[...] W rzeczywistości nie mamy gdzie iść, bo tam, gdzie chcielibyśmy być, już jesteśmy. Japończycy bardzo ładnie dają temu wyraz w powiedzeniu: „W dniu, w którym zaniechasz podróży, dotrzesz do celu”.
Anthony de Mello
***
***
01.07.2013r.
Czy powinienem był pozwolić jej wypłynąć na głęboką wodę? Przecież jest taka mała… gdy na nią patrzę, wciąż mam wrażenie, że potrzebuje opieki, jakby dziecięcy pierwiastek będący w jej sercu miał nigdy nie zniknąć.
Wiedziałem, że ta chwila kiedyś nastąpi, jednak wolałem odwlekać ją w nieskończoność. Nie zdążyłem jeszcze w pełni wykonać swojego ojcowskiego zadania. Niektóre błędy już dawno zakopałem pod dywan, udając, że nie warto zawracać sobie nimi głowy. Tak naprawdę każdy problem był problemem, niezależnie od jego rozmiarów.
Od dawna wyczekiwałam jej telefonu. Dom bez tej małej istotki był po prostu pusty. Chciałem mówić, lecz rozmawianie z samym sobą powszechnie uchodzi za szaleństwo. Chodziłem smutny. Nie miałem ochoty się uśmiechać, gdyż i tak nikt inny by tego nie zauważył. Bałem się, że Grace odejdzie na zawsze. Nie wyobrażałem sobie zapomnienia o kimś, kto tak wiele wniósł do mojego życia. Nie potrafiłbym jej wymazać, jakby była tylko pewnym epizodem. To dla niej wstawałem każdego dnia i doczekiwałem nocy.
Jednak gdy odebrałem komórkę i usłyszałem pierwsze wypowiedziane przez nią słowa, momentalnie zdrętwiałem i przez dłuższą chwilę nie potrafiłem otworzyć ust, zupełnie jakbym umarł. Moje obawy okazały się być słuszne. Stałbym się jednak złym ojcem, gdybym zabronił jej wyjazdu do Brooklynu. Gracie miała prawo do poznania swojej historii, a ta część Nowego Jorku wręcz przesiąkała obecnością Belli. Mimo wszystko ufałem, że moja córka będzie na tyle odważna, by nie ulec presji społeczeństwa. Powinienem był ją ostrzec, lecz miałem pewność, że ona nie chciałabym mnie słuchać. Zawiodłem się na niej, choć sam nie byłem bez winy. Nie rozumiałem, że Grace, tak samo jak każde inne dziecko, potrzebowała matczynej troski. Teraz wyrównaliśmy rachunki.
Z piskiem opon zaparkowałem przy jednej z włoskich restauracji. Byłem tak zdeterminowany, że na miejsce trafiłem bez najmniejszego problemu. Wspomnienia powróciły, lecz nie zaprzątałem sobie nimi głowy. Podszedłem do Grace. Przyglądając się jej, miałem ochotę zrobić wszystko, by tylko mniej cierpiała. Ogrom wyrzutów sumienia i miłości był wypisany na twarzy tej drobnej dziewczyny. Narodziła się we mnie chęć przemiany. Przyrzekłem, że jeśli ona zechce mi wybaczyć, postaram się spełnić jej najskrytsze marzenia. Moja córka przytuliła się do mnie, po raz pierwszy od… zawsze. Zamiast strachu przed przeszłością i zdenerwowania poczułem ciepło. Zostałem oczyszczony z wszelkich ran, dawniej rządzących mną jak marionetką. Zacząłem mieć wpływ na własne decyzje i zachowania.
Przyglądam się temu, jak śpi, zupełnie jak kilkanaście lat temu. Znów jest w domu. Tam, gdzie powinna być. Sprawy zaszły bardzo daleko, ale dopiero po tak silnym wstrząsie oboje zorientowaliśmy się, że długo nie pociągniemy, żyjąc nienawiścią. Nie rozumieliśmy więzi łączącej nas od zawsze. W końcu nie można kochać kogoś na swój sposób. Miłość jest tylko jedna. Ona wybacza, pomaga powstać i niezależnie od okoliczności, mówi prawdę.
Nauczyłem się, że okazywanie uczuć nie jest wcale niewykonalnym zadaniem. Czasem wystarczy jedno miłe słowo, uścisk czy chociażby uśmiech. Bólu za to nie można zagłuszyć. On będzie trwał w nieskończoność. Jedyne rozwiązanie to przyzwyczajenie się do jego odczuwania.
Siedziałam na kuchennym stole w mieszkaniu Evy, na nowo kontemplując każdy szczegół tego miejsca. Miałam wrażenie, że ociekało ono śmiertelnym jadem. Brud na ścianach ułożył się we wzory wyglądające jak ludzkie twarze wykrzywione grymasem cierpienia. Być może to tylko moja wyobraźnia, lecz czułam się tak, jakby ktoś mnie obserwował. Nie byłam bezpieczna. Nie rozumiałam, jakim cudem nie zauważyłam tego wcześniej.
Przypomniałam sobie moment, kiedy poznałam tę farbowaną brunetkę. Szczęście widoczne na jej twarzy było z pewnością wywołane działaniem narkotyku, znikało po krótkim czasie. Ja natomiast, oślepiona nienawiścią do taty, nie dostrzegłam różnicy pomiędzy fałszem a prawdą.
Eva właśnie wrzuciła do swojej walizki kolejny strój, tym razem zwiewną sukienkę w kwiaty, sięgającą kostek.
- Jedziesz na odwyk, nie na pokaz mody – wtrąciłam się nieuprzejmie. Od kilku godzin obie byłyśmy kłębkiem nerwów. Przerażone faktem, że jeszcze tego dnia staniemy przed wyzwaniem przemiany naszego życia, ciągle przeklinałyśmy pod nosem. Najprawdopodobniej był to też efekt uboczny chwilowego odstawienia używek.
- Odwal się – mruknęła. – To pamiątka po mojej mamie.
- Przepraszam. - Spuściłam głowę. – Myślisz, że to dobry pomysł? – zapytałam, nie mając na myśli sukienki. Byłam pewna, że same nigdy nie poradziłybyśmy sobie z wieczną pokusą. Nie potrafiłybyśmy pozbierać myśli, normalnie jeść, spać, oddychać. Gdziekolwiek poniosłyby nas nogi, nie przestałybyśmy czekać na kolejną działkę.
Eva spojrzała na mnie wymownie.
-Jeśli tego nie zrobimy, prędzej czy później wykończymy własne organizmy.
- Wiem, ale…
Ale ludzie będący na odwyku narkotykowym miewają halucynacje, cierpią na bezsenność i ciągle wymiotują. Ponadto muszą przyznać się do faktu, że są uzależnieni.
Nie chciałam czuć się jak ktoś gorszy. Bałam się bólu. Bałam się hańbiących spojrzeń w oczy. Byłam niewątpliwie zazdrosna o osoby, które miały dość oleju w głowie, by omijać dragi szerokim łukiem. Nie mogłam jednak usprawiedliwiać się w nieskończoność. Zawiniłam. Najwyższa pora, by ponieść konsekwencje. Czy miały one swoje granice?
Najprawdopodobniej nie. Przecież z dnia na dzień każdy popełnia mnóstwo błędów. Nikt nie zdąży za nie zapłacić, nawet gdyby był nieszczęśliwy przez całe życie.
- Damy radę, Gracie. – Kobieta łagodnieje, uśmiechając się do mnie pocieszająco. Zaledwie dwa miesiące temu obudziła się z dwutygodniowej śpiączki. Wyglądała jak bezbronny motyl, który dopiero co przybrał swoją dorosłą postać. Ledwo potrafi machać skrzydłami, a życie już zmusza go do walki o przetrwanie. Boi się, świat jest dla niego nienaturalnie dużą kopułą. Marzy o tym, by ponownie zamknąć się w swojej poczwarce, gdzie był prawdziwie bezpieczny. Odwraca się do tyłu, lecz widzi, że powrót do przeszłości jest niemożliwy. Traci nad sobą kontrolę, potyka się, dopóki nie zaakceptuje rzeczywistości. Tylko w ten sposób może zacząć nad nią panować.
Nie wiedziałam, dlaczego Eva zdecydowała się na odwyk. Być może upadek spowodował, że w jej mózgu zaszły pewne znaczące zmiany. Nie miałam jednak zamiaru wgłębiać się w przyczyny jej wyboru. Ważne, że pokazała mi wcześniej niewidoczne wyjście awaryjne i zdążyła namówić do ucieczki, choć początkowo nie chciałam jej słuchać.
- Jestem gotowa – odrzekła brunetka, zamykając walizkę.
Ja, w odróżnieniu od niej, nie byłam. W chwili, gdy kobieta zbliżyła się do wyjścia, upadłam na ziemię i zaczęłam piszczeć zdławionym głosem jak małe dziecko. Nie potrafiłam odciąć się od świata kłamstwa, lecz jednocześnie bardzo tego chciałam.
- Może jest jakiś inny sposób? Może nie musimy tam jechać? Proszę, daj mi jeszcze chwilę do namysłu, dzień, dwa. Proszę, tylko nie dzisiaj!
Eva odwróciła się w moją stronę. Przez chwilę milczała, próbując się uspokoić, po czym podniosła mnie z ziemi, chwytając za bluzkę. Później zostawiła na moim policzku czerwony odcisk dłoni.
- Teraz albo nigdy. Zginiesz lub przeżyjesz. Sama zdecyduj, nie mam zamiaru do niczego cię zmuszać – szepnęła, a następnie wyszła z mieszkania.
Jeszcze przez dłuższą chwilę ślepo wpatrywałam się w drzwi, a słowa brunetki dudniły mi w uszach. Przemówiła do mnie w bardzo wymowny sposób. Nie myliła się. Byłabym największą idiotką na świecie, gdybym odrzuciła pomocną dłoń. Wbrew wszystkiemu wciąż dążyłam do podjęcia błędnej decyzji. A jednak marzyłam, by ta historia zakończyła się happy end’em. Chciałam stanąć w prawdzie, pogodzona z otoczeniem. Pragnęłam być kimś wolnym. Wewnątrz mnie walczyły dwa światy. Jeden sprowadzał mnie na złą drogę, drugi wyciągał na powierzchnię. Oba były silne. To ja wybierałam, który z nich ma wygrać, dlatego szybko pobiegłam za moją przyjaciółką, zamykając drzwi mieszkania na klucz.
-Ja też jestem gotowa– odrzekłam nieśmiało, wpakowując ogromną torbę do samochodu mojego taty, po czym usiadłam na siedzeniu przeznaczonym dla pasażera. Eva skomentowała moje zachowanie jedynie delikatnym uśmiechem.
Jechaliśmy w milczeniu. Miałam więc dużo czasu, by przemyśleć kwestię mojego życia na odwyku. Zastanawiałam się, czy łatwo przystosuję się do tamtejszej rutyny, czy będę w stanie wytrzymać presję, aż w końcu czy zdołam wytrwać w swoim postanowieniu. Moją głowę nawiedzały różnorakie refleksje, jak złowieszcze duchy. W końcu Joey zatrzymał pojazd przed ogromnym budynkiem. Jego ściany były żółte, w niektórych miejscach odpadał tynk. Natomiast okna z kratownicą wyglądały na bardzo solidne. Najprawdopodobniej miały zapobiegać wszelkim ucieczkom.
Brunetka wysiadła pierwsza. Wiedziałam, że się denerwuje, lecz ona za wszelką cenę próbowała to ukryć.
- Do zobaczenia w środku – rzuciła tylko, zostawiając mnie sam na sam z tatą. Usłyszałam trzask zamykanych drzwi. Nastała cisza. Dopiero co zaczęłam dogadywać się z moim rodzicielem, a już przyszedł czas na pożegnanie. Przeczuwałam, że będzie mi brakowało tego człowieka przez najbliższe miesiące.
- Trzymam kciuki – mruknął Joey, przytulając mnie do siebie. – Wszystko się ułoży, zobaczysz, Gracie – pocieszał mnie, co wychodziło mu naprawdę znakomicie, najprawdopodobniej dlatego, że już nie raz zadławił się prawdziwym smutkiem. Pragnęłam uwierzyć w jego słowa. Wydawały się być tak proste i piękne, że wręcz niemożliwe do zrealizowania. Jednak mamie się udało. Niby dlaczego ja miałabym być gorsza?
- Wiem, tato – szepnęłam, starając się myśleć pozytywnie. – Do zobaczenia! – powiedziałam na pożegnanie, po czym również wysiadłam z auta, wyjęłam swoją torbę z bagażnika i dołączyłam do Evy.
Budynek w środku wyglądał zdecydowanie lepiej niż na zewnątrz. Wszędzie rozstawione były wygodne, drewniane krzesła. W korytarzu wisiały także tematyczne plakaty. Kolorowa, wykafelkowana podłoga świetnie komponowała się z otoczeniem. Pięknie, jak na więzienie.
W rogu pomieszczenia znajdował się punkt rejestracji. Po krótkiej chwili obie podeszłyśmy do stolika i przywitałyśmy się z jedną z pracowniczek ośrodka.
- O co panie proszą?– zapytała kobieta, ubrana w biały kostium. Wyglądała na wyraźnie zmęczoną. Na jej nosie spoczywały duże, czarne okulary, a jej jasne włosy spięte były w wysoki kok. Mogła mieć około czterdziestu lat.
- Chciałybyśmy zgłosić się na odwyk – powiedziałam cicho, jakby starając się ukryć wstyd. Spodziewałam się, że blondynka obrzuci mnie oburzonym spojrzeniem, po czym powie, gdzie powinnyśmy się skierować. Ona jednak popatrzyła na nas z troską i poprosiła o podanie danych osobowych.
Po podpisaniu kilku dokumentów zaprowadzono nas do osobnych pokoi. Mój miałam dzielić z pewną dziewczyną o imieniu Rose. Dowiedziałam się, że detoks przeżywała już trzeci raz i mimo wszystko wciąż wracała do dragów. Jednak w chwili, gdy otworzyłam drzwi małej izdebki, pomieszczenie było puste. Automatycznie rzuciłam się na ciasne łóżko i wlepiłam wzrok w sufit. Zdałam sobie sprawę, że mogę niejednokrotnie negować istnienie jakiejś materii, lecz nie sprawię, że takowa zniknie. Potrafiłam skutecznie udawać, że nie jestem uzależniona od różnorakich używek, jednak prawda wcale nie zależała od mojego toku myślenia. Przestałam się kryć. Podobno to już wielki sukces.
Czasem musimy podjąć decyzję, jeśli chcemy przeżyć, uwolnić się z kajdan powstrzymujących nas przed zrobieniem kroku do przodu. Początkowo czujemy się jak obcokrajowcy, mimo, że wciąż jesteśmy na własnym podwórku. To mija. Wszystko mija. Zachowujemy się jak kapryśne dzieci, którym odebrano ulubioną zabawkę, jednak później zaczynamy rozumieć, że tylko to uchroniło nas przed samozagładą. Trzęsiemy się przez przeraźliwe zimno naszego serca. Cierpimy w nadziei na lepsze jutro, choć nie jesteśmy go warci. Aż w końcu uświadamiamy sobie, że odrodzić możemy się tylko poprzez ból. Przyzwyczajamy się do świadomości, że każdy odcinek naszego ciała jest zraniony. Przeżywamy tylko wtedy, gdy umieramy dla tych, którzy pragną naszej śmierci. Wyrzekamy się wszystkiego, co dawniej nami kierowało. Na nowo budujemy naszą hierarchię wartości. Potem nadchodzi czas próby. Wracamy do prawdziwego świata pełnego ludzi, szumu myśli, pokus. Słońce jeszcze nigdy nie było tak jasne, a kłamstwo tak kłamliwe. Odwracamy się do tyłu i zdajemy sobie sprawę, że nikt nie trzyma nas za rękę. Nastaje moment paniki. Od niego zależy, czy będziemy zmuszeni na nowo przechodzić przez błędne koło, czy raczej powędrujemy dalej, prosto przed siebie.
Dziesięć lat później
Lubię, gdy zapada zmrok. Upragniona cisza. Mogę wtedy bez problemu przechadzać się po moim mieszkaniu, dotykać palcami ścian przypominających mi o tym, że jestem we właściwym miejscu, o właściwym czasie. Cztery lata temu wzięłam ślub z Tony’m Craftword’em, cierpliwym szatynem, który na co dzień zajmuje się projektowaniem wnętrz. Rok później urodziłam córeczkę, maleńką Emily będącą moim oczkiem w głowie. Obecnie pracuję w pobliskiej kawiarni. Ja i Eva przeżyłyśmy dwa odwyki. Harley nie miał tyle szczęścia. Powiesił się zaraz po wyjściu z więzienia. Moje relacje z tatą znacznie się poprawiły. Nie mamy przed sobą żadnych tajemnic.
Życie to balansowanie na cienkiej linie z zawiązanymi oczami. Jeśli chcesz bez problemu dojść do mety, musisz poruszać się wolno i uważnie. Wiesz, że patrzy na ciebie kilka kilkaset osób. Jedni odchodzą, inni przychodzą, ale nigdy nie jesteś sam. Czasem po prostu ludzie szukają taniej rozrywki. Próbujesz się zbuntować, na złość światu stawiasz złe kroki, aż w końcu upadasz. Nie możesz się podnieść. Niektórzy pomagają ci powstać, lecz w rzeczywistości wiążą twoje ciało milionem sznurów. Tracisz wolność. Jeżeli chcesz się uwolnić, musisz z powrotem wrócić do poprzedniego tempa.
Poznałam kłamstwo osobiście. Było piękne, młode, kuszące. Na oślep pobiegłam w jego stronę. Obiecałam sobie, że już nigdy nie dam się wplątać w jego sidła.
Czasem jeszcze budzę się w nocy z krzykiem. Śnię o narkotyku, niemal umierającej Evie, monologu Harley’a w więzieniu, męczarniach, przez które przeszłam na odwyku. Drę się w niebogłosy, wyrywając z drzemki pozostałych domowników. Jestem zlana potem od stóp do głów. Jednak kiedy przecieram moje zmęczone oczy, widzę, że obok mnie siedzi Tony i przytula do siebie moje przerażone ciało. Pokusa znika. Zdaję sobie sprawę, że jeśli się nie poddam, nie będę musiała przechodzić przez to po raz kolejny.
Wszystko jest możliwe.
Opieram się o framugę drzwi. Patrzę na moją małą kruszynkę. Jest tak cicho, że niemal słyszę jej oddech. Emily leży w różowym łóżeczku dla dzieci. Ściany jej pokoju są w kolorze czystego nieba. Takiego, jakie widzi się w najdłuższym dniu lata. Dziewczynka jest ubrana w kremowe śpioszki z zabawnym misiem. Mam wrażenie, że uśmiecha się przez sen.
Stoję jeszcze przez chwilę w bezruchu. Gdy mam świadomość, że moja córka jest bezpieczna, mogę spać spokojnie. Odwracam się na pięcie i wchodzę do sypialni. Kładę się na łóżku. Daję odpocząć moim zmęczonym oczom. Ja wciąż istnieję. To jak słodka tajemnica. Narodziłam się na nowo, powstałam, ponieważ uwierzyłam, że wszystko ma sens. Nie ma ludzi niepotrzebnych. Jesteśmy elementami jakiejś wielkiej mozaiki, której ogromu jeszcze nie potrafię pojąć. Miłość, radość, smutek, cierpienie. Każde uczucie na swój sposób czyni nas bogatymi.
Jestem szczęśliwa. Wiem, że robię to, co powinnam. Idę po linie, patrząc prosto przed siebie. Nie odwracam się do tyłu. Przeszłość to tylko dodatek do mojej egzystencji, nie ma wpływu na przyszłość i teraźniejszość. Ponadto opaska nie jest na tyle czarna, by odebrać mi wzrok. Przestałam się bać. Mam kogoś, kto podniesie mnie w razie upadku, jednocześnie nie odbierając mi wolności.
***
Oto ostatni rozdział tego opowiadania. Mam nadzieję, że tą notką nie zanudziłam was na śmierć, gdyż mam wrażenie, że wszystko, co w niej zawarłam, powtarzało się już w poprzednich częściach. Mimo wszystko, ta historia jest dla mnie bardzo ważna. Chyba dlatego, że ukazuje życie z czterech różnych perspektyw. Evy, Grace, Belli i Joey'a. Jakaś część każdej z tych postaci jest we mnie. Pisząc, wiele się nauczyłam, żyłam razem z bohaterami.
Dziękuję wam za wiele ciepłych słów. Bez was nie dałabym rady! Szczególnie Aivalar, Soul Dreamer, Gatito, Crazy 14x5 i Vivienne Crenshaw. Byłyście ze mną od początku do końca.
Teraz przyszedł czas na poprawę wszystkich błędów w opowiadaniu. A tymczasem zapraszam was na www.jestem-niezniszczalna.blogspot.com
Historia-eksperyment, gdyż nigdy wcześniej nie pisałam opowiadań science-fiction.