"Żyjemy bowiem w epoce straszliwej, jakiej dotąd nie znała historia ludzkości, a tak zamaskowanej pewnymi ideami, że człowiek dzisiejszy nie zna siebie, w kłamstwie się rodzi, żyje i umiera i nie zna głębi swego upadku."
Stanisław Ignacy Witkiewicz
***
***
Rozdział V
Drogi Pamiętniku!
Jacy jesteśmy? Jacy będziemy?
Twoje
kartki kiedyś będą zżółkniałe, wybrudzone, pozlepiane potem, moimi łzami.
Będziesz spokojnie odpoczywać na dnie mojej szuflady. Być może już nikt więcej
ponownie nie dotknie tego papieru, który teraz jest dla mnie wybawieniem,
jedyną nadzieją, przyjacielem.
A
ja? Kim będę za kilkanaście lat? Czy nadal będę uznawana za bezwartościową
narkomankę? Czy ktoś mnie naprawdę pokocha?
Chciałabym
mieszkać w swojej własnej bajce. Czasem zdarza mi się marzyć. Wyobrażam sobie
wtedy szczęśliwą rodzinę, małą dziewczynkę biegającą dookoła, wołającą mnie z
tak wielką czułością w głosie, mnie -matkę, prawdziwie dorosłą i odpowiedzialną,
dojrzałą do rzeczywistej wolności i mężczyznę, z którym będę gotowa spędzić
resztę życia, w dużym domku z kolorowym ogródkiem.
Każdy
ma swój czas. Czuje wtedy, że jest najbardziej potrzebny, nie wie, czym jest
bezużyteczność. Potrafi się cieszyć wbrew szarości świata, któremu nadaje
własne, przyjemne dla oczu kolory. Ale w
końcu nadchodzi moment, gdy zostaje obdarty z wszelkich sił. Znów stara
się wspiąć na sam szczyt, jednak wie, że to już nie to samo. Jest ciężarem dla
innych, świata, wkrótce również siebie. Przestaje dostrzegać sens życia. To
uczucie nazywane jest śmiercią, drogi Pamiętniku. Ona jednak nie oznacza, że
nie można odżyć na nowo. Potrzeba do tego nieposkromionej siły, lecz wierzę, że
nie ma rzeczy niemożliwych.
Nigdy
wcześniej nie myślałam o śmierci w duchowym aspekcie. To, czego nie uznajemy,
jest jednak naszym największym wrogiem.
Umarłam,
lecz wracam do życia.
Cztery
dni temu znów odwiedził mnie Joey. Pytał o moje zdrowie, o to, dlaczego
znalazłam się w szpitalu. Popatrzyłam na niego z przerażeniem. Czułam, że nie
mogę go okłamać. Mam nieznośny talent do ranienia ludzi, którzy są dla mnie
ważni. Sama nie wiem, dlaczego to robię. Być może chcę ukarać samą siebie, a przecież
samotność jest największą torturą.
Tym
razem postanowiłam zrobić wyjątek. Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam prawdę.
Nie
potrzebuję niczyjej litości czy współczucia. Wiem, że wyznanie drugiemu człowiekowi
własnych słabości nie przyniesie mi ulgi. Jedynie kolejna osoba będzie mogła
wykorzystać to na moją niekorzyść. Poznałam zbyt wielu ludzi, by móc
któremukolwiek zaufać, dlatego przez długi czas tylko Ty, Pamiętniku, byłeś
moim jedynym powiernikiem.
Skończyła
się słodka sielanka.
Klucz
do mojego serca wręczyłam Joeyowi, w gruncie rzeczy zupełnie nieświadomie.
Teraz może zachować go na pamiątkę lub wyrzucić. Pozostało mi jedynie czekać na
jego reakcję. Mógł uciec, wybuchnąć śmiechem, przestraszyć się. Zamiast tego
nastała dłuższa chwila ciszy. Popatrzył na mnie, po czym ujął moją dłoń i
zaczął delikatnie gładzić kciukiem po jej powierzchni. Nie ukrywałam
zdziwienia. Po chwili dodał z uśmiechem: „Wiesz, że nie jesteś nieomylna, to
już połowa sukcesu”. Zaśmiałam się, a z moich oczu popłynęły łzy. Były jak
ożywczy deszcz po suszy trwającej prawie rok. Joey otarł je z moich policzków. Mogłam
zacząć oddychać świeżym powietrzem. Miałam wrażenie, że wszystko dookoła
budziło się do życia. Wzięłam głęboki oddech, nadal nie mogąc uwierzyć, że
fikcja stała się rzeczywistością. Poznałam prawdziwego człowieka. Poznałam
człowieka, którego oczy są szeroko otwarte.
Dzisiaj
wypisują mnie ze szpitala. Nie mam innego wyboru – muszę zamieszkać z Janet.
Bella,
19.12.1993r.
Byłam królewną Śnieżką
śpiącą w szklanej trumnie. „Żyłam”, niezdolna do podniesienia się. Widziałam
ludzi, którzy przewijali się jak mrówki obok mnie, nie spoglądając nawet na
moją twarz błagającą o natychmiastowy ratunek. Chciałam zacząć krzyczeć:
„Pomocy!”, lecz głos zatrzymywał się w moim gardle.
Nie przypuszczałam, że
momenty oglądania zniekształconego świata przez szkło staną się moją
codziennością.
Imprezy odbywały się
bardzo często. Na arenę wkrótce wkroczyły również narkotyki. Wydałam na nie
większość pieniędzy, które zabrałam ze sobą do Brooklynu, dlatego śmiało można
było mnie zaliczyć do grona głodujących. Czekałam, aż jedna porządna dawka
używek przestanie działać, a ja zacznę odczuwać jej negatywne skutki, by zażyć
kolejną. Przez cały dzień byłam nietrzeźwa. Wydawało mi się, że jeśli skończę z
takim życiem, po prostu umrę z bólu. Bałam się.
Było południe, gdy
obudziłam się po kolejnej nocnej balandze. Przetarłam oczy rękoma, jednak obraz
pozostał zamazany. Zobaczyłam Evę szperającą w lodówce.
- Chcę spać! – warknęłam
sama do siebie, jednocześnie przyciągając uwagę dziewczyny. Ponownie położyłam
głowę na podłodze. Stopniowo zaczynałam uważać kuchenną posadzkę za własne
łóżko.
- Nie widzę przeszkód –
odrzekła, udając dyplomatyczny ton, co niezbyt dobrze jej wychodziło. – Chleb
się skończył. Nie mamy też cukru, dżemu, wody – krótko mówiąc – nie mamy niczego
– skwitowała.
- Ja jestem spłukana –
powiedziałam bez entuzjazmu, licząc na to, że Eva znajdzie jakieś wyjście z
sytuacji. Zawsze to robiła. Była jak iluzjonista. Wyjmowała ze swojego
„magicznego” kapelusza „lekarstwo” na wszystko.
Kobieta odwróciła się w
moją stronę.
- Ja też.
Znalazłam się w samym
środku ciemnego dołu. Widziałam dokładnie jego ściany, gładkie, wręcz
wypolerowane, odbijające słońce. Najwyraźniej zbudowane były z jakiegoś metalu.
Widziałam grząskie podłoże, podobne do bagna. Musiałam co chwilę przestępować z
nogi na nogę, by nie utonąć. Widziałam olbrzymią, żółtą gwiazdę, światłość. W
środku było gorąco. Gdy dotykałam ściany, zostawałam poparzona. Nie mogłam
spać, by przeżyć, choć nieruszanie się z miejsca również nie było życiem.
Ludzie w tak skrajnych przypadkach podejmują abstrakcyjne decyzje, które
rzekomo mają im pomóc w wydostaniu się z dołu, jednak w rzeczywistości tylko
pogarszają ich sytuację.
- Do tego jestem głodna
jak wilk – dodała Eva, gdy do pokoju wkroczył Harley. Ledwo trzymał się na
nogach. Oparł łokcie o blat stołu.
- Wybierzemy się na małą
wycieczkę do pobliskiego sklepu – mruknął.
- W takim razie macie
jakieś centy – stwierdziłam, gdyż to wydawało się być dla mnie najbardziej
oczywistą rzeczą pod słońcem.
- Nie – odrzekł Harley.
Dobrze wiedziałam, co
szykują. Miałam jedną chwilę na ucieczkę. Mogłam zrobić wszystko, podczas gdy biegłam
w kierunku olbrzymiego dołu. Stoczyłam się. Pozostało mi tylko czekać na linę
podaną przez jakiegoś pomocnego człowieka lub przypływ zdrowego rozsądku. Nie
potrafiłam sobie nawet wyobrazić, jak w fatalnej sytuacji się znalazłam. Mogłam
znaleźć pracę, lecz z pewnością wyrzuciliby mnie po pierwszej zmianie.
Nikt mi nie mówił, co
powinnam robić. Reszta z pewnością przerabiała to już nie raz. Widziałam tę władczość
w im oczach. Smutne – chlubili się czynieniem zła.
W krótkim czasie
znaleźliśmy się przed sklepem spożywczym. Harley oddalił się od nas, znikając z
zasięgu naszego wzroku.
- Zagaduj sprzedawcę, ja
zajmę się resztą. W razie czego pamiętaj, że nie mamy ze sobą nic wspólnego –
szepnęła Eva, udając, że przypadkiem na mnie wpadła, mówiąc: „przepraszam, nie
chciałam. Mam nadzieję, że nic się nie
stało”.
Stałam zagubiona jak małe
dziecko, które właśnie przeżywa swój pierwszy dzień w szkole. Nikogo nie zna,
nie wie, jak powinno się zachować. Przeczuwa, że jeden zły krok może zadecydować
o jego reputacji. Musi jednak zrobić wszystko, by nie wyjść na tchórza.
Weszłam do budynku słabo
zaopatrzonego sklepu. Właściciela nie było stać nawet na monitoring. Mimo że
bardzo się starałam, nie dostrzegłam wokół ani jednej kamery. Rozejrzałam się uważnie po półkach. W rogu
stało pieczywo, po mojej lewej stronie regał z innymi artykułami spożywczymi, obok
lady znajdowała się prasa.
- Dzień dobry! – krzyknął do
mnie sprzedawca. Jego siwe włosy wystawały spod czerwonej czapki z daszkiem.
Miał na sobie starą koszulkę i przetarte jeansy. Zwiotczała skóra na twarzy i rękach
wskazywała na to, że mężczyzna z pewnością skończył już pięćdziesiąt lat. Miał
duże, niebieskie oczy i długi nos.
Powitałam go, odważnie
podchodząc do kontuaru. Błagałam w myślach, by szybko znaleźć jakiś sensowny
temat do rozmowy.
- Strasznie dzisiaj gorąco
– zagadnęłam, kątem oka próbując dostrzec Evę, która schowała się za jednym z
regałów.
Z trudem walczyłam z bólem
głowy.
- Tak, panienko. Czasem
człowiekowi się żyć odechciewa, a wiadomo, trzeba rano wstać, iść do pracy,
zająć się kilkoma sprawami. Muszę jakoś wyżywić rodzinę. - Zaśmiał się.
- Ja obecnie jestem
studentką korzystającą z wakacji oraz kelnerką w jednej z nowojorskich
restauracji – przedstawiłam się. W gruncie rzeczy kreowanie nowej osobowości
nie było trudne. To tak jak ze szkolną klasówką. Przed rozdaniem arkuszy
egzaminacyjnych uczniowie trzęsą się ze strachu. Później nerwy stopniowo mijają.
Słowa same cisnęły mi się na usta niczym rwący
potok. Kłamałam jak z nut, a na mojej twarzy widniał udawany uśmiech. – Poza
tym szukam pewnego czasopisma. Problem w tym, że nie pamiętam jego nazwy – mruknęłam.
Z pewnością wzbudziłabym podejrzenia sprzedawcy, gdybym teoretycznie przyszła
do sklepu tylko, by z nim pogawędzić.
- Może powie mi panienka,
jakiego typu czasopismo ma panienka na myśli?
- Kobiece pisemko z
różnymi poradami, nowinkami ze świata gwiazd – tłumaczyłam, podczas gdy mężczyzna
wygrzebywał coraz to nowe magazyny spoczywające wcześniej na metalowym stojaku.
Każdą jego propozycję odrzucałam przeczącym kręceniem głowy.
Stawałam się coraz
bardziej nerwowa wiedząc, że Eva, zamiast zakończyć kradzież, nadal wybierała potrzebne artykuły. Nie wydawało mi się jednak,
że kasjer mógł ją dostKasjer jednak nie mógł jej dostrzec. Na szczęście, gdy wyjmował jedną z ostatnich gazet, brunetka przemknęła
niezauważalnie po przeciwnej stronie lady.
- Przykro mi, ale nie mam
już niczego więcej. – Rozłożył ręce w geście bezradności.
- Trudno, poszukam jeszcze
w innym sklepie. – Zrobiłam zatroskaną minę.
Podeszłam do drzwi, gdy do głowy przyszedł mi kolejny pomysł na zyskanie dodatkowego czasu.
Na chodniku przed sklepem leżał niewielki,
czarny pies. Wskazałam na niego palcem, odwracając głowę w kierunku sprzedawcy.
- Może mógłby mu pan jakoś
pomóc? Wygląda na chorego – stwierdziłam, coraz bardziej brnąc w tę kłamliwą
otchłań. Zło potrafiło uzależniać. Było gorsze niż narkotyki. Pozbawiało ludzi
wyrzutów sumienia, zmieniało ich sposób patrzenia na świat, zatracało wszelką
moralność. Można było wpaść po same uszy – pomylić dobro ze złem. Nie zdawałam
sobie sprawy, że tak łatwo popełniłam ten karygodny błąd.
Kasjer wyszedł na zewnątrz
wraz ze mną. Spokojnie podszedł do zwierzęcia, próbując przyjrzeć mu się nieco
uważniej.
- Biedaczyna, najwyraźniej
potrącił go samochód – odrzekł. W tej samej chwili pies jakby odżył, uciekając w
lewo. Mężczyzna oparł ręce na kolanach,
delikatnie się pochylając. – A niech to! Niezły z niego aktor. – Zaśmiał
się, próbując podążać za czworonogiem,
który zdążył już przedostać się na drugą stronę ulicy.
– Ej, ty! – krzyknął
nagle. Wydawało mi się, że nadal chce gonić zwierzaka. Tymczasem jego oczy były skierowane na
przerażonego blondyna trzymającego w dłoniach dwie wypełnione po brzegi siatki.
Harley.
Siwiejący mężczyzna zaczął
za nim biec. Pospiesznie wyjął z kieszeni telefon komórkowy i niemal na oślep
wybrał jakiś numer. Byłam pewna, że dzwonił na policję. Przyłożył słuchawkę do
ucha. Po chwili podał już wszystkie istotne szczegóły. Wydawało mi się, że w
tych minutach nie myślał nawet o sklepie, który pozostał otwarty i stanowił
dodatkową atrakcję dla złodziei-amatorów. Pragnął ratować konkretne skradzione
przedmioty, choć, szczerze mówiąc, zapewne mógłby się bez nich obejść. Musiał
udowodnić sobie i innym, że jest silny, zdolny do pokonania zła. A ja? Przez
cały czas chciałam czegoś dokonać. Wmawiałam sobie, że nie jestem tchórzliwą
idiotką, ułożoną kobietą, która ma idealne życie. Tylko unieszczęśliwiałam się
na siłę. Pokonywałam wszelkie dobro, które we mnie pozostało.
Tak łatwo było coś zburzyć, tak trudno
odbudować.
Gdy kasjer był już bardzo zmęczony i wiedział,
że nie zdoła dotrzymać kroku Harleyowi, po prostu się zatrzymał. Wierzył, że
funkcjonariusze aresztują chłopaka. Ja tymczasem ustawiłam się kilkanaście
metrów za sprzedawcą, niczym jego cień. Patrzyłam, jak chłopak Evy biegnie,
zabierając ze sobą dorobek właściciela sklepu. Patrzyłam, jak szansa na
zjedzenie czegoś przyzwoitego znika wraz z naciśnięciem czerwonej słuchawki na
telefonie kasjera. Patrzyłam, jak chłopak dostawał za swoje, podczas gdy ja,
kolejny winowajca, uchodziłam za przyjaciela. Przecież wyrzuty sumienia nie
były wystarczającą karą. Patrzyłam na niepowodzenie całej akcji i byłam
szczęśliwa, gdyż dobro odniosło triumf.
Szkoda, że tym razem ustawiłam się po przeciwnej stronie.
Gdzie
podziali się ci ludzie, którzy wydawali się być uosobieniem prawdy? A jeśli tak
naprawdę nigdy nie istnieli, tylko potrafili dobrze kłamać?
***
Wakacje powoli się kończą :( Trzeba więc jak najlepiej wykorzystać tę końcówkę! Przepraszam za wszelkie opóźnienia. Nie było mnie przez dłuższy czas.
Co do rozdziału, to muszę się przyznać, że bardzo dobrze mi się go pisało. Grace narobiła niemałego zamieszania, czego konsekwencje będą naprawdę duże.
Dziękuję Aivalar za informację o szablonie :* Teraz blog wygląda jak należy :)
Pozdrawiam was wszystkich :*
Weszłam na bloga i przez chwilę się zastanowiłam "Ej, co jest, mój blog?" :D Szablon jest naprawdę urzekający, w końcu sama też go pobrałam ;D
OdpowiedzUsuńSzkoda, że córka Belli powoli wpakowuje się w takie bagno jak jej matka. Nie powinna tego robić, a jednak - cały czas pije i bierze narkotyki. Mam nadzieję, że czym prędzej się z tego wyplącze. Rozdział wydał mi się... krótki :c
Pozdrawiam ;*
Nie ma za co ;* W związku z wyprowadzką z Onetu mnóstwo blogowiczów ma problemy. No i muszę Ci pogratulować, ponieważ wybrałaś szablon, który bardzo lubię ;)
OdpowiedzUsuńRozdział dobrze Ci się pisało, a mnie doskonale się czytało. Tak jak się, niestety, obawiałam, Grace wpadła w naprawdę nieciekawe towarzystwo. Harley i Eva wydawali się serdeczni, ale w rzeczywistości to alkoholicy, narkomanie i przestępcy, a biedna dziewczyna wpadła w ich sidła. Na używki i życie po "złej stronie mocy" są najbardziej skazane właśnie takie osoby jak Grace, zagubione, rozczarowane otaczającym ich światem. Mam ogromną nadzieję, że dziewczyna się jakoś podniesie, znajdzie normalną pracę i stanie na nogi, bo widzę, że w tej chwili zamienia się w swoją młodą matkę.
Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy ;*
widzę że mam zaległości ;)
OdpowiedzUsuńpostaram się je nadrobić
pozdrawiam
Stęskniłam się za Twoim stylem i zastanawiałam się co z Tobą, więc cieszę się, że postanowiłaś się do mnie odezwać :) Bardzo przyjemnie mi się czytało. Coraz bardziej podoba mi się Twoje opowiadania, a zwłaszcza ta część refleksyjny - np. odnośnie tego, że ludzie często wybierają drogą na skróty, która często prowadzi na manowce, czy te na temat zła. No i sam początek równie świetny, na pewno każdy ma takie chwile, gdy zastanawia się, kim będzie za tych kilka lat i ma nadzieję, że ułoży mu się jak najlepiej, ale los zazwyczaj bywa przewrotny. Niestety.
OdpowiedzUsuńGrace wpadła w złe towarzystwo. Strasznie żal mi jest ludzi typu tego starszego kasjera. Niczemu nie zawinili, a tutaj banda młokosów próbuje go chytrze okraść. To tylko pozory, że niby te rzeczy mu by się nie przydały - przecież, gdyby je normalnie sprzedał, za zarobione pieniądze mógłby wyżywić własną rodzinę. Mam nadzieję, że Grace odetnie się od wpływu Harley'a i Evy i ułoży sobie życie.
Pozdrawiam!
A więc Grace wpadła w ten sam świat, w te samo bagno, w którym wylądowała też przed laty Bella. Szczerze powiedziawszy żal mi jej, tego, jak w mgnieniu oka w jej życiu wszystko się zmieniło, jak jeden przypadek obrócił dotychczasowe wartości do góry nogami. Przyjaźń z Evą i Harleyem nie była najlepszym pomysłem, choć zapewne można by podważyć moje słowa i powiedzieć, że przecież dziewczyna nie uważa ich za swoich przyjaciół (szczerze pewności nie ma), ale zawsze ta znajomość przyniosła tylko negatywne konsekwencje. Ogólnie jestem ciekawa, czy ten sprzedawca domyśli się, że ta cała "klientka" była w to wszystko zamieszana, czy może nasz znajomy złodziejaszek wsypie ją przed policją. Nie mam pojęcia, ale czuję, że nadeszły dla bohaterki nie najlżejsze czasy. W o wiele lepszej sytuacji znalazła się Bella wg tej kartki z pamiętnika, bo muszę przyznać, że ten Joey wydaje się naprawdę miłym kolesiem, który pomoże je stanąć na nogi. Cóż będę czekać na więcej. Rozdział napisany genialnie! Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńBiedna Bella. Tak zmarnowała swoje życie. Szkoda, że te jej wyobrażenia o szczęśliwej rodzinie nie doszły do skutku. Wszystko przez narkotyki... Odebrały jej szczęście, szansę na normalne życie. Koszmar. Dobrze, że chociaż ten cały Joey przy niej był. Przynajmniej nie musiała się sama zmagać z życiem.
OdpowiedzUsuńGrace nieźle się wpakowała. Czyżby szła w ślady matki? Oby jak najszybciej się opamiętała. Ale te narkotyki... od teraz pewnie ciężko jej będzie zwalczyć nałóg, ale wierzę, że da sobie radę. Musi. Ta kradzież. Cóż, szło im całkiem dobrze. Do czasu. W sumie to cieszę się, że nie udało im się niezauważenie obrobić tego biednego sprzedawcy. A to, że będą głodować, to ich wina. Mogli inaczej pokierować życiem. Jestem ciekawa, co teraz. Biedna Grace. Gdyby została z "ojcem", wszystko potoczyłoby się inaczej.
Hej:) Dodałam nową notkę na: http://some-stories.blog.onet.pl/ Zapraszam:)
OdpowiedzUsuń