"Są ludzie, którzy wolą raczej nic nie ukrywać niż musieć kłamać; ludzie którzy wolą raczej kłamać, niż nie mieć nic do ukrycia. I ludzie, którzy lubią i kłamstwo i tajemnice."
Albert Camus
***
***
Drogi Pamiętniku!
Czuję, że spadam. Jest wysoko,
nawet bardzo. Powietrze napiera na mnie z każdej strony, mimo to nie potrafię
się zatrzymać. Nie mogę latać. W pewnym momencie zauważam twarde podłoże,
najprawdopodobniej beton. Perspektywa śmierci jest przerażająca. Zamykam oczy.
Boję się bólu. Proszę, by ten koszmar skończył się jak najszybciej. Mam
wrażenie, że zbliżam się do ziemi. Nie panuję nad swoim ciałem. To koniec, mój
koniec.
Czyjeś ręce mnie łapią. Są jak
spełnienie marzeń. To jedyny skuteczny ratunek. Dyszę zdenerwowana, nie mogąc
zrozumieć tego, co stało się dosłownie przed chwilą. Obiecuję jednak, że już
nigdy nie będę próbowała skoczyć. Budzę się ze snu zlana zimnym potem. O dziwo
nie uważam go za koszmar.
Dosłownie kilka dni temu byłam
na badaniu USG. W poczekalni siedziałam jak na szpilkach. Przecież coś mogło
pójść nie tak. Nie darowałabym sobie, gdyby przyczyną wszelkich komplikacji były
narkotki. Wiedziałam dobrze, że zniszczyłam swoje życie, jednak zabranie go
innym było ostrą przesadą. Tak więc czekałam. Czekałam na najprawdziwszy cud.
Obok mnie siedział Joey, poniekąd odgrywając rolę ojca. Powtarzał, że wszystko
będzie dobrze, a ja mimo to nie
potrafiłam mu wierzyć. Widziałam strach w jego oczach.
W korytarzu znajdowało się także
kilka innych kobiet również czekających na narodzenie dziecka. Każda z nich
miała podobny wyraz twarzy. Były szczęśliwe, lecz nie wiedziały, czy będą w
stanie przekazać swoją radość drugiemu człowiekowi, który miał wkrótce przyjść
na świat.
Po jakimś czasie zawołała nas
lekarka. Jeszcze mocniej ścisnęłam dłoń mężczyzny. Bałam się, że w przeciwnym
wypadku brunet ucieknie, a ja znów będę jedynym żołnierzem stworzonym do walki
z własnymi słabościami, którą z pewnością przegram.
Gdy weszliśmy do środka, przywitała nas miła
kobieta w średnim wieku. Oboje usiedliśmy na plastikowych krzesłach. Lekarka w
międzyczasie zdążyła przejrzeć moją kartotekę. Spojrzała na mnie swoimi niebieskimi
oczyma. Miałam wrażenie, że obawia się tej rozmowy. Zaczęła mnie wypytywać o mój stan zdrowia,
ostatnią wizytę w szpitalu. Jej słowa zasypały mnie niczym sterta gruzu.
Kobieta rozgrzebywała rany, które chciałam zakopać pod ziemię. Tak naprawdę,
mimo wszelkich starań, mogłam jedynie oszukiwać samą siebie. Te błędy istniały,
wbrew moim chorym wyobrażeniom o idealnym świecie.
Starałam się kłamać, na próżno. Tak trudno
było mi przyznać się do winy. Mogłam mówić, że tylko od czasu do czasu zdarza
mi się wciągać kokainę, jednak bolesna prawda zdążyła już ujrzeć światło
dzienne. Gdybym była w stanie się powstrzymać, z pewnością nie narażałabym
życia własnego dziecka dla przyjemności.
Kiedy przyszła pora na badanie,
byłam jeszcze bardziej zdenerwowana. Niewiedza
na temat niektórych rzeczy jest z pewnością łatwiejsza od poznania prawdy,
jednak ja musiałam mieć oczy szeroko otwarte.
Położyłam się na kozetce, po
czym lekarka posmarowała mój brzuch jakąś mazią i zaczęła gładzić po nim specjalną głowicą. Po chwili na
monitorze pojawił się obraz. Spojrzałam
na twarz kobiety. Zaczęła się uśmiechać. Powiedziała, że to zdrowa i prawidłowo
rozwijająca się dziewczynka. Czułam, że jej słowa są spełnieniem moich
najskrytszych marzeń. Spojrzałam na czarno-biały obraz malujący się na ekranie
i wprost nie potrafiłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Miała rączki, nóżki,
serduszko bijące równo jak wskazówki zegara. Moja córeczka z krwi i kości.
Zaczęłam płakać ze szczęścia, śmiejąc się na zmianę. Ten przełomowy moment
sprawił, że uwierzyłam w cuda -niegdyś tak odległe wydarzenia, teraz –
rzeczywistość. Nie musiałam już używać
wyobraźni. Stała się ona tylko zbędnym dodatkiem do mojej egzystencji. Dawniej
była jej przeważającą częścią. Wiedziałam,
że żyję naprawdę. Popatrzyłam na Joeya, równie zachwyconego widokiem Gracie.
Wyznałam, że go kocham, że kocham ich oboje i po raz pierwszy w życiu nie
kłamałam.
Bella,
20.01.1994r.
Ona
wiedziała, że jej życie już nigdy nie będzie takie samo. Każdy szczegół
postrzegany w pewien określony sposób zmieni się nie do poznania. Oczy, jak
krzywe zwierciadła, zniekształcą rzeczywistość – zbiór obrazów niezrozumianych
nawet przez najbardziej genialne umysły. Przecież nie można być w pełni
obiektywnym. Wydarzenia wplecione w
naszą egzystencję kształtują się na punkt widzenia człowieka. Formują nasze
zwierciadła, które stają się nieodłącznym elementem życia jak tlen czy serce.
Gdy pękają, powstają na nowo, lecz zawsze w innej postaci.
Wróciłyśmy
do domu. Eva rozglądała się dookoła, gładziła ręką różne przedmioty, jakby
wiedziała, że pozostał na nich odcisk jego dłoni. Tłamsiła w sobie emocje,
trzymając je na wodzy jak psa. Po chwili
położyła się na łóżku, odwracając głowę w kierunku ściany. Trzęsła się z
nerwów, płacząc najciszej jak tylko mogła, udając, że nikt inny jej nie słyszy.
Zdawało mi
się, że nic nie jest w stanie mnie pokonać, sprawić, bym się poddała. Mogłam
przenosić góry, podczas gdy wobec czyjegoś smutku stawałam się bezradna.
Po jakimś
czasie brunetka przestała szlochać.
- Grace,
musimy pójść do miasta, by poprosić ludzi o trochę pieniędzy – oznajmiła.
- Chcesz…
żebrać? – to słowo z trudem przeszło mi przez gardło. Mogłam przecież…
zadzwonić do taty. Poprosić, by pożyczył mi kilkanaście dolarów. Zabrakło mi
odwagi. Byłabym marnotrawną córką. Zbłądziłam, lecz za wszelką cenę starałam
się udawać, że wszystko jest w porządku. On mi zaufał. Nie mogłam go zawieźć.
Nie mogłam mu pokazać, że wciąż jestem małym, nieporadnym dzieckiem.
Eva
kiwnęła głową.
Najwyraźniej
nie miałyśmy innego wyjścia. Musiałyśmy zniżyć się do poziomu pijaków, którzy
wylądowali na ulicy przez swoją nieodpowiedzialność… choć w gruncie rzeczy
byłyśmy takie same.
Zajrzałam
do swojej walizki. Wśród różnorakich bluzek i spodni, dogrzebałam się wreszcie
do mojego kostiumu. Wkładałam go zawsze, gdy tańczyłam. Nie miałam pojęcia, dlaczego
zabrałam ze sobą ten skrawek materiału. Może podświadomie nadal pragnęłam
pamiętać o swoim dawnym życiu. Beżowa, obcisła tkanina pozwalała mi jeszcze
lepiej czuć się na scenie. Tym razem miałam występować na zwykłym chodniku, bez
większego przygotowania i pod żadnym warunkiem nie byłam już gwiazdą programu.
Włożyłam
na siebie strój. Przejrzałam się dokładnie w lustrze. Już dawno przestałam być
tancerką spełniającą swoje marzenia. Spróbowałam wykonać jeden ze skoków, lecz
w pomieszczeniu o miniaturowych
rozmiarach ledwo mogłam ruszyć się z miejsca. Wyszłam więc do salonu, gdzie
czekała na mnie Eva. Gdy tylko wyłoniłam się zza drzwi, brunetka wybuchnęła
głośnym śmiechem. Przynajmniej choć na chwilę sprawiłam, że zapomniała o
Harleyu.
- Ty
naprawdę jesteś baletnicą?! Nie mogę sobie tego wyobrazić – powiedziała
szczerze.
- Za
chwilę zobaczysz to na własne oczy – skwitowałam jej uwagę smutnym uśmiechem.
Wyszłyśmy
na zewnątrz. Skierowałyśmy się w stronę najbliższego przystanku autobusowego.
Nie musiałyśmy długo czekać. Pojazd szybko
ustawił się tuż przed naszym nosem. Nie miałyśmy pieniędzy na bilety,
dlatego modliłyśmy się, by przypadkiem ktoś nas nie skontrolował. Wysiadłyśmy
po kilkunastu minutach w centrum Nowego Jorku. Tylko tam ludzie mnożyli się jak
mrówki w mrowisku. Westchnęłam głęboko, gdy Eva wskazała palcem najkorzystniejsze
miejsce dla mojego występu. Być może mogły
zobaczyć mnie tam setki ludzi, lecz ja nie chciałam takiej sławy. Oni oglądaliby mnie z czystej ciekawości lub tylko dlatego że przechodzili obok w
drodze na zakupy. Musiałam poniżyć się
przed resztą świata jak najgorszy śmieć. Zasłużyłam na to, dlatego posłusznie
ustawiłam się w odpowiednim miejscu. Brunetka wyjęła z torby odtwarzacz płyt,
nastawiając go na cały regulator, po czym nacisnęła przycisk. Muzyka buchnęła z
głośników jak fajerwerki, ogłuszając przechodniów, którzy z oburzeniem
wymalowanym na twarzy odwrócili się w moją stronę. Wiedziałam, że w tamtym
momencie powinnam zacząć tańczyć. Ja jednak, w totalnym osłupieniu, wlepiłam w
nich swoje przerażone spojrzenie, jakby błagając, by dali mi kilka dolarów, a
potem zamknęli oczy. Eva przeklęła pod nosem, prosząc, bym wreszcie ruszyła się
z miejsca. Tym samym sposobem wybudziła mnie ze świata myśli.
Odważnie
stawiałam kroki, jeden za drugim, jednak przestałam już płynąć, dryfować w
powietrzu. Czułam się raczej tak, jakbym znalazła się kilka metrów pod ziemią.
Każdy ruch sprawiał mi ogromny ból. Byłam słaba. Musiałam przedzierać się przez
niewidzialną warstwę, blokującą moje
kroki. Obok mnie ustawił się gitarzysta, grając jakąś znaną melodię. Zaczynałam
gubić rytm. Miałam wrażenie, że ludzie czekali na moje potknięcie. Chyba nie zdążyli zauważyć, że poległam już
bardzo dawno. Błagałam w myślach, by utwór, do którego tańczyłam, dobiegł
końca.
Nagle
zapragnęłam skoczyć. Ustawiłam się w odpowiedniej pozycji, tak, jak to zwykle
robiłam. Uniosłam się nieznacznie. Gdy dotykałam ziemi, moja noga odmówiła mi
posłuszeństwa. Upadłam na ziemię. Usłyszałam kpiący śmiech. Byłam dla nich
niczym. Kolejną atrakcją. Aktorem za srebrnym ekranem, który nie mógł usłyszeć
ich niemiłych uwag. Ja jednak widziałam i słyszałam wszystko, z należytą
dokładnością. Wytykali mnie palcami, wrzeszcząc: „Patrz na tę ofiarę!”. Dla
nich nie miałam uczuć. Nawet małe dzieci
były na tyle odważne, by wybuchnąć śmiechem. Patrzyłam na to całe widowisko
przyprawiające mnie o zawroty głowy. Błądziłam wzrokiem po twarzach ludzi, szukając
bezpiecznej przystani, pomocnej dłoni.
Być może znów miałam ją blisko, tuż przed nosem. Nie mogłam jej
dostrzec. Byłam zła, zdenerwowana, co potęgował jeszcze przerażający chichot
gapiów. Pragnęłam ich błagać, by przestali. Ranili mnie jak żelazne kolce
przyczepione do mojej skóry. Wszystko działo się szybko. Zbyt szybko, bym
potrafiła cokolwiek zrozumieć. W mojej głowie roiło się od niedokończonych
pytań. Dlaczego? DLACZEGO NIE MACIE SERC?! Nawet nie zdążyłam zauważyć, gdy po
mojej twarzy spływały drobne błyszczące krople łez. Rzekomo oczyszczające.
Wtedy – hańbiące. Starałam się pamiętać o ciągłych oddychaniu. Mimo to wciąż
czułam, że jestem martwa.
Z
moich ust wydobył się ostry, chrapliwy ryk, rozdzierający gardło. Ludzie
stanęli jak wryci, patrząc na mnie w milczeniu. Niektórzy nawet rzucili kilka
dolarów. I po raz pierwszy poczułam, jak bardzo można nienawidzić litości.
-
Weźcie to sobie! – krzyknęłam do nich, machając im przed oczyma kapeluszem z
banknotami w środku. W tym samym momencie Eva złapała mnie za ramiona.
-
Opanuj się, Gracie – szepnęła brunetka, nie pozwalając mi się poruszyć. – Jeszcze pogarszasz całą sytuację.
Jednak
ja nie miałam najmniejszego zamiaru jej słuchać. Emanowałam agresją.
Naprzeciwko
mnie stanął pewien mężczyzna. Nie widziałam go wcześniej. Zareagował jednak
zupełnie inaczej niż reszta ludzi. Wciąż śmiał się kpiąco. Patrzył mi w oczy
tak, jakbym była skończoną idiotką.
-
Co jest, mała? Boli cię nóżka? – zapytał z wyczuwalną ironią w głosie, czym
zdenerwował mnie do granic możliwości. Zacisnęłam dłonie w pięści, próbując się
na niego rzucić. Brunet jednak odsunął się momentalnie. Upadłam na ziemię.
-
Oj, przepraszam! – Machnął na mnie ręką,
po czym się oddalił. Ciągle kręcił głową z niedowierzaniem.
Dyszałam,
wściekła. Eva podniosła mnie z ziemi. Przytuliła jak prawdziwa przyjaciółka.
Mogłam wypłakać się jej w rękaw. I w
jednym momencie zapragnęłam z powrotem znaleźć się w miejscu, gdzie oznajmiłam tacie, że
wyjeżdżam. Chciałam odzyskać dawne życie.
Zrobiłabym wszystko, by dostać drugą szansę. Na chwilę zamknęłam oczy.
Podobno jeśli kłamstwo powtórzy się sto razy, to stanie się ono prawdą. Jestem
w domu, jestem w domu, jestem w domu, mówiłam cicho. Gdy wreszcie rozejrzałam
się dookoła, zrozumiałam na dobre, że nie żyłam w bajce. Nadal stałam na tym
samym chodniku, obok tego samego budynku.
Być może
moje marzenie się spełniło. Byłam w domu, tym domu, który sama sobie wybrałam.
- Wszystko
w porządku? – zapytała brunetka, spoglądając na mnie. Wyglądałam na
otumanioną, nie do końca świadomą tego,
co się ze mną działo.
- W jak
najlepszym – odpowiedziałam, godząc się z tym, że czasem to, co pozornie
uchodzi za kłamstwo, wcale nim nie jest.
Po powrocie do mieszkania
zamknęłam się w łazience. Tylko tam mogłam mieć chwilę prywatności. Nerwowo
przechadzając się po pomieszczeniu, zerknęłam wreszcie na zaparowane
lustro. Przetarłam delikatnie jego powierzchnię
własną ręką. Ujrzałam swoją twarz.
Nastąpiła we mnie diametralna zmiana. Miałam zapadnięte policzki, bladą cerę,
rzadkie włosy. Kim się stałam? Wyglądałam jak wrak człowieka, jak duch. Nie
poznawałam siebie. Tak naprawdę nie było w tym nic dziwnego. Ludzie zachowywali się różnie, odpowiednio do
sytuacji. Potrafili być zarówno mili, jak i stanowczy. Zmieniali swoje oblicza
niczym kameleon. Nie wiedziałam już, czy faktycznie byli kimkolwiek, czy tylko
mówiono o nich, że istnieją, żyją. Jednego byłam pewna: nigdy nie byli sobą, bo nawet nie wiedzieli,
kim są.
Opuszkami
palców gładziłam moją twarz, wciąż nie wierząc, że przed zwierciadłem stoi ta
sama osoba, którą byłam zaledwie miesiąc temu. Chciałam, by ktoś mnie
uszczypnął. Zniknął uśmiech, jak i powody do radości. Czy istniała jeszcze
szansa, by to zmienić? Z pewnością, jednak musiałam zacząć od teraz. Byłam zbyt słaba.
Prawdziwa wolność. To jej
pragnęłam bardziej niż młode kwiaty pragną światła słonecznego. Nie rozumiałam,
czym naprawdę jest. Wydawało mi się, że to niezależność, możliwość kierowania
własnym życiem jak marionetką. Myliłam się. Dzięki wolności mogłabym skończyć z
ciągłymi imprezami, narkotykami i alkoholem
- moimi zniewoleniami. One oplatały mnie niczym ośmiornica, zostawiając
rany na rękach i nogach. Chciałam wyrwać się z tego wiru, błędnego koła,
znaleźć jakieś wyjście, by nie upaść po raz kolejny. Choć droga była trudna,
wierzyłam, że na jej końcu będę mogła odpocząć, zaczerpnąć powietrza, zwanego
wolnością.
Chwyciłam lustro obiema
rękami. Z całych sił pociągnęłam je
najpierw lekko w górę, później do siebie. Nareszcie mogłam nim manipulować.
Uśmiechnęłam się tajemniczo, odkładając zwierciadło na podłogę tylko na krótką
chwilę. Pobiegłam do pokoju. Wyjęłam z szuflady kolorowy marker.
- Co ty robisz? –
Usłyszałam głos Evy.
Nie odpowiedziałam jednak.
Wróciłam do łazienki, kładąc sobie duży kawałek szkła na kolanach. Zaczęłam powolnymi ruchami zamazywać jego
przestrzeń. Nie miałam zamiaru dłużej oglądać siebie. Nie chciałam wierzyć w ewidentną prawdę. Ukrywałam coś, co było niemożliwym do
ukrycia. Mogłam przestać oglądać swoją
twarz, lecz to nie sprawiłoby, że zniknęłabym na zawsze. Zmuszałam się do bycia
nieszczęśliwą.
Kolor wypełniał każdą
widoczną szczelinę. Począwszy od góry, aż do samego dołu. Dzięki temu mogłam
odejść w zapomnienie, rozpłynąć się w powietrzu.
Proszę, nigdy więcej.
Zacisnęłam dłoń w pięści. Gdy
czarna smuga zakryła prawie całą powierzchnię zwierciadła, ja zdążyłam stoczyć ze sobą zaciętą walkę. Musiałam pogodzić się z rzeczywistością. Nie
mogłam żyć w inny sposób. Pierwszym i
ostatnim rozwiązaniem było poznanie prawdy – jedynej prawdy – nie tej, którą
narzucałam sobie przez wszystkie lata swojego życia, lecz tej stałej,
niezmiennej.
Zniszczyłam swoją pracę.
Jednym ruchem ręki starłam plamę zakrywającą moją twarz odbitą w zwierciadle. Koniec
kłamstw. Koniec niedomówień. Koniec z ukrywaniem prawdy. Koniec ze stwarzaniem
sztucznych problemów. Koniec z udawanym życiem. Po prostu koniec.
Niestety taka jest przykra prawda. Ludzi nie obchodzi to co czujesz, oni wolą liczyć twoje potknięcia i na ich podstawie cię oceniać. Trzeba być silnym aby przeżyć to życie.
OdpowiedzUsuńWażne też jest to byś wiedział kim jesteś, byś radził sobie z własnymi emocjami i uczuciami. Ważne jest to byś manipulowany przez innych ludzi wiedział co zrobić, jak postąpić, do kogo się zwrócić. Mieć kogoś - to jest bardzo ważne. Bo w pojedynkę daleko się nie zajdzie.
Biedna Grace. Powinna już dawno uciec stamtąd, albo postarać się wyprowadzić Evę na prostą. Nie wiem, może nie dostrzega tego, że jeśli w dalszym ciągu będzie postępować w ten sposób, to zniszczy sobie życie. Owszem, rozumiem to, że nie zostawiła Evy samej, to byłoby podłe, ale... no mimo wszystko powinna coś z tym zrobić.
OdpowiedzUsuńEch. No i do tego Harley, dalej nie wiem, czy naprawdę nie kocha Evy czy też powiedział tak, by ją chronić. Tylko jaką ochronę miałoby jej to dać?
Pozdrawiam. Wrzucaj szybko coś nowego ;*
Ze wszystkich rozdziałów, które do tej pory się ukazały, ten podobał mi się najbardziej. Jest naprawdę poruszający. To przykre, że jej życie uległo tak drastycznej zmianie, że musiała ośmieszyć się przed tymi ludźmi, że oni po prostu sobie z niej kpili, a oprócz przyjaciółki, nikt nie okazał jej współczucia. Najgorszy był ten facet. Czy jemu naprawdę aż tak ogromną przyjemność sprawił widok cierpiącej Grace? Smutne. Koniec... I co ona teraz zamierza zrobić? Mam nadzieję, że postara się jakoś naprawić swoją obecną sytuację. Mogłaby przecież poszukać jakieś pracy. Nawet jeśli szanse na znalezienie jej są małe, to zawsze warto spróbować.
OdpowiedzUsuńUwielbiam ten rozdział. :)
Niesamowite! Wszystko, co wydostaje się spod twojej ręki wydaje się takie realne, rzeczywiste i pełne emocji, że zwyczajnie zapiera dech w piersiach. Będę chyba pod niekończącym się wrażeniem twojej twórczości. Za każdym razem, gdy moje oczy pokonują drogę każdego kolejnego rozdziału jestem prze kilka sekund oniemiała i nie mam pojęcia, co napisać, ale jak widać i tak w końcu wydostaje się ze mnie potok słów. Cóż zachowanie Grace na ulicy nie należało to miłych, spokojnych i pomagających jej w sytuacji, w której się znalazła. Nie dziwię się Evie, że próbowała powstrzymać jej atak, ale też nie dziwię się reakcji bohaterki. Jedno potknięcie i już takie głosy ze strony "publiczności"? Zdecydowanie dziewczyna nie ma szczęścia, jeśli chodzi o widzów. Zresztą zastanawia mnie, jak sobie poradzi dalej, czy uda jej się z tego wszystkiego wybrnąć i jakie przeszkody jeszcze stoją na drodze jej życia?
OdpowiedzUsuńW sumie zupełnie inaczej się sprawa ma jeśli chodzi o jej matkę, która akurat w tym, rozdziale jest przepełniona euforią na wieść o tym, że ma urodzić zdrową dziewczynkę. Przynajmniej jej się jakoś w życiu zaczęło układać. Szkoda tylko, że mam wciąż wrażenie, że do czasu, że kiedyś i jej szczęście znów przeminie. Pozdrawiam:)
http://some-stories.blog.onet.pl/