środa, 20 lutego 2013

XIII Rozdział


''Nikt nie może cofnąć się w cza­sie i na­pisać no­wego początku, ale każdy może zacząć od dzi­siaj i do­pisać no­we zakończenie. ''
Maria Robinson

***
***

Joey Fieldes,
24.12.1997r.
Są święta. Od trzech lat mieszkam razem z rodzicami i starszą siostrą, choć ta już niedługo wyfrunie z ciepłego gniazda. Ślub Cindy i niejakiego Alana odbędzie się w maju. Nienawidzę tego miesiąca, choć ona uważa, że to idealna pora na tak romantyczną uroczystość. Rozkwitające kwiaty, dłuższe dni, krótsze noce i przerażająca samotność. Blondynka mimo wszystko nie ma zamiaru zmieniać wcześniej ustalonej daty z powodu mojego „widzimisię”. Jakoś przeżyję oglądanie jej radości, choć sam nie będę mógł się cieszyć. Przeczuwam, że żałoba pochłonie mnie w całości. Wiem, że jestem egoistą. Zżera mnie strach przed przyszłością. Ponadto boję się przywiązania. Miłość wiąże się z rozczarowaniem, dlatego wolę jej unikać. Mam wrażenie, że wystarczy jedna bolesna sytuacja, by złamać mnie ostatecznie. Chcę wszystko ustalić sam, bez niczyjego udziału. Wydaje mi się, że tylko wtedy los nie jest w stanie pokrzyżować moich planów.
Już zjedliśmy wigilijną kolację. Gracie poprosiła mnie, bym jeszcze na chwilę wyszedł z nią na zewnątrz. Chciała urządzić bitwę na śnieżki. Zgodziłem się. Oboje ubraliśmy nasze czarne płaszcze i rozpoczęliśmy zabawę. Już po kilku minutach byliśmy pokryci białymi płatkami od stóp do głów. Śmiałem się, żartowałem, ona również.  Świat zatrzymał się na krótki moment. Zapomniałem o własnych obawach, blokujących odczuwanie emocji. Wiedziałem, że jeszcze nie raz, w trudnych chwilach, będę powracał do tych wspomnień. 
Ostatnio jestem całkowicie pochłonięty pracą. To coś, co robię dobrze, w odróżnieniu od ojcostwa. Nasza firma ma wielu klientów. Muszę poznać sytuację materialną, wymagania i osobowość każdego z nich, by móc wybrać odpowiednie mieszkanie. Niedawno poznałem Marianne Dowson, kobietę, która sześć lat temu straciła męża w wypadku samochodowym. Ma dwójkę wspaniałych dzieci, Connora i Ellen oraz wiele nadziei. Podczas spotkania nasza rozmowa jakimś cudem zeszła na tematy osobiste. Naprawdę rzadko mówię o Belli z innymi ludźmi, nie potrafię zwierzyć się nawet rodzonej siostrze i w gruncie rzeczy nie potrzebuję tego, lecz moja klientka wzbudziła we mnie zaufanie, najprawdopodobniej dlatego, że rozumiała moje myśli i uczucia. Zapytałem, jak znalazła swój przepis na szczęście. Odrzekła, że jedynym sposobem na wyjście z depresji jest pogodzenie się z obecną sytuacją, zaakceptowanie jej, spojrzenie w przyszłość bez obaw i życie chwilą obecną. Krótka obietnica, a jednak bardzo trudna do wykonania. Postanowiłem jednak spróbować. 
Zabrałem Gracie na cmentarz, na grób mojej ukochanej. Mała blondynka położyła na marmurowej płycie bukiet kwiatów wcześniej zebranych w ogródku. Powiedziałem jej, że spotka się z mamą. Widziałem, że starannie przygotowała się do tego wydarzenia. Włożyła nawet na siebie elegancką, różową sukienkę, której szczerze nienawidziła. Wolała nosić luźne bluzki i spodnie. Usiadła na trawie i zaczęła luźną pogawędkę ze swoją rodzicielką. Początkowo przypuszczałem, że będzie oczekiwała odpowiedzi, lecz ona była bardzo inteligentną czterolatką. Opowiadała o tym, jak bardzo cieszy się z powodu nadchodzącego Bożego Narodzenia, że chciałaby dostać nową, mówiącą lalkę. Zupełnie tak, jakby rozmawiała z kimś, kogo zna od wielu lat. Miano „mamy” zobowiązywało. W uszach dziecka brzmiało jak dźwięk pocieszenia, radości, szczęścia. Dwie zbawienne sylaby. 
Kiedy Gracie skończyła, odwróciła się w moją stronę i uśmiechnęła szeroko. Przylgnęła do mojej nogi i powiedziała „teraz ty jesteś moją mamą, prawda?”. Pozornie zabawne słowa omal nie doprowadziły mnie do płaczu. Pozostało mi tylko spojrzeć w jej drobne oczy i posłusznie spełnić jej prośbę. 

Znajdowałam się przed pewnym domem. Był duży, dwupiętrowy, otynkowany na biało, z balkonem od strony ulicy. W oknach wisiały czyste firany, w pokojach paliły się lampy. Mieszkanie nie wyróżniało się zbytnio na tle innych amerykańskich chat.  W oddali widziałam zadbany ogródek  z wieloma różnymi roślinami oraz ręcznie robioną huśtawkę. Budynek należał do mojego biologicznego ojca. 
Deszcz lał jak z cebra. Siedziałam w samochodzie, przyglądając się wszystkiemu przez szybę. Podświadomie nie chciałam wysiadać, jednak coś kazało mi spełnić ten nieprzyjemny obowiązek.  Odwróciłam się w stronę Joey’a. Był zmartwiony. Odkąd ostatnio znalazł mnie pijaną w trupa, leżącą na środku salonu, starał się nie spuszczać ze mnie wzroku, lecz rozumiał, że czasem potrzebowałam prywatności.  O dziwo, nie przeszkadzało mi to. Dawniej wolał mnie unikać, innym razem chciał być dobrym kumplem, teraz w pełni przypominał normalnego, zatroskanego ojca, który naprawdę wie, co jest najlepsze dla jego córki.
- Dasz sobie radę, bez względu na jego słowa – odrzekł pocieszająco. 
- Nie wiem, tato – odpowiedziałam, przełykając ślinę. – Bardzo się boję – wyznałam. 
- Nic dziwnego – mruknął, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. – Kiedyś i tak musiałabyś to zrobić.
- Racja.
Wiedziałam, że od tego nie ucieknę. Moje ostatnie próby gry w berka z życiem kończyły się bolesną przegraną. Nie miałam zamiaru ryzykować po raz kolejny.
Jeszcze raz spojrzałam na dom Henry’ego. Musiałam przekroczyć ten próg, nawet jeśli wcześniej zatajona prawda miałaby mi się nie spodobać. Odważnie nacisnęłam klamkę pojazdu, lecz moja ręka zastygła w bezruchu. Oprzytomniałam dopiero po kilku sekundach. Wysiadłam z samochodu. Poczułam, jak deszcz delikatnie muska moje policzki. Tylko on na chwilę pomógł mi się uspokoić. Szłam po równo ułożonej kostce brukowej w różnych odcieniach szarego. Wkrótce znalazłam się przed drzwiami do budynku. Stanęłam na śliskim podeście. Półmrok wieczoru rozświetlała automatycznie zapalana lampa wisząca po prawej stronie wejścia. Podniosłam moją drgającą dłoń na wysokość dzwonka, lecz później tylko obejrzałam się za siebie. Tata wciąż czekał. Jego obecność była dla mnie najlepszym wsparciem.
Dopiero wtedy byłam gotowa, by wykonać kolejny krok. Wcisnęłam przycisk i nie mogłam już myśleć o odejściu. Po jakimś czasie usłyszałam tupot czyichś stóp. Cofnęłam się o kilka centymetrów. Drzwi otworzyła szczupła kobieta w średnim wieku, szatynka, ubrana w ciemne dżinsy i wełniany sweter. Kristen, żona Stown’a. 
- Dobry wieczór – przywitała się, patrząc na mnie ze zdziwieniem. W końcu byłam w jej domu niezapowiedzianym gościem. 
- Dobry wieczór – odpowiedziałam tym samym. Przez jakiś czas świdrowałam ją spojrzeniem, milcząc. Nie wiedziałam, jak zacząć rozmowę. Nie mogłam przecież powiedzieć prosto z mostu, że przyszłam zobaczyć się z moim ojcem, Henry’m. Zapewne wtedy wzięłaby mnie za wariatkę. – Jestem  byłą uczennicą pani męża – wydusiłam z siebie. Każdy pretekst był dobry. – Obecnie studiuję historię i potrzebuję korepetycji. W takim razie… mogę wejść? 
- Oczywiście – rzekła kobieta bez chwili wahania. Gestem dłoni zaprosiła mnie do środka. 
Przeszłam przez próg. W korytarzu wisiało kilka rysunków przedstawiających wiejskie krajobrazy.  Brązowe ściany nieco pomniejszały pokój. Na podłodze rozrzucone były cztery pary butów. Wieszak stał w rogu pomieszczenia. Przez ogromne okno w kształcie półkola wpadały rażące promienie zachodzącego słońca. Zdawałam sobie sprawę, że wkroczyłam do świata, w którym nie chciałam istnieć. Musiałam wypełnić swoją misję, a później odpłynąć, będąc dalej tym samym człowiekiem. 
- Henry! Ktoś do ciebie! – zawołała Kristen. 
Wysoki, gruby blondyn, nie zadając pytań, szybko zbiegł na dół po skrzypiących schodach.  Miał krótkie, kręcone włosy. Jego ciało przyodziewała biała koszula w kratę i czarne spodnie na szelkach. Niejednokrotnie patrzyłam w jego zmęczone oczy, widziałam pomarszczoną, podłużną twarz i drżące dłonie. Tym razem jednak przeczuwałam, że spotkanie z nim przeżyję w zupełnie inny sposób. Już nigdy nie spojrzę na niego z dawnym zaufaniem i szacunkiem. 
- O! Witaj, Gracie! – wykrzyknął, ucieszony moim widokiem. Automatycznie wyciągnął rękę w moim kierunku. Chwyciłam ją z ukrywanym obrzydzeniem. – Jak się masz? 
- Dobrze – odpowiedziałam krótko.
- Chodź na górę. Nie wiedziałem, że studiujesz historię. Byłem pewien, że całkowicie poświęciłaś się tańcu – mruknął, ponownie wchodząc na schody.
-  Balet to przeszłość – odrzekłam, podążając za nim. Po jakimś czasie oboje weszliśmy do niewielkiego gabinetu. O czekoladowe ściany opierały się regały z książkami. Na biurku panował nienaganny porządek. Henry usiadł na krześle obok okna, ja za to stanęłam naprzeciwko niego.
- W takim razie… powiedz, w czym problem.
Problem był tylko i wyłącznie w nim. Skrzywdził mamę, a teraz tak po prostu uporządkował sobie życie, bez żadnych konsekwencji. Byłam zazdrosna. Chciałam, by to on został ukarany. W niektórych momentach pragnęłam zgotować mu istne piekło. Ostatecznie jednak potrafiłam się powstrzymać. W końcu miał dzieci, które wychowywał. Ja również mogłam należeć do tego grona. On jednak uczynił się panem wszystkiego, sam wybrał sobie swoją rodzinę, choć w moim mniemaniu nie zasługiwał na nią nawet w najmniejszym stopniu.
Stwierdziłam, że lepiej będzie, gdy od razu powiem, w jakim celu przyszłam do jego mieszkania. Szastały mną miliony wątpliwości. Otworzyłam usta, lecz mieszanka złości ze zdenerwowaniem skutecznie mnie paraliżowała. W końcu jednak rzuciłam się w przepaść. Byłam w stanie już tylko spoglądać w dół i zastanawiać się, co czeka mnie po wylądowaniu.
- Mówi coś panu trzeci maja, tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego roku? – mówiłam zdławionym głosem. Słowa z trudem przechodziły mi przez gardło. Pociły mi się ręce. 
Mężczyzna pokręcił głową po dłuższym zastanowieniu
- To moje urodziny – dodałam.
Henry zaśmiał się cicho, jednak widząc moją grobową minę, spoważniał. 
- A Bella Forest? – Zadrżałam. - Słyszał pan o niej? – zapytałam, choć doskonale znałam odpowiedź. 
Mężczyzna zastygł w bezruchu. Jeszcze mocniej zacisnął ręce na bokach krzesła.
- Jesteś… jesteś jej córką? – wymamrotał po dłuższej chwili. Bał się spojrzeć mi w oczy. Przecież mógł zobaczyć w nich cząstkę siebie. 
Wzięłam głęboki oddech.
- Tak. Jestem też pana córką.
Nastała niezręczna cisza.  Każda prawda prędzej czy później musiała wyjść na jaw. Zawsze pokonywała kłamstwo, które samo ustalało nieczyste zasady. Ona natomiast ściśle trzymała się regulaminu. Nie poddawała się nawet w chwilach pokusy. Wolała dotrzeć na metę bez wyrzutów sumienia. I wygrywała. 
-To… to niemożliwe – powiedział z oburzeniem, kręcąc przy tym głową. – Bella nie wykarmiłaby dziecka, nie zajęłaby się nim. Ledwo potrafiła zadbać o siebie. 
Nie miał prawa jej obrażać. Być może próbował odbiec od tematu, jednak równie dobrze mógł to zrobić w mniej drastyczny sposób. Czym prędzej chciałam zmiażdżyć jego bezgraniczną dumę. Pokazać, że jest wart tyle, co inni ludzie. W końcu oszukiwał sam siebie.
- To prawda. Wychowywał mnie ktoś inny.  Mama umarła zaraz po moim narodzeniu  – mruknęłam. – Ale dlaczego pan mnie nie chciał? Dlaczego pan jej nie kochał? – wyjąkałam. Marzyłam o tym, by zadać mu te pytania. Pragnęłam patrzeć, jak męczy się z wymyśleniem jakiejkolwiek odpowiedzi.  
Henry spuścił głowę. Nie był gotowy na to, by na mnie spojrzeć.  Milczał jeszcze przez jakiś czas, po czym wziął głęboki oddech. Przypuszczałam, że chciał rozpocząć swój monolog. 
- Kiedy Bella powiedziała mi, że jest w ciąży, zdenerwowałem się. Dziecko wtedy kojarzyło mi się z ograniczeniem wolności, która dawniej była dla mnie gwarancją na dalsze życie. Nie czułem się odpowiedzialny za nią, za ciebie, dlatego po prostu odszedłem. Później było jeszcze kilka innych kobiet.  Dopiero przed trzydziestymi urodzinami zrozumiałem, że długo tak nie pociągnę.  Większość osób w moim wieku miało już swoje rodziny. Tylko mnie i moim żałosnym przyjaciołom wystarczały przelotne znajomości. Oderwałem się od tego grona. Trwało to dość długo, bo aż dwa lata. Moi rodzice nie byli wzorami do naśladowania, przez co tak trudno było mi zmienić swoje życie. Zacząłem studiować. Poznałem Kristen. Zrozumiałem, co to znaczy kogoś kochać. A twoja mama była dla mnie po prostu…
- No dokończ! – przerwałam mu. Przydomek „pan” utonął gdzieś w fali gniewu. Moje oczy zaszkliły mi się łzami. W tonie głosu Stown’a nie wyczułam ani grama wyrzutów sumienia. Miałam wrażenie, że Henry nauczył się swojej kwestii na pamięć. Jakby obrócił moje życie w nędzną sztukę teatralną. – Kim była?! Panią do towarzystwa?  Nic niewartą ćpunką? A może po prostu niczym?! – krzyczałam. Nie obchodziło mnie to, że jego żona prawdopodobnie słyszy moje słowa mimo głośnego radia, którego dźwięk dobiegał z parteru. – Nie rozumiem, jak mogłeś tak po prostu o tym zapomnieć, nie myśleć o osobach cierpiących z twojego powodu. Zachowałeś się jak durny dwunastolatek, jeśli nie gorzej. Ty masz dziecko, oprócz tych twoich „idealnych” kreatur. Jesteś popaprańcem! Nie chcę, byś teraz próbował się mną interesować. Wiem, że tak czy inaczej byś tego nie zrobił. Nawet jeżeli będziesz chciał zapomnieć o moim istnieniu, ja nigdy nie zapomnę o twoim. Błędów z przeszłości nie można wymazać, one są częścią ciebie! – niemal wyłam. 
- Wstydzę się tej części mnie! Marzyłem o tym, by uporządkować sobie życie. Żałuję wszystkich decyzji podjętych za czasów młodości, ale nie chcę do tego wracać. Pragnę zapomnieć, poświęcić się całkowicie teraźniejszości. Możesz mnie za to znienawidzić, jednak kocham moją rodzinę. Ona jest tylko jedna.  
- Ciekawi mnie, czy Kristen wie o twoich wpadkach.
- Nie waż się jej o tym mówić! – wykrzyknął, wstając z krzesła. Groził mi palcem. 
Nie bałam się. W pewnej chwili zrobiło mi się go żal. Żył w kłamstwie, nie potrafił się z niego wyplątać.  Każde jego słowo było przepełnione fałszem. Przestałam żałować, że zostawił mamę. Wiedziałam, że bez niego było zdecydowanie łatwiej. Wciąż jednak miałam pretensje do samej siebie. Stown był perfekcyjnym aktorem. Wierzyłam we wszystko, co mówił. Zaskakujące: lubił powtarzać, że prawda jest najważniejsza.  
Dawniej wystarczyło kilka ładnych zdań podanych w eleganckiej oprawie, bym mogła komuś zaufać.  Jednak to, co piękne, zwykle nie ma w sobie ani grama szczerości. Trzeba jeszcze dodać szczyptę cierpienia i czegoś prostego. Tak właśnie smakuje prawda. 
- Henry! Co się tam dzieje? – usłyszałam głos żony mojego biologicznego ojca. 
Zamilkłam. On patrzył na mnie błagalnym wzrokiem. 
- Nic takiego – zawołałam, widząc, jak Stown stopniowo się uspokaja. Obiecałam, że nie zdradzę jego tajemnicy. Miałam jedynie nadzieję, że wyrzuty sumienia wkrótce dają mu się we znaki. To jego życie. Wszystko wskazywało na to, że chciał je zniszczyć, a ja nie miałam prawa ingerować w jego plany. – Do widzenia – rzuciłam w stronę mężczyzny, po czym skierowałam  się w stronę drzwi. Wybiegłam przez nie, zeszłam na dół i wyszłam na zewnątrz. Później w szybkim tempie dostałam się do wnętrza samochodu. Otarłam łzę spływającą po moim policzku. W końcu nie warto płakać z powodu tak wielkiego kłamcy. – Już wszystko rozumiem – szepnęłam sama do siebie. Jeszcze na krótką chwilę odwróciłam głowę w kierunku domu mężczyzny. W oknie ujrzałam małą, chudą blondynkę, Nathalie. W rękach trzymała jakiś obrazek. Pragnęła zwrócić na siebie uwagę. Zaczepiała Henry’ego, skakała dookoła niego. Stown w końcu spojrzał na jej dzieło. Przytulił dziewczynkę. Przypuszczałam, że na jego twarzy maluje się szeroki uśmiech. 
Miałam ochotę krzyknąć, by się obudził. Być może pewnego dnia wstanie z łóżka i nie ujrzy już swojej ukochanej rodziny, ponieważ zabrakło mu odwagi, by wyznać jej całą prawdę. Przegra swoje życie. Zwycięzca natomiast będzie walczył do samego końca mimo licznych porażek. 
Każdy trud prędzej czy później zaowocuje, nawet jeśli początkowo start wydaje się być największą katorgą.
- Dziękuję, tato – powiedziałam do do Joey’a, a on uśmiechnął się do mnie pocieszająco. – Dziękuję, że się nie poddałeś – odrzekłam. Nie obchodziło mnie nastawienie Stown’a. Był człowiekiem, który pragnął, bym nigdy się nie narodziła. Liczył się ktoś, kto, mimo wielu straconych lat, wiedział, że na śniadanie zwykle jadam czekoladowe płatki z zimnym mlekiem, najlepiej relaksuję się, kiedy tańczę i nie cierpię zasypiać przy zapalonym świetle. Chciałam, by to on miał ostateczny wpływ na moje decyzje. 

7 komentarzy:

  1. O rany...
    Cieszę się, że nasza Gracie zdobyła się na spotkanie ze swoim biologicznym ojcem, jednak spodziewałam się, że przebiegnie ono w innej atmosferze. Tak samo jak Grace byłam wściekła na Henrego, a w momencie gdy powiedział,że Bella była dla niego..., to prawie się popłakałam. Debil. Sam sobie niszczy życie - tak, jak napisałaś, prawda zawsze wygrywa, mimo że czasem przysparza trudu. Tego nie można zanegować, z życiem nie da się kłócić. Taka jest prawda.

    Pozdrawiam
    bkk-szukajac-szczescia

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, ja też uważam, że spotkanie Grace z biologicznym ojcem było nieuniknione. Jakkolwiek miało ono przebiec, wiedziałam, że dla dziewczyny prawdziwym tatą będzie zawsze Joey.
    Stresowałam się razem z Gracie, kiedy ta szła do domu Stowna. Gładkie kłamstewko pomogło jej stanąć przed obliczem mężczyzny. Przez krótką chwilę podziwiałam jej spokój, ponieważ sądziłam, że zachowa się inaczej, jednak w ostateczności wybuch, do jakiego doszło, potwierdził moje wyobrażenia. Na miejscu Grace również wywrzeszczałabym Henry'emu cały swój żal. Owszem, popełnił w młodości mnóstwo błędów, jednak takie pomyłki raczej nie leżą w kategorii do wybaczenia. Poza tym jestem zdania, że zawsze jest możliwość naprawy tego, co się spieprzyło, a on z pewnością taką szansę miał. Szkoda tylko, że nigdy z niej nie skorzystał... Żal mi głównej bohaterki. Nie poznała matki, zaś po konfrontacji z ojcem okazało się, że nie chce z nim mieć nic wspólnego. Może jednak dziewczyna ułoży sobie teraz życie? Ma Joey'a, nie jest więc całkiem sama. Ja na pewno trzymam za nią bardzo mocno kciuki.
    Ten rozdział przypadł mi do gustu tak samo jak poprzednie. Jestem po raz kolejny zakochana w Twojej historii, która, pozornie prosta, ma w sobie niesamowitą głębię i ogromną gamę uczuć oraz emocji. To coś, co naprawdę lubię.
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałam okazję przeczytać kolejny świetny rozdział. Nie wiem, czy rozwijasz się z notki na notkę, czy po prostu łatwiej ci się pisze o wydarzeniach, które wręcz kipią przeróżnymi emocjami. Rozdział był naprawdę wzruszający i piękny. Znienawidziłam biologicznego ojca Grace, jak pewnie większość czytelników. Rozumiem, że mężczyzna chciałby wieść spokojne życie, ale jakim jest człowiekiem, skoro nie chce mieć nic wspólnego z własną córką? Nie był obecny w jej życiu przez wiele lat, ale teraz, gdy miał okazję chociażby próbować naprawić swoje błędy, nawet nie próbował tego zrobić. Nie dziwię się, że główna bohaterka nie chce mieć z tym człowiekiem nic wspólnego.
    Joey jest cudownym ojcem. To doskonały przykład na to, że więzy krwi wcale nie są najważniejsze, ale przede wszystkim liczy się miłość. Zakończenie rozdziału jest piękne i prawdziwe - prawdziwym ojcem jest ten, kto doskonale zna własne dziecko.
    Pozdrawiam
    koszmar-na-jawie

    OdpowiedzUsuń
  4. Poruszający rozdział. Chwycił mnie dogłębnie i urzekł w całości. Jest niesamowity, nie ma chyba lepszego określenia, którym zdołało by się go opisać. Zazdroszczę ci tej zdolności, poruszania serca czytelnika poprzez słowa. Masz do tego talent i tyle. Aż chce się czytać to, co wydostaje się spod twojej ręki.
    Cieszę się, że Grace odwiedziła swojego biologicznego ojca. Może nie była to za wesoła wizyta, a Henry jest wielkim, życiowym kłamcą, ale przynajmniej jedna sprawa została rozwiązana, a ten facet dowiedziała się, że błędy przeszłości nie znikają tak po prostu, że prędzej, czy później ukazują się one w naszym życiu, nawet jeśli w tym przypadku chodzi o ludzi z krwi i kości.
    Poza tym jestem też zadowolona z tego, jak dogadują się Joey i Grace, jak relacje między nimi się zacieśniają, a każda kolejna chwila zmierza to szczęśliwego końca, albo może raczej do zapowiedzi nie najgorszej przyszłości. Dobre jest to, że mimo wszystko w życiu można mieć nadzieje, że kiedyś może być lepiej, W końcu przebywanie w cierpieniu nigdy nikomu nie służy, a uważam, że ta dwójka już dosyć miała z nim spotkań. Czekam na więcej. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Czyli Henry wiedział o tym, że ma córkę, ale nie wiedział, że jest nią Grace. Dobrze, że mu powiedziała, powinien znać prawdę. Szkoda tylko, że ta rozmowa tak wiele ją kosztowała. Ale z drugiej strony, dzięki niej zrozumiała, jak wiele zawdzięcza Joey'owi. Henry to dupek. Co z tego, że był młody i głupi, ale skoro już wiedział, że Bella jest w ciąży, to powinien się poświęcić, nawet jeśli nie miał na to ochoty. To nie było sprawiedliwe wobec Belli. Pomimo iż była narkomanką i tak była bardziej wartościową osobą niż on, bo nie zachowała się tak karygodnie i nie porzuciła córki tylko dlatego, że nie była gotowa na poświęcenie. Pokazała, jak wiele jest warta. Za to Henry pokazał coś zupełnie odwrotnego.

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej;)
    Pisze w sprawie szablonu, który zamówiłaś. Chodzi o kolorystykę i układ.
    probyszablonowania.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam:)
    Zamówienie zostało wykonane. Zapraszam na probyszablonowania.blogspot.com i proszę też o wstawienie linka do naszej szabloniarni.

    OdpowiedzUsuń