"Ludzie jak domy, mają swoje tajemnice. Czasem te tajemnice skrywają się w nich, czasem oni skrywają się w tajemnicach. Obejmują je mocno ramionami, łamią języki, by ominąć prawdę. Ale po jakimś czasie ona zwycięża, wynosi się ponad wszystko. Wierci się i kręci w środku, rośnie, aż spuchnięty język nie może więcej kłamać, przychodzi czas, kiedy musi wypluć prawdę; wtedy ta przecina powietrze i z hukiem ląduje w rzeczywistości."
Cecelia Ahern
***
Drogi
Pamiętniku!
Czy
można coś kochać i jednocześnie tego nienawidzić? Nie muszę długo zastanawiać się
nad odpowiedzią. Ona przychodzi, wbrew pozorom, szybciej, niż się tego spodziewałam.
Istnieje rzecz rządząca mną od jakiegoś czasu, niepozwalająca normalnie żyć,
oddychać. Hipnotyzuje mnie, a ja tak po prostu daję się nabrać jak na banalną sztuczkę iluzjonisty.
Abrakadabra, przegrywam. Nie było jeszcze żadnej wygranej bitwy, wojna wciąż
trwa, a ja powoli zaczynam wątpić, że kiedykolwiek się skończy. Obecnie leżę na
pobojowisku, rozglądając się dookoła. Widzę straty, miliony poległych, w tym
mnie. Jestem samotna. Nikt nie potrafi złapać mnie za rękę. Mogę jedynie
bezradnie podnieść wzrok. Moje spojrzenie spotka się ze spojrzeniem innego
żołnierza, który już stracił nadzieję. Z jego niemal ślepych oczu zdołam
odczytać informację, że dalsza walka już nie ma sensu. A ja w to nie uwierzę.
Obiecałam
sobie, że już nigdy nie będę podchodziła tak niebezpiecznie blisko. A jednak-
zrobiłam to. Narkotyki są czymś, co
pozwala mi żyć i jednocześnie skraca mój czas o kolejne dni, są radością i nieszczęściem, są
skrajnościami, są niczym.
Nie
mogę tak po prostu odizolować się od reszty świata. Muszę nadal wykonywać
podstawowe czynności, takie jak zakupy, spożywanie posiłków czy sen. Zaledwie
kilka dni temu spacerowałam sklepowymi alejkami, gdy spotkałam moją
przyjaciółkę. Czarne włosy Janet były spięte w luźny kok. Miała na sobie stary,
przetarty dres. Widziałam to wielkie zdziwienie w jej oczach, gdy mnie
zobaczyła. Zaczęłyśmy rozmawiać. Wypytywała mnie o to, dlaczego się
wyprowadziłam, jak się czuję. Moje odpowiedzi najwyraźniej nie były dla niej
satysfakcjonujące. Próbowałam za wszelką cenę skończyć z dawnym życiem, co
wiązało się z opuszczeniem przyjaciół. Brunetka nie dawała za wygraną.
Niszczyła moje plany, a ja miałam za
mało pewności siebie, by jej odmówić. Zaprosiła mnie do siebie. Chciała
„przeprowadzić ze mną poważną rozmowę”. Prawdopodobnie zrobiła to dlatego, by
mieć towarzysza. Nawet nie wiesz, jak wielką katorgą jest usprawiedliwianie się
przed samym sobą.
Zapewne
domyślasz się już, jak to się skończyło. Byłam tak blisko pozornego celu, dałam
się złamać. Wszystkie moje obietnice i starania poszły na marne. Czułam, że nie
mogę żyć bez narkotyków. Tylko dzięki nim mój oddech był płynny, serce biło jak należy. Prawda była
zupełnie inna. Wiedziałam o tym, choć nie mogłam przyjąć tego do wiadomości. One
były jak tlen… a jednocześnie jak nadmiar dwutlenku węgla. Pozwalały mi być
powietrzem. Przez moment stawałam się niewidzialna. Żyłam w swojej własnej
bajce. Przez moment.
Kiedy
moje żyły wypełniły się odurzającą substancją, gwałtownie wstałam i wybiegłam z
mieszkania dziewczyny. Zaczęłam płakać tak przeraźliwie, że z pewnością
zwróciłam na siebie uwagę przechodniów. Nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić.
Jedynym sensownym rozwiązaniem był odwyk. Za wszelką cenę jednak nie chciałam
do tego dopuścić. Wmawiałam sobie, że dam radę. Na próżno, nie potrafiłam
oszukać własnego umysłu.
Tamten
dzień należał do szczególnych. Byłam na tyle zdesperowana, że złapałam pierwszy
lepszy autobus, który mógł mnie zawieźć do odpowiedniej placówki. Podjęłam
decyzję. Wstydzę się jej. Wstęp do moich myśli powierzyłam innym ludziom.
Pozbyłam się prywatności, lecz samotność nie zniknęła.
Nienawidziłam
siebie za to, że byłam tak bardzo słaba. Ledwie zdążyłam się podnieść, a
ponownie upadałam. Ale takie właśnie jest życie, prawda, Pamiętniku? Pragnę w
to wierzyć, choć nadzieja zawodzi, gdy leżę w łóżku, na twardym materacu. Słyszę
jedynie szum drzew za niezbyt szczelnym oknem i krople deszczu uderzające o
szyby. W korytarzu krzątają się pielęgniarki dbające o poszczególnych
pacjentów. Niebo przysłaniają ciemne chmury. Martwię się o życie, bynajmniej
własne. Jeżeli coś jej się stanie, nigdy sobie nie wybaczę. Nie chcę już dłużej
być sobą. Jedyne, czego chcę, to wyjść z własnego ciała i zacząć przechadzać
się ulicami miast jako Nikt. Nikt nie myśli, Nikt nie ma uczuć, NIKT NIGDY NIE
POPEŁNIA BŁĘDÓW. Ale wtedy nie mogłabym jej tak bardzo kochać. Nie oczekuję od
niej tego, że kiedyś mi przebaczy. Wystarczy, by była. Jej obecność sprawia, że
dostrzegam cel tej bitwy. A nadzieja umiera ostatnia.
Tracę
siły, ale mam dla kogo walczyć.
Twoja
Bella,
20.11.1993r.
Patrzyłam, jak samochód
taty stopniowo odjeżdża. Nie czułam żadnego żalu czy tęsknoty. Nareszcie mogłam
odetchnąć pełną piersią. Miałam świadomość, że gdy odwrócę się do tyłu, nie
ujrzę jego wścibskiego spojrzenia. Byłam wolna. Już nikt nie mógł mi rozkazywać.
Odwróciłam się twarzą do
kamienicy. Czerwona cegła, mimo niewielkich zabrudzeń, była w miarę zadbana.
Weszłam na betonowe schodki, po czym popchnęłam ciężkie, mosiężne drzwi.
Znalazłam się w środku. Podeszłam do windy, jednak obok niej znalazłam tylko
maleńką karteczkę. Okazało się, że maszyna nie działa już od dwóch dni. Byłam
więc zmuszona do korzystania ze schodów. Z trudem dowlokłam walizkę na piąte
piętro. Jak to mówią – złośliwość rzeczy martwych. Rozpakowałam się. Mieszkanie
było dziwnie puste. Słyszałam tylko dźwięki dobiegające z zewnątrz, które nawet
nie zdołały zagłuszyć mojego oddechu.
Usiadłam na fotelu,
otworzyłam walizkę, a cała jej zawartość wylądowała na posadzce. Nie miałam
sił, by posprzątać. Ubrania leżały porozrzucane po całym pokoju. W układaniu
ich nie widziałam najmniejszego sensu. Zrobiłam skwaszoną minę, po czym
westchnęłam ciężko.
W takiej ciszy mogłam
naprawdę usłyszeć własne myśli. Z czasem stawało się to dość denerwujące.
Wstałam i zaczęłam chodzić po całym pokoju. Podłoga skrzypiała. Zastanawiałam
się, czy moja mama przeżywała to samo. Być może jedyną rzeczą, na której się
skupiła, było zagłuszanie jej sumienia.
Myśli wciąż powracały jak
brzęcząca mucha, która uczepiła się zmęczonego człowieka. Przytknęłam do uszu
dwie poduszki, jednak głos dobiegał z mojego wnętrza. Próbowałam się uspokoić.
Za wszelką cenę opanować coraz to nowe
pomysły. Mózg nie próżnował i chyba dopiero, gdy stawał się uciążliwy, zaczęłam
go słuchać. Wcześniej był tylko złodziejem, który starał się dotrzeć do mnie na
wszelkie możliwe sposoby. Wybijał okna,
gdy moją obroną stawały się drzwi. Wchodził przez drzwi, gdy ja
uciekałam oknem. Nareszcie znalazł właściwą drogę, a ja, mimo wszystko, nie
potrafiłam przyjąć go jako gościa.
Miałam na niego sposób.
Nie czekałam długo. Wzięłam prysznic, po czym postanowiłam zwiedzić
Brooklyn. Zdążyłam już zauważyć, że
ulice tętniły życiem. Ludzie ciągle się gdzieś spieszyli, nie mieli czasu na
analizowanie własnych zachowań. Rozwiązanie zagadki ich egzystencji nie
zaprzątało ich głów. Żyli chwilą, nie oglądając się za siebie.
Włożyłam na siebie zwiewną
sukienkę za kolana w kolorze wschodzącego słońca i już po chwili znalazłam się
na dworze. Przeszłam na drugą stronę ulicy. Nie dostrzegłam żadnych jaskrawych
świateł samochodów. Stanęłam przed niewielkim budynkiem. Za przeszklonymi
drzwiami malował się obraz: młoda kobieta paląca papierosa, przeglądająca
stosik prasy, najwidoczniej bardziej zainteresowana rozmową z niewysokim,
grubym sprzedawcą. Przyglądałam się im przez dłuższą chwilę. Słyszałam co
drugie słowo, które wypowiadali, jednak byłam w stanie ułożyć z nich spójną
całość.
- Edukacja jest do chrzanu
– mruknęła kobieta, rzucając na ladę jedną z gazet. – Człowiek poświęci całe
życie na czytanie dennych książek o… „ekosysemie” – wyjąkała, przekręcając ostatni wyraz. – Czy
czymś podobnym, a potem przejedzie go samochód. To nie ma za grosz sensu.
Kasjer wyraźnie rozbawiony
jej wypowiedzią, pochylił się nieznacznie i spojrzał na farbowaną brunetkę
kątem oka.
- A jeśli przeżyjesz? - zapytał podchwytliwie.
-Nie ma takiej opcji –
oznajmiła odważnie.
Ich rozmowa była
zaskakująco szczera, pozbawiona kontekstów i ukrytych znaczeń. Być może
sprzedawca i kobieta nie byli przyjaciółmi, znali się jedynie z widzenia,
jednak wiedziałam, że nie mieli przed sobą tajemnic. Chciałam żyć w krainie
pozbawionej kłamstwa. Świecie, gdzie mówiono by mi o wszystkim, nawet o
najmniej przyjemnych sprawach. W końcu
żaden inny ból nie był większy od tego związanego z byciem oszukanym.
Otworzyłam drzwi jednym
pchnięciem. Wpadłam do pomieszczenia. Było one otoczone białymi, zabrudzonymi
kafelkami. Sufit w zasadzie nie różnił się niczym od podłoża, dlatego z
łatwością można było nabawić się zawrotów głowy.
- Dzień dobry –
przywitałam się.
Osoby otaczające mnie
widocznie nie zdawały sobie sprawy z mojej obecności. Nie przerywały rozmowy.
- Dzień dobry! – powtórzyłam,
tym razem o wiele głośniej. Ich głowy
momentalnie odwróciły się w moją stronę, zupełnie jakby zobaczyli ducha. Stałam
sztywno, trochę zdenerwowana. W końcu musiałam się odważyć i wypowiedzieć
kolejne słowa. –Mają państwo może mrożoną pizzę?- wymamrotałam z trudem.
Brakowało mi pewności siebie, jednak za wszelką cenę chciałam dołączyć do grona
tych ludzi. Miałam nadzieję, że dzięki nim pozbędę się kompleksów.
Nastała dłuższa chwila
ciszy. Oboje zmierzyli mnie wzrokiem, nadal jakby zastanawiając się, czy
faktycznie istnieję. Później jednak kasjer zaczął rozglądać się nerwowo po
całym pomieszczeniu i przeszukiwać półki.
- Niestety, ostatnią
sprzedaliśmy wczoraj wieczorem– odrzekł.
Kiwnęłam głową,
jednocześnie wzruszając ramionami. Mimo to nie miałam zamiaru opuszczać tego
budynku. Patrzyłam jeszcze przez chwilę na twarz farbowanej brunetki zdradzającą
niemal każdą emocję, którą w danej chwili odczuwała. Nie nosiła żadnej maski,
choć za wszelką cenę próbowałam się jej doszukać. Nie przyjmowała jakichkolwiek opinii na własny temat. Nie
martwiła się tym, że ktoś może przyczepić
jej etykietę z informacją obrażającą jej osobowość. Była wolna.
Na podwórzu kręcili się
różnoracy ludzie. Neonowe napisy na budynkach wzniesionych naprzeciwko całodobowego
sklepu raziły w oczy. A ja, mimo wyczerpującej podróży, nie chciałam spać.
Wtedy znów straciłabym nad sobą kontrolę. „Tata” odebrał mi ją już dawno temu.
Korzystałam więc z każdej chwili wolności. Czasem zastanawiałam się, jak
wyglądałoby moje życie, gdybym wiedziała o wszystkim znacznie wcześniej.
Wierzyłam, że potrafiłabym mu przebaczyć. Większość moich problemów zostałaby
rozwiązana, choć na ich miejscu pojawiałyby się nowe.
Oparłam głowę o kafelki. Z
całych sił próbowałam odpędzić zmęczenie.
- Wyglądasz na wykończoną,
co? – zagadnął kasjer, lustrując mnie
wzrokiem tak, że musiałam cofnąć się o kilka kroków do tyłu. Miałam wrażenie,
że potrafi mną manipulować i lada chwila upadnę na ziemię.
Pokiwałam nieznacznie głową.
- W takim razie co cię tu
sprowadza, kaczuszko? - kontynuował
swoją wypowiedź.
Wiedziałam na pewno, że
nie przyjechałam tam po to, by odpowiadać na jego pytania dotyczące mojego
prywatnego życia. W jego oczach i głosie było jednak coś, co sprawiało, że
potrafiłam się przed nim otworzyć. Jakaś dziwna nadzieja, której nie mogłam
zrozumieć. Czego ode mnie oczekiwał? Nie miałam najmniejszego pojęcia.
- Muszę się o czymś
dowiedzieć – powiedziałam zagadkowo. Nie mógł się domyślić.
- Jak my wszyscy – dodała
rozbawiona brunetka, co wywołało salwę śmiechu u sprzedawcy.
Mogłam powiedzieć tylko
tyle, że nie rozumiałam ich. Dlaczego cieszyli się tak każdą chwilą? Nie
zachowywali się normalnie, to nie podlegało wątpliwości. Byli jakby
zaczarowani. Żyli w swoim cudownym, wyimaginowanym świecie. Zwykłych ludzi przypominali tylko w
wyglądzie. Gdybym wtedy złowiła złotą rybkę, która spełniłaby jedno moje
życzenie, z pewnością poprosiłabym o to, by stać się kimś takim, jak oni.
Zrzuciłabym żelazne kajdany i żyłabym bez żadnych uprzedzeń, nie zważając na
to, co sądzi o mnie reszta świata. Nie liczyłabym się z jej opiniami. Byłyby
one jak kałuża na drodze, którą można z łatwością ominąć.
Szkoda tylko, że nie
widziałam żadnych granic. Nawet wolność je miała. Mylne pojęcie o niej mogło zniszczyć
człowieka. Nie rozumiałam, że jeśli będę żyła w konflikcie z całą ludzkością,
przestanę szanować samą siebie. Tak łatwo było wpaść w skrajności. Być jak człowiek skaczący nad różnymi
przepaściami. Jedne z nich były głębokie, inne szerokie. Żadna jednak nie była
bezpieczna. Wtedy jeszcze przeszłam zbyt mało, by móc to zrozumieć.
Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się błogi uśmiech. Byłam
zmęczonym wędrowcem, stojącym u źródła po długiej drodze.
- A jak masz na imię, kaczuszko?-
wypytywał dalej sprzedawca.
- Grace – odrzekłam.
- Ja jestem Eva, a to Ed –
odezwała się brunetka, strzepując papierosowy pył do popielniczki.
Rozmawialiśmy jeszcze
przez dłuższy czas. Po tym, jak nogi zaczęły mnie boleć, usiadłam na podłodze. Później
dołączył do nas chłopak Evy, Harley. Był wysokim, szpakowatym mężczyzną. Między
nimi było jakieś dwadzieścia lat różnicy, o ile nie więcej.
Po niecałych trzech
godzinach odniosłam wrażenie, że znam ich na wylot. Dziewczyna często
przeklinała i miała niewyparzony język. W dodatku zdążyła wypić cztery kubki
kawy. Podobno nie wysypiała się w nocy, a w dzień pragnęła być pełna energii,
dlatego szybko została przyjaciółką kofeiny. Okazało się, że kasjer był
jednocześnie właścicielem sklepu. Oddziedziczył go po swoim zmarłym ojcu.
Harley natomiast zajmował się naprawą samochodów. Robił to z zamiłowania,
ponieważ skończył tylko podstawówkę. Przez cały czas tulił do siebie Evę, jakby
opuszczenie jej choćby na krok groziło śmiercią. Nie chciałam być nachalna, ale
przyglądałam się im ukradkiem. Brunetka wyglądała na szczęśliwą, gdy na niego
patrzyła. W jej oczach dostrzegałam dziwny blask. Nie mogłam do końca
powiedzieć, czy był on wywołany radością, lecz niewątpliwie przywodził na myśl
same pozytywne skojarzenia.
Przypomniałam sobie
zdjęcie mojej mamy. Być może jedna fotografia nie potrafi oddać tak dokładnie
tego, co malowało się w danym momencie na jej twarzy, jednak pamiętam wyraźnie
ten błogi uśmiech. W jednej chwili zaczęłam
żałować, że nigdy nie widziałam „taty” razem z nią. Być może gdybym mogła to
zrobić, moje relacje z nim byłyby zupełnie inne. Ja jednak wolałam nie wierzyć
pozorom. Mój „ojciec” prawie wcale nie mówił o swojej ukochanej, a ja snułam
różne hipotezy. Było mu zbyt ciężko, by o tym rozmawiać czy raczej nie łączyło
ich żadne potężne uczucie? Pytałam bez końca,
nie otrzymując odpowiedzi.
-Może chciałabyś do nas
wpaść? Dzisiaj urządzamy małe spotkanie razem z Harleyem i kilkoma znajomymi.
Jeśli przyjdziesz, na pewno nie pożałujesz – mruknęła Eva, uśmiechając się.
Miała duże, brązowe oczy i długie loki.
Zastanowiłam się przez
chwilę. Wydawało mi się, że rozmowa z nią przyniesie mi o wiele więcej korzyści
niż rozmyślanie w samotności.
-Czemu nie? – odpowiedziałam
pytaniem, bardzo ucieszona faktem, że zostałam zaakceptowana przez brunetkę.
Zawsze wydawało mi się, że ludzie tacy jak ona mają mnie za ułożoną
dziewczynkę, która boi się wystawić nos ze swojego zamku. Przeczuwałam, że Eva zauważyła, jak bardzo
jestem do niej podobna. Przypominałam ją upartością w dążeniu do celu i życiem
według pewnego schematu.
***
No to wróciłam :) O rozdziale powiadomię później, nadrobię także zaległości na waszych blogach. Czas poleniuchować w te wakacje :D
Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że napisałaś kolejny rozdział. Przez ten cały czas brakowało mi Twojego opowiadania :) Twoich opisów. Tak pięknie ujętych w słowa, a zarazem dokładnie oddających rzeczywistość.
OdpowiedzUsuńDwa tygodnie to długo. Grace najwidoczniej nie ma wyjścia, musi czekać. Przez ten czas może udałoby się jej coś zdziałać, a tak... no cóż. Eva wydaje się być całkiem miłą osobą, choć na początku odniosłam inne wrażenie. Mam nadzieje, że Grace będzie utrzymywać z nimi kontakt, czekając na części do auta. Przynajmniej nie będzie samotna.
Bardzo się cieszę z nowego rozdziału. A dopiero co zastanawiałam się, co się z Tobą dzieje :) Brakowało mi Twojej twórczości, gdyż masz niepowtarzalny, własny wypracowany styl, który nie sposób pomylić z żadnym innym.
OdpowiedzUsuńJak pech, to pech. Samochód zepsuty, a Grace dosłownie utknęła, jeśli chodzi o poszukiwania swojej matki. Chociaż kto wie, co się wydarzy przez te długie dwa tygodnie? Z miejsca polubiłam Evę. Chyba nie każdy człowiek potrafiłby się zdobyć na tyle serdeczności wobec zupełnie obcej osoby. A ona nie tylko ściągnęła dla niej pomoc, ale także zaprosiła na imprezę, dzięki czemu Grace będzie się mogła o wiele swobodniej poczuć w Brooklynie.
Uwielbiam Twoje opisy, naprawdę. Są takie przejmujące...
Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy. :*
http://bitwa-o-szczescie.blogspot.com - mam przyjemność zaprosić na prolog nowego opowiadania :)
OdpowiedzUsuńSzczerzę się do tego rozdziału, jak myszy do sera. Kocham to jak piszesz i cieszę się z tego, że mogłam przeczytać kolejną notkę twojego autorstwa. Do jednego muszę się jednak przyznać, że trochę się gubię, kiedy w jednej chwili czytam treść pamiętnika, a w następnej mam do czynienia już z rzeczywistością i z zupełnie inną dziewczyną. W sumie współczuje Grace, bo dwa tygodnie to wcale nie tak krótko, ale wydaje mi się, że z tymi nowo poznanymi ludźmi może jej to całkiem szybko minąć. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńHej:) Dodałam nowy rozdział na: http://some-stories.blog.onet.pl/ Zapraszam:)
OdpowiedzUsuńhttp://bitwa-o-szczescie.blogspot.com - zapraszam serdecznie na rozdział pierwszy.
OdpowiedzUsuńhttp://bitwa-o-szczescie.blogspot.com - zapraszam na rozdział drugi.
OdpowiedzUsuń