"Widzimy współcześnie odnawiający się głód ludzi prawdziwych. To znaczy żyjących w prawdzie i miłości; ludzi jasnych, przejrzystych, którzy mają oblicza prawdziwe, a nie zniekształcone kłamstwem."
Stefan Wyszyński
***
Drogi
Pamiętniku!
Wiesz,
że się boję, prawda? Boję się wielu rzecz. Tego, czy moja córeczka mnie
znienawidzi, czy przeżyje, mając taką matkę. Czy ja przeżyję. Czy zdołam
wytrwać w swoim postanowieniu. Przepłakałam całą noc. Z bezradności, ze
strachu. Nie mogę przewidywać przyszłości. Dobrze byłoby czasem mieć taką
maszynę. Obiektyw, przez który można by spojrzeć i zobaczyć to, co czeka cię za
kilka lub kilkanaście lat. Niestety, pozostały mi tylko marzenia. Uśmiecham się
za każdym razem, gdy widzę ją oczyma wyobraźni. Nawet mi się śniła. Biegała
razem z innymi dziećmi na placu zabaw, bujała się na huśtawce, skakała. Była do
mnie podobna. Wiedziałeś o tym, Pamiętniku, że osoby występujące w naszych
snach to ludzie, których już kiedyś spotkaliśmy? Ja ją znam. Jestem tego pewna.
Budzi się wtedy, gdy ja się budzę. Śmieje się, gdy ja się śmieję. Nawet płacze
w tym samym momencie. To dziwne, ale czuję się przy niej bezpiecznie. Wiem, że to
ja powinnam ją chronić. Jednak to ona strzeże mnie. Jest jak dobry anioł stróż.
I nigdy mnie nie opuści. Moja mała córeczka. To wspaniałe, że mogę kogoś nazwać
w ten sposób. Bez względu na to, co powiedzą inni ludzie, tacy jak jej ojciec
- Henry Stown, skończony idiota, którego nigdy nie kochałam.
Byliśmy ze sobą tylko dlatego, by zabić samotność. Naszego skończonego wroga.
Wiem jednak, że nie zwyciężyliśmy go ostatecznie. Jedynie uciekliśmy na tyle
blisko, by mógł nas odnaleźć i prędzej czy później dopaść jak lew. Uwierz mi,
że czasem człowiek potrafi zrobić wszystko tylko po to, by oddalić się od tego
uczucia. Teraz jednak nie będę musiała się tym dłużej martwić.
Powiedziałam
mu o wszystkim. O tym, że wkrótce na świat przyjdzie mała dziewczynka – nasza
córka. Nie chciałbyś widzieć jego reakcji. Był… wściekły. A potem zaczął
nazywać ją tak, jak nazywa się kruche, bezużyteczne rzeczy. Mnie traktował w
podobny sposób. Ja natomiast nie robiłam nic, tylko godziłam się na wszystkie
jego żarłoczne jak kwas obelgi, dostające się do wnętrza mojego serca. Wypalały
je od środka, nie mogłam ich powstrzymać, mimo gwałtownego wymachiwania rękami
i ciągłych kłótni. Być może to przez nie czuję się tak podle.
W
takich chwilach możesz liczyć tylko na siebie (włączając w to oczywiście tę
małą istotkę, która jest częścią mnie). Straciłam wiarę w ludzi. Po tym
wszystkim, co mi zrobili, nie jestem w stanie ponownie im zaufać. Mam nadzieję,
że wytłumaczysz mi, co robię źle, drogi Pamiętniku. Obecnie siedzę na zewnątrz.
Jest bardzo zimno, dlatego te bazgroły nie powinny Cię zdziwić. Ręce mi się
trzęsą. Ale wiedz, że nie mogłam dłużej wytrzymać z tą świnią. Podjęłam słuszną
decyzję. Ograniczam branie już od tygodnia. To wielki sukces jak dla mnie. Co prawda czuję się, jakby
wypompowano mnie z wszelkich sił. Mam wrażenie, że wystarczy chwila, a polegnę
na zimnym chodniku i już nigdy nie otworzę oczu. Ale muszę to zrobić. Zrobię to
– dla niej. Nawet jeśli będzie bardzo bolało. Dopiero teraz widzę, jak
namieszałam. Moje decyzje mają okropne konsekwencje. Początkowo byłam oślepiona
pozornym pięknem, zakazanymi owocami życia, bo te podobno smakują najlepiej. I
są najlepszą trucizną. Obecnie przechodzę proces odtruwania. Przeczuwam, że
trzymasz za mnie kciuki. Oby tak dalej. To już koniec na dziś. Przepraszam za
tak długą przerwę. Ten czas jednak nie był zmarnowany. Prowadziłam zażartą
walkę z moimi myślami, moralnością i sumieniem. Jestem pewna, że dobro wygrało.
Liczę na to, że uda mi się gdzieś przenocować. W przeciwnym razie zamarznę na
śmierć.
Twoja
Bella,
17.11.1993r.
Nawet nie wiesz, jakim
dziwnym uczuciem jest być obcym w domu, gdzie mieszkało się przez osiemnaście
lat. Wystarczy tylko spojrzeć na własne fotografie porozwieszane na ścianach i
już masz wrażenie, że to sześcioletnie dziecko, którego mleczaki wyraźnie rzucają
się w oczy, nie jest tobą, choć zaledwie kilka dni temu wydawało ci się, że
prawda jest zupełnie inna.
Kim więc byłam?
Wiedziałam, że miałam na imię Grace, moje oczy
przypominały bezchmurne niebo, a włosy łany zboża. „Babcia” tak często
mówiła. Byłam też tancerką, lubiłam fotografować. W tym przypadku nie mogłam
jednak powiedzieć, że znałam samą siebie.
Nadal stanowiłam wielki znak zapytania. Zagadkę nierozwiązaną przez
żaden genialny umysł. Chciałam to zmienić, bez względu na cenę, jaką zapłacę. Czym
prędzej.
Rano obudziłam się dość
wcześnie. Denerwowało mnie, że w wakacje nie potrafiłam wypełnić swoich
postanowień związanych ze spaniem do południa. Przeczesałam włosy ręką, gdy do
pokoju wpadło letnie słońce. Świeciło bardzo intensywnie. Prawie oślepiało. Być
może to przez nie niektórzy ludzie nie mogli myśleć racjonalnie. Gdy dotarłam
do kuchni, „tata” już tam był. Siedział, wpatrując się tępo w ekran laptopa.
Usiadłam obok niego na jednym z krzeseł.
- Wstałaś już? – zapytał
ze strachem, jak gdyby każdy jego ruch był przez kogoś kontrolowany.
- Jak widać – spojrzałam
na niego trochę jak na idiotę, biorąc pod uwagę jego bezsensowne pytanie zadane
tylko po to, by przerwać ciszę.
Dało się słyszeć
westchnienie.
„Tata” odwrócił laptopa w
moją stronę. Ujrzałam wnętrze schludnego mieszkania. Na obrazku widniała
sypialnia. Podłużne łóżko ustawione obok dużego okna, z którego rozpościerał
się widok na most. Nie musiałam nawet
czytać adresu do końca. Wystarczyło tylko jedno słowo, bym podjęła decyzję.
Wyraz, w którym mieściło się większość moich myśli i uczuć. Brooklyn.
-
Kupujemy? – Zerkał na mnie wymownie.
Kiwnęłam głową w
potwierdzeniu.
Zdążył wykonać zaledwie
jeden telefon. Był agentem nieruchomości, prawie najlepszym w mieście, dlatego
zakup małego mieszkania nie był dla niego żadnym problemem. Gdy odłożył
słuchawkę, z jego twarzy można było wyczytać następujące stwierdzenie: „Jesteś
wolna”.
Kilka dni później nadszedł
czas na pakowanie. Otworzyłam moją dużą
szafę, po brzegi wypełnioną różnorakimi ubraniami i innymi drobiazgami: fotografiami, figurkami
oraz maskotkami z dzieciństwa.
Zaczęłam wyjmować wszystko
po kolei, uważając, by przypadkiem nie stłuc jednego z porcelanowych słoni. Naprzeciwko
mnie znajdowała się ogromna walizka. Wolałam nawet nie myśleć, czy zdołam ją
udźwignąć. Wrzuciłam do jej wnętrza strój baletowy, bieliznę, buty, spodnie i
kilka bluzek, które lądowały w niej jak puch na poduszce. Nie ukrywałam, że
było to dość męczące zajęcie, zwłaszcza gdy trzeba było analizować, które
ubrania powinnam zabrać ze sobą w podróż.
Musiałam wreszcie
odpocząć. Usiadłam, podpierając głowę rękami. Cały świat na chwilę zawirował. Zasłabłam.
W tempie natychmiastowym położyłam się na walizce. To było najłatwiejsze
rozwiązanie. Nerwy potrafiły dostatecznie wykańczać człowieka.
Przewróciłam się na prawy
bok. Byłam niemal pewna, że większość ubrań jest już wygnieciona. Wzięłam
głęboki oddech, stopniowo się uspokajając.
Dopiero wtedy to poczułam.
Dom pachnie. Mieszają się
w nim zapachy mlecznych ciasteczek pieczonych przez mamę każdej zimy, kwiatów,
przynoszonych przez dzieci jako prezent urodzinowy dla taty, zapachy miłości. Przepełniają one cały budynek
i wszystkich jego mieszkańców.
Mój „dom” nie pachniał.
Był neutralny, niczym się nie wyróżniał, a ja pragnęłam zmienić to w
natychmiastowym tempie. Sprowadzić do niego nowe, orientalne zapachy. I
wiedziałam, że nie zrobię tego będąc cały czas w jednym miejscu.
Zastanawiałam się, czy
będę tęsknić, a jeśli tak, to czego będzie mi najbardziej brakowało. Tańca.
Taty. Wszystkiego. Myślałam, czy to miłość, czy tylko fakt, że życie nie będzie
już takie, jak dawniej. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do niektórych osób, że
nie wyobrażałam sobie bez nich życia. Jednak pytanie brzmiało: Czy naprawdę ich
kochałam? Dwa podobne do siebie uczucia zlewały się w jednolitą całość. Czy
istniała miłość, czy była ona tylko związana z rutyną, codziennym rytuałem
dnia?
Czekałam na ten moment
tyle lat. Zdziwiłam się, gdy „ojciec” nie próbował mnie zatrzymywać. Stał i
patrzył, jakbym była kamiennym posągiem, tak bardzo niedostępnym, że czasem
miało się wątpliwości co do jego istnienia. Być może tata wolał, żebym nigdy
się nie narodziła. Nie musiałby cierpieć, wyobrażając sobie wtedy skończoną
pustkę. Patrzeć w przestrzeń jest zdecydowanie łatwiej, niż oglądać żegnającego
się z tobą człowieka.
Gdy kogoś kochasz, pozwól
mu odejść.
Walizki były już
spakowane. Z trudem ciągnęłam za sobą dość ciężkie bagaże. Stanęłam na
podjeździe, gdy po raz kolejny zatęskniłam za kimś, kogo nigdy nie znałam.
Byłam szczęściarą, gdyż tamta nieświadomość właśnie dobiegała końca. Odwróciłam się o chwili, by już więcej
nie patrzeć za siebie. To uzależniało.
- Kiedy masz zamiar
wrócić? – zapytał „tata”.
- Za jakiś czas –
odpowiedziałam bardzo mało precyzyjnie. W gruncie rzeczy sama nie znałam
odpowiedzi.
Otworzyłam drzwi od
samochodu, próbując wpakować do niego jedną z toreb. „Ojciec” nie ruszył się z
miejsca, co niemal mnie uszczęśliwiło.
Dopiero, gdy skończyłam, podszedł do mnie wolno, po czym wsiadł do
pojazdu.
Pożegnałam swoje życie, by
żyć życiem kogoś innego.
Usadowiłam się na miejscu
dla pasażera. Joey zapalił silnik. Ruszyliśmy w drogę. Znałam ją bardzo dobrze.
Przestudiowałam dokładnie każdy zakręt, choć nie musiałam prowadzić. Bałam się,
że zabłądzimy. W końcu nawet banalnie prosta ścieżka nie dawała gwarancji
dotarcia do celu.
Słońce raziło mnie w oczy.
Okulary przeciwsłoneczne również nie pomagały. Nie pozostało mi już nic innego,
jak czekać na noc. Musiałam zająć czymś swoje myśli.
Taka sama pogoda panowała
podczas jednych z wakacji spędzonych w
domku rodzinnym „babci”. „Tata” ułożył mnie właśnie do snu. Leżałam w łóżku,
przykryta kołdrą po same uszy. Nie miałam idealnego życia, lecz jeszcze nie
zdawałam sobie z tego sprawy. Istniałam w swojej małej powłoce, nie wychodziłam
na zewnątrz, by przekonać się o bytowaniu innych.
- Martwię się o ciebie – usłyszałam głos dobiegający zza
drzwi. Należał do Cindy, mojej „cioci”. Byłam wtedy niewinną dwunastolatką, nie
spodziewającą się tego, że za chwilę dowie się czegoś, co nieodwracalnie zmieni jej
życie.
Na takie momenty nie można
się przygotować. Przychodzą niespodziewanie jak grom z jasnego nieba. A nasze
reakcje są skrajnie różne. Zazwyczaj zaczyna się od nieświadomości, która
przeradza się w nienawiść do własnej osoby. Zataczamy błędne koło. Krążymy w
korytarzach naszych myśli, próbując znaleźć jakiekolwiek wyjście. Nawet jeśli
miałoby nas porządnie zaboleć, chcemy się wydostać. Zapomnienie jednak nie
przychodzi tak szybko, a my uczymy się żyć ze świadomością, że nie możemy
wrócić do przeszłości i codziennej nieświadomości, która była tak bardzo
przyjemna.
- Dlaczego? – zapytał tata
wyraźnie zdziwiony słowami cioci.
- Boję się, że nie dasz
rady. Nie zrozum mnie źle. Wierzę w ciebie, ale Grace… jest młoda, jeszcze o
niczym nie wie. Okłamujesz ją. Wiem, że chcesz ją chronić, ale gdy prawda
wyjdzie na jaw rozpęta się prawdziwa burza. Nie przeżyłeś tego. Nie rozumiesz,
jak to jest, gdy cały twój świat rozpada się na drobne kawałki. Teraz i tak już
tego nie unikniesz. Powinieneś przygotować się na ten moment. Grace jest taka
sama, jak Bella – zawsze dąży do z góry ustalonego celu. Sam o tym
wspominałeś. A co, jeśli przez to, co
jej zrobiłeś zechce zepsuć tobie i sobie resztę życia?
- Mogłabyś przestać?
Panuję nad sytuacją – dodał szorstkim głosem .
I wtedy poczułam to
nieznośne kłucie w sercu. Czym było „kłamstwo”?
Kierowała mną dziecięca
intuicja. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Wahałam się. Nie byłam pewna, czy
chcę znać odpowiedź. Przyrzekłam sobie jednak, że bez względu na wszystko będę
dążyła do poznania prawdy.
Z trudem wstałam z łóżka.
Chyba nigdy nie byłam bardziej zdenerwowana. Podeszłam bliżej drzwi
prowadzących do kuchni. Przyłożyłam ucho do ich drewnianej powierzchni, przy
okazji opierając się o nią, by nie zemdleć po usłyszeniu wyroku. Przysłuchiwałam
się reszcie ich rozmowy. Słyszałam wyraźnie każde słowo. Niektóre były kojące i
przyjemne, inne wręcz przeciwnie – sprawiały mi niepowtarzalny ból.
- Bella była wspaniała.
Grace ją przypomina. A ty nie próbuj uczyć mnie życia. Co ma być, to będzie.
Kocham moją córkę i nie liczy się dla mnie to, że nie jestem jej prawdziwym
ojcem. Rodzicielstwo to coś znacznie więcej niż geny. Powinnaś to wiedzieć –
podniósł głos.
- W takim razie nie
będziesz mógł jej uchronić, jeśli wpadnie w nieodpowiednie towarzystwo. Zacznie
nałogowo pić, ćpać i robić wiele innych zakazanych rzeczy. Skłonność do
uzależnień ma we krwi. Jeżeli się o dowie się o tym, że Bella była narkomanką…
- Nie nazywaj jej tak! – przerwał
gwałtownie.
Stopniowo zaczynałam
rozumieć. NARKOMANKA. Nie byłam taka głupia jak na swój wiek. Dotarło do mnie, że wszystko, w co wierzyłam,
po prostu przestało istnieć, a raczej nigdy nie istniało. Ufałam nierealnym bajkom o idealnym życiu, które w
końcu musiały się skończyć. Przecież niebo nie było ziemią. Wciąż do niego
dążyłam.
Wyobraź sobie, że leżysz
na trawie. Nad tobą rozpościera się bezchmurna niebieska przestrzeń. Obok
ciebie pełno kwiatów, kolorowych motyli. Wszystko jest żywe jak nigdy. Myślisz
sobie, że tak właśnie wygląda raj, gdy ktoś nagle mówi ci, że to tylko zwykły
obraz, którego jesteś częścią. Ściąga kurtynę, odsłania rzeczywistość. W jednym
momencie wszystko szarzeje. Z nieba spadają duże krople deszczu, a ty nie masz
pojęcia, czy wypada płakać.
Zauważyli mnie. Wlepili we
mnie swoje przerażone spojrzenia, by zrozumieć, że kłamstwo nie popłacało.
Uciekłam i być może
zrobiłam największy błąd w swoim życiu. Chciałam sprawić, by poprzednie słowa
taty nigdy nie zostały wypowiedziane. Pragnęłam nauczyć się prawdy na nowo. W
bezkresie bezradności wybiegłam na zewnątrz. Zatrzymałam się przed taflą
jeziora. Odbijał się w niej duży, biały księżyc. Był tak niesamowicie
prawdziwy. Chciałam sprawdzić, czy moje wyobrażenia nie są jedynie dziwnym
wytworem. Dotknęłam dłonią odbicia. Moje palce zanurzyły się w zimnej wodzie. Pragnęłam się rozpłakać, jednak kierował mną
olbrzymi strach. Oddychałam głęboko, utrzymując moje bijące serce. Było zbyt ciężkie.
Stopniowo traciłam siły. Wpadłam do jeziora. Czułam, jak stawałam się coraz
bardziej ciężka i powoli opadałam na dno. Nie widziałam innego wyjścia z
sytuacji. Nie potrafiłam myśleć. Woda dostawała się do wnętrza moich ust,
uniemożliwiając mi oddychanie. Miałam nadzieję, że zdoła wyprać wszystkie
niepewności. Dalej pamiętałam tylko tyle, że przeżyłam. Szkoda, że nie
widziałam w tym najmniejszego sensu.
Gdy o tym myślałam,
przeszedł mnie dreszcz. Życie bywało brutalne i nie miałam zamiaru od niego
uciekać. Wręcz przeciwnie – pragnęłam wybiec mu naprzeciw.
W połowie trasy zatopiłam
się we własnych myślach i nawet nie zdążyłam się zorientować, gdy Joey
zaparkował samochód przed dużą kamienicą. Miałam wrażenie, że jej ściany
zdążyły się zestarzeć, jednak odpowiedni ludzie postarali się o ich
renowację. Niewielkie, podłużne okna usytuowane
były w niewielkich odległościach obok siebie, a mosiężne drzwi doskonale
komponowały się z pozostałymi częściami budynku.
Wysiadłam z auta,
wzdychając przy tym głęboko. „Ojciec” zrobił to samo.
- Do zobaczenia –
odrzekliśmy równo, stojąc naprzeciwko siebie. I zamiast przytulić się jak tata
z córką, jedynie podaliśmy sobie ręce. To był swoisty znak zgody. On wiedział,
że nigdy nie zaakceptuję swojego fałszywego pochodzenia. Byłam też pewna, że
nigdy nie zrozumie mojego wyboru. Chciałam jednak odejść z ludzką godnością.
Przecież miałam uczucia. Człowiek, z którym żyłam pod jednym dachem nie był mi
obojętny. Kochałam go, ale w zupełnie
inny sposób. W sposób, jakiego on nie miał zamiaru przyjmować do wiadomości.
Był moim przyjacielem. Miałam nadzieję, że to mu wystarcza.
***
Przepraszam, że tak długo zwlekałam z czytaniem nowych rozdziałów na waszych blogach. Teraz na szczęście mam długo wyczekiwane wakacje :D Nareszcie!
Zgłaszam swoją nieobecność: 30.06.2012r. - 16.07.2012r.
Zgłaszam swoją nieobecność: 30.06.2012r. - 16.07.2012r.
Podoba mi się fragment z pamiętnika Belli. Pokazuje, że pomimo uzależnienia była normalną kobietą, ukazuje jej lepszą stronę. Mam nadzieję, że te jej wpisy będą się często pojawiać :)
OdpowiedzUsuńPrzeraziła mnie próba samobójcza Grace. W tak młodym wieku? Aż mam dreszcze. To, co usłyszała, musiało naprawdę nią wstrząsnąć. Wszystko, w co wierzyła, okazało się fałszem. Ale czy musiała od razu wskakiwać do jeziora? Dobrze, że przeżyła.
Te fragmenty z pamiętnika Belli są napisane genialnie. Ogólnie twoje opowiadania mają więcej życia i problemów niż niektórzy, zamykając się w czterech ścianach i mający za przyjaciela tylko komputer, ludzie. To niesamowite jak potrafisz to wszystko opisać. Ja jestem wprost zachwycona, choć jednocześnie poruszona tym, co bohaterka musiała przejść, a raczej jaką prawdę poznać. Mam tylko nadzieje, że prawdopodobne wizje jej ciotki się nie sprawdzą i na tą dziewczynę nie padną żadne nałogi, jednak niczego nie mogę być pewna. Ale lubię Grace taką, jaka jest teraz, wydaje mi się, jakby nie była tylko fikcyjną postacią, ale też człowiekiem, z którym mogę porozmawiać... Czekam na więcej. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńNajbardziej zamyślam się przy fragmentach pamiętnika Belli. Być może to była kobieta idąca niewłaściwą drogą, ale wyrzekła się jej, kiedy zrozumiała, że nosi pod sercem żywą istotkę, będącą częścią jej samej. I to jest w tym naprawdę piękne. Postawy prawdziwego ojca naszej bohaterki nie chcę komentować... szkoda mi słów.
OdpowiedzUsuńWiedziałam od samego początku, że Grace nie zmieni swojej decyzji w kwestii wyjazdu. Uparła się, a ja na jej miejscu również chciałabym poznać Brooklyn, czyli środowisko, w jakim żyła moja mama. Sposób, w jaki dziewczyna dowiedziała się o kłamstwach był naprawdę straszny. Wielka szkoda, że musiała się dowiedzieć tak, a nie inaczej, ponieważ nerwy tym wywołane omal nie doprowadziły do jej śmierci. Cóż, zobaczymy, czy Grace odnajdzie się w nowym miejscu.
Czekam na następny rozdział ;*
Zapraszam na kwiat-spowity-mrokiem.blogspot.com
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowego bloga http://zemsty-nadejdzie-czas.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń