą bitwę.
- Sam widzisz – skończyłam rozmowę, wracając do swojego pokoju.
- Znajdę ci jakieś mieszkanie – obiecał, wołając  za mną. Żałował. Wiedziałam o tym. Nie odezwałam się jednak. Lubiłam milczenie. W końcu uczyłam się od mistrza. 


***
Bardzo wahałam się z opublikowaniem tego rozdziału. W gruncie rzeczy ostatnio wszystko, co piszę jest strasznie nie poukładane, dlatego teraz obiecuję, że będę się starać, by to opowiadanie zapiąć na ostatni guzik. "Powrót" zawieszam, mam nadzieję, że gdy przemyślę pewne kwestie, to do niego wrócę.
Póki co, muszę jakoś przeżyć ostatni tydzień przed klasyfikacją końcoworoczną. Życzcie mi powodzenia :)

7 komentarzy:

  1. Aleź mi się ten podkład podoba! *.*
    Opowiadanie zaczyna się ciekawie. Z tego co zrozumiałam pochyłą czcionką opisujesz losy Belli, która opowiada o swoim życiu pamiętnikowi. Musiała zmienić swój dotychczasowy tryb życia przez wzgląd na dziecko, którym chyba jest ta druga narratorka, dziewczyna która tańczyła. Żal zrobiło mi się jej "ojca". Widać było, że mu jednak zależy na dziewczynie i na jej matce również zależało. Chce znaleźć jej mieszkanie w nowym miejscu, zresztą był przy niej podczas tego ważnego występu. Nie powinna go tak traktować, chociaż z pewnością ma ku temu swoje powody.
    Szkoda, że zawiesiłaś "powrót", mam jednak nadzieję, że wrócisz na tamtego bloga pełna sił, pomysłów i chęci ;)
    Co do szablonu - mówiąc najogólniej i w dużym skrócie wstawiłam nagłówek i tło z poprzedniego. Reszta to kombinowanie z ustawieniami itp.
    Pozdrawiam i czekam na nowość!

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę przyznać, że opowiadanie póki co wyjątkowo przypadło mi do gustu. Zapowiada się naprawdę ciekawie i szczerze mówiąc, na razie nie mam żadnych koncepcji, co do tego, jak mogłyby dalej potoczyć się losy głównej bohaterki. Nieoczekiwany wyjazd, niezbyt dobre relacje z przybranym ojcem... Oby w następnych rozdziałach zaczęło się powoli wszystko wyjaśniać, gdyż trochę tych tajemnic przed nami zostawiłaś. Mam nadzieję, że z tą historią wytrwasz nieco dłużej niż z poprzednią, gdyż z notki wywnioskowałam, że poprzedni blog został zawieszony.
    Z niecierpliwością czekam na nowość.
    Pozdrawiam.

    PS. To ja, Aina z Zimna jak ogień. Teraz przeniosłam się na sene-slayer.blogspot.com <:

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie potrafię komentować prologów.:/ Opowiadanie zaczęłaś w intrygujący sposób. Coś mi mówi, że ową autorką pamiętnika była matka głównej bohaterki, ale zobaczymy, jak to się rozwinie. Ciekawe jak będzie wyglądać życie Grace w NY?
    Wszystko się okaże.
    Obiecałam Ci (przez gg), że jak coś nie będzie mi się podobać to Ci to powiem. Nie lubię tego robic. Ale razi mnie to, że w notce z pamiętnika pojawił się jego wygląd. Wiem, chciałaś, abyśmy go sobie wyobrazili, ale jak już ktoś pisze coś w pamiętniku to raczej nie podaje jego wyglądu (no, bynajmniej ja tak nie robię).
    Rozdział jest świetny, naprawdę, a ta nieścisłość to tylko taki mały błąd. Każdemu się zdarza.:)

    OdpowiedzUsuń
  4. To ja życzę powodzenia w tej klasyfikacji, choć to już praktycznie koniec... jeszcze tylko jutro i już wszystko będzie jasne, przynajmniej w moim wypadku. Przechodząc jednak to istotniejszego tematu. Opowiadanie to zapowiada się świetnie i przyznaję, że według mnie trochę lepiej niż "powrót", do którego swoją drogą zdążyłam się przywiązać i jestem ciekawa, na jak długo masz go zamiar zawiesić? Mam nadzieje, że niezbyt wiele czasu będzie istniał w tym stanie, bo ja chciałabym poznać ciąg dalszy. Nie powiem ciekawi mnie też jak potoczy się ta historia i jak poradzi sobie Grace w Brooklinie? W końcu będzie zdana praktycznie na samą siebie. Zaintrygowało mnie poza tym, co stało się z jej matką, no i ten wpis z pamiętnika na początku rozdziału... No cóż poczekam na więcej, bo chwilowo mam przed sobą więcej niewiadomych niż faktów, ale to przecież dopiero początek. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam nadzieję, że uda jej się poznać prawdę o matce. Co się stało? Dlaczego umarła? Może ten wyjazd pomoże jej dowiedzieć się czegoś konkretnego. Nie rozumiem tylko, czemu ona tak traktuje "ojca", co on zrobił nie tak? Wydaje się być całkiem normalny.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiesz, bardzo mi się podoba to, że zawsze podejmujesz tematykę taką życiową i prawdziwą. Problemy, które spotykają ludzi na całym świecie - Ty nie boisz się o nich pisać, na dodatek przekazujesz je w bardzo dojrzały, obrazowy sposób, dzięki czemu jesteśmy jeszcze bliżej wykreowanego przez Ciebie świata. Właśnie to najbardziej urzeka mnie w Twoich historiach.
    Na miejscu Grace nie potrafiłabym tak traktować ojca, nawet, jeśli pod względem biologicznym okazałby się nie być moim tatą. Mimo wszystko to człowiek, który ją wychował, spędził z nią wiele lat; rozumiem, że kłamstwa, które serwował jej przez całe życie, bardzo ją zraniły, ale to nadal rodzina - więzi krwi nie są akurat w tym momencie ważne. Rozumiem jej postanowienie wyjechania do Brooklynu, czyli do miejsca, gdzie żyła jej matka. Ona musi po prostu poznać odpowiedzi na wiele pytań, które cisną się jej do głowy w związku z rodzicielką.
    Cóż, jestem ciekawa, jak potoczy się życie Grace.
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  7. http://zapach-mroku.blog.onet.pl - po długiej przerwie mam przyjemność zaprosić na rozdział trzydziesty ;)

    OdpowiedzUsuń